Każdy dzień zaczynam od przeglądu nagłówków prasowych, choć akurat określenie to nie jest zbyt precyzyjne, bo przecież znikoma część tytułów rzeczywiście pochodzi z tradycyjnej prasy. Przygotowując kawę wybieram najbardziej interesujące i zagłębiam się w lekturę.
Już kilka razy w ramach naszych cotygodniowych spotkań zaproponowałem przegląd prasy, a ponieważ od ostatniej okazji minęło kilka miesięcy, podzielę się skróconą wersją ostatniej prasówki, bo znacznie różni się ona od wieczornych wydań wiadomości telewizyjnych. Poza wyborami, ekonomią i kroniką kryminalną są jeszcze inne tematy.
Ten akurat wiąże się w pewien sposób ze wszystkimi właśnie wymienionymi, należy jednak do całkowicie innej kategorii. Okazuje się, że zbudowany w latach 70. ubiegłego wieku komputerowy system sterowania rakietami międzykontynentalnymi z ładunkiem nuklearnym, kontrolowania i tankowania w powietrzu bombowców strategicznych i kilku innych, ważnych dla bezpieczeństwa kraju rzeczy, działa w prawie niezmienionej formie do dziś. Tzn. zmienił się sprzęt, ale nie system wprowadzania danych. Te zapisywane są wciąż na dyskietce, zwanej floppy disk, i ręcznie wprowadzane do komputerów. Pamiętacie? Takie kwadratowe, płaskie dyskietki wielkości podstawki pod piwo? To nie te, ale jeszcze wcześniejsza ich wersja, wielkości płyty chodnikowej!! Z użycia wyszły w latach 80. zastąpione tymi mniejszymi, potem w latach 90 pojawiły się stacje dysków CD, teraz od kilku lat mamy stałą pamięć USB. Podobno nie ma czasu i pieniędzy. Ale... Pentagon obiecuje, że do 2017 r. wszystko się zmieni. Ufff... dobrze, bo przez chwilę bałem się, że nie mają żadnego planu.
Skoro mowa o przestarzałych technologiach, to następna wiadomość pochodzi z IRS. Podobno cały system opiera się na kodzie stworzonym w latach 50. Gdy na czarnym, wypalonym ekranie przesuwały się rzędy zielonych, białych lub pomarańczowych literek i cyfr. Działa, więc po co zmieniać. Nie dziwi już mnie, że urząd podatkowy zatrudnia najwięcej osób ze wszystkich departamentów federalnych. Warto jeszcze wiedzieć, że Pentagon na utrzymanie swego dyskietkowego systemu wydaje rocznie ponad 60 miliardów dolarów, trzy razy więcej niż kosztowałoby utrzymanie nowszych jego wersji. Ile wydaje IRS nie wie nikt i lepiej, żeby się nikt nie dowiedział.
Pojawiła się dziś również informacja o firmie Apple, która od pewnego czasu poszukuje alternatywnych sposobów zarabiania pieniędzy. Nic nie trwa wiecznie i korporacja ta doskonale zdaje sobie sprawę, że nadchodzi dzień, gdy jej telefony albo będą musiały potanieć, albo spadnie ich sprzedaż. Zresztą pierwsze znaki już są. Dlatego od czasu do czasu słyszymy, że Apple inwestuje w nowe, niekoniecznie związane z elektroniką pomysły. Ostatnim jest ładowanie elektrycznych pojazdów. Jak widzimy, jest ich coraz więcej. Byłoby jeszcze więcej, gdyby nie problemy z ładowaniem akumulatorów poza dużymi ośrodkami miejskimi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybierze się takim samochodem na dłuższa wycieczkę. Kupując jeden z takich pojazdów musimy też wybrać markę popularną na danym terenie, chyba że nas stać na zamontowanie własnej stacji ładowania. W Detroit na przykład większość stacji ma ładowarki przystosowane do produktów GM. Dlatego tam najpopularniejszy jest Chevy Volt. W Kalifornii króluje Tesla, więc firma ta buduje tam własne stacje. Mamy jeszcze kilka innych modeli, każdy z inną wtyczką. Apple chce wprowadzić jeden, wspólny standard i zbudować własne stacje. Pomysł niezły. Problem w tym, że dotychczasowe doświadczenia z wtyczkami mówią co innego. Wyobraźmy sobie, że Apple przekona producentów do jednego modelu. Zbuduje stacje. Wszyscy zaczniemy bezszelestnie pokonywać duże odległości w naszych elektrycznych samochodach każdej marki. Po dwóch latach firma zmieni wtyczki zmuszając nas do kupna kolejnego pojazdu, z nowym, lepszym systemem ładowania. Albo do zakupu adaptera. Lub dwóch.
Skoro mowa o elektrycznych samochodach, tych z wyższej półki, to Tesla przypomina w wydanym dziś oświadczeniu, że zamontowany w jej samochodach autopilot nie pozwala na ucinanie sobie drzemki w czasie jazdy. To wynik mandatu, jaki dostał mieszkaniec Kalifornii, który w jadąc w korku spał za kierownicą. Owszem, autopilot sam przyspiesza i hamuje, a także skręca, gdy zachodzi taka potrzeba. Nie jest to jednak autonomiczny system spotykany w pojazdach Google, o czym firma uprzejmie przypomina.
Wraz z początkiem lata pojawiają się znane nam już informacje. Choćby zawsze wzbudzające spore zainteresowanie dziwne i śmieszne prawa. Nie będę ich wymieniał, ale za ukazującym się w północno zachodnim Illinois Pantagraphem przypominam, iż w wielu miejscowościach naszego stanu jazda na łyżwach w miesiącach letnich jest zabroniona.
New York Times dowiedział się już, gdzie po zakończeniu kadencji zamieszka rodzina Obamów. Będzie to Waszyngton D.C. (o czym wiedzieliśmy wcześniej), konkretnie jedna z najbardziej ekskluzywnych dzielnic miasta o nazwie Kalorama (czego nie wiedzieliśmy). Oczywiście można się było spodziewać, iż prezydent nie zamieszka w apartamencie wynajmowanym za 1,000 dolarów, ale i tak wiadomość ta wiele osób zaskoczyła. Dom upatrzony przez prezydencką parę ma prawie 9 tysięcy stóp, 9 sypialni i wyceniony jest na 6 milionów. Miesięczny wynajem to 22 tysiące dolarów plus rachunki. Wynajmującym jest Joe Lockhart, były sekretarz prasowy i doradca Billa Clintona. To niewątpliwie najlepsze miejsce w Waszyngtonie dla byłego prezydenta - przeczytać można w gazecie. Do Białego Domu tylko 2 mile i jedna z córek będzie miała blisko do szkoły. Do tego w okolicy mieszkają najbardziej znani w kraju i każdy weekend to okazja do wystrzałowej imprezy w okolicy.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.