Nie chcę narzekać w imieniu innych, ale mam wrażenie, że coraz częściej mamy problemy komunikacyjne z przedstawicielami młodszych pokoleń. Na przykład próbując opisać coś, z czym dorastaliśmy, a czego dziś nie ma. Nie, nie chodzi o dinozaury...
Odwiedziłem kiedyś znajomego, który ma syna w wieku 9 lat. Rezolutny, mądry chłopak. Syn, oczywiście. Razem z jego ojcem, prywatnie kolegą od wielu lat, rozmawialiśmy na różne tematy, wymienialiśmy się uwagami, doświadczeniami, etc. W tle cicho nadawał coś telewizor.
Chłopak nudził się nieco, więc w pewnym momencie zapytał, czy może włączyć sobie jakiś inny program.
„Jasne” - powiedział ojciec.
Młody pokręcił się po pokoju, pozaglądał pod fotele, podniósł jakieś gazety ze stolika, po czym zawołał:
„A gdzie jest pilot?”
Nikt nie wiedział, gdzie jest pilot, więc nawet ja zostałem wciągnięty w poszukiwania. Bezowocne, niestety. Młodzieniec nie poddawał się, choć zaczynał tracić nadzieję. W pewnym momencie znajomy zapytał syna, czy nie może zmienić kanału ręcznie, manualnie znaczy.
Chłopak wytrzeszczył oczy i zrobił dziwną minę. Zapowiadała się ciekawa rozmowa...
Podczas kolejnych kilku minut obydwaj próbowaliśmy mu wytłumaczyć, jak to w dawnych czasach telewizory nie miały pilotów, tylko przyciski, którymi zmieniało się programy. Programów było kilka, a w ogóle to były one początkowo czarno-białe. Do odbiornika trzeba było podejść, nawet kilka metrów i ręcznie kliknąć wybrany program. Zapachniało absurdem, gdy w pewnym momencie sięgnąłem po telefon, by na jego ekranie pokazać jak w latach 70. wyglądał telewizor.
Chłopak uciął nagle wykład prosząc ojca, by mu w końcu ten program manualnie zmienił, skoro jest taki mądry. Dumny z posiadanych umiejętności przedstawiciel starszego pokolenia podszedł do 60 calowego telewizora LED połączonego z małą, czarną skrzynką do kablówki i... zawahał się. Popatrzył na mnie. Jego wzrok wyrażał zakłopotanie. Dokładnie obejrzał przód, tył i boki odbiornika. Potem równie dokładnie obejrzał kablową skrzyneczkę. Cmoknął, odchrząknął, podrapał się i zaczął ponownie przeszukiwać pokój. Znalazł w końcu pilota wciśniętego pod oparcie kanapy i w absolutnej ciszy wręczył go synowi. Chłopak do dziś nie wie, o co nam chodziło z tymi przyciskami i pewnie tak już zostanie.
Przypomniałem sobie to zdarzenie kilka dni temu oglądając jakąś komedię, w której pojawiła się podobna sytuacja, choć dotycząca czego innego. Młody student odwiedził ojca, co staremu sprawiło wielką radość. Było wspólne piwko, pytania o postępy w nauce, dziewczyny i inne sprawy. W pewnym momencie senior zapytał, po co właściwie syn przyjechał, bo przecież nie na pogaduchy. Student odpowiedział, że skończył mu się spryskiwacz do szyb w podarowanym przez ojca samochodzie, a on nie wie, gdzie nowy się wlewa...
Każdy mógłby pewnie podobnych sytuacji i zdarzeń podpowiedzieć więcej, bo to dosyć powszechne zjawisko, taki międzypokoleniowy brak komunikacji.
Dzieciaki nie wiedzą dzisiaj, że odbieranie telefonu wiązało się z podejściem do aparatu i podniesieniem słuchawki, a wykręcanie numeru polegało na kręceniu tarczą. Osobnym tematem jest fotografia. Spróbujcie wytłumaczyć dziś kilkulatkowi, że kiedyś trzeba było włożyć film do aparatu, co łatwe nie było, zrobić maksymalnie 36 zdjęć, ostrożnie wyjąć to potem ze środka i zanieść do wywołania.
Albo mapy. Takie papierowe. Rysunkowe. Rozkładane i w postaci atlasów. Czy odwiedziny w bibliotece, by w wybranej książce znaleźć poszukiwaną przez nas informację.
Spróbujmy dziś położyć przed młodym człowiekiem ziemniaka z poleceniem, by zrobił frytki.
Chyba padnie ze śmiechu...
A my?
My zapominamy często, że to działa w dwie strony.
Moje pokolenie za naturalne uważa wożenie małych dzieci w fotelikach samochodowych. Kiedyś służył do tego kocyk rozłożony na tylnym siedzeniu, a ewentualną ochronę miała zapewnić siedząca obok osoba.
Skoro o ochronie dzieci mowa... Papierosy paliło się kiedyś wszędzie - w kuchni, sypialni, podczas obiadu, w samochodzie. Oddychali tym wszyscy, niezależnie od wieku. Podczas imprez okolicznościowych wózek stał obok stołu, mało kto widział w tym problem. Nikt nie zwracał uwagi, czy wykorzystywany do czegoś plastik jest zdrowy, czy też rakotwórczy. Dziś porządnemu rodzicowi godzinę zajmuje znalezienie w sklepie butelki wody z napisem BPA FREE.
Nie przypominam sobie też, by ktokolwiek, kiedykolwiek pytał mnie co chciałbym zjeść na śniadanie, obiad lub kolację. Będąc dzieckiem jadłem to, co zostało przede mną postawione. Do ostatniego okruszka lub kropelki. Owszem, narzekałem straszliwie, ale jadłem. Wyjątkiem były od czasu do czasu napoje, gdy miałem do wyboru mleko, kakao, inkę, kompot i coś tam jeszcze. Dziś posiłki dyktują najmłodsi, bo to jest niedobre, to jest jeszcze gorsze, a to ma zły kolor.
Większość zmian wychodzi nam na dobre. Nie wszystkie, ale większość. Możemy się śmiać z niewiedzy młodych w niektórych dziedzinach, ale przecież wspomniane foteliki samochodowe jeszcze niedawno uważano za fanaberię. Osobiście nie mam zamiaru oddawać swego smartfona, internetu, poduszek powietrznych w samochodzie, czy bezołowiowych farb w domu. Dlatego nie będę wytykał nikomu braku umiejętności obsługi radia z pokrętłem, tradycyjnego telefonu, czy też… jak to niedawno miało miejsce... odtwarzacza VHS. Bo niedługo, już za chwilę, ten dzisiejszy kilkulatek będzie musiał wytłumaczyć mi kilka rzeczy. Mam nadzieję, że obędzie się wtedy bez śmiechu i złośliwych komentarzy z jego strony.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.