Umysł jest swoim własnym panem i sam potrafi
niebem uczynić piekło i piekłem niebo.
(John Milton, Raj utracony)
Jack El-Hai opisuje w swej książce “Goering i psychiatra – tragiczny pojedynek umysłów” jeden z aspektów „wyspiarskiego” sposobu kształtowania relacji JA – TY. Ta „wyspiarskość” (czyli separacja, albo raczej izolacja od innych) zostaje tu swoiście wzięta w nawias w swym dosłownym znaczeniu ograniczenia przestrzeni oraz liczby osób i rozciągnięta na cały, wielomilionowy naród. Nie trzeba zatem być rozbitkiem na bezludnej wyspie, żeby popaść w szaleństwo degeneracji i deprawacji. W gruncie rzeczy, bycie Robinsonem Crusoe gwarantuje, paradoksalnie, pielęgnowanie w człowieku tego, co kulturowe. To dopiero spotkanie z innymi (drugimi), budzi w nas instynkty lucyferyczne. Jack El_Hai – podobnie jak Hannah Arendt ,Victor Frankl czy Philip Zimbardo – szuka odpowiedzi na pytanie:
– jak to jest możliwe, że człowiek zrobił to coś (potwornego) drugiemu człowiekowi?
Przypomnijmy, że książka opisuje niezwykłą z naukowego i historycznego punktu widzenia sytuację, gdy udało się wyłapać sporą ilość najwyższych rangą hitlerowskich urzędników i wojskowych i poddać ich w więzieniu badaniom psychologicznym i psychiatrycznym pod kierunkiem Douglasa M. Kelleya. Ten pracujący dla armii amerykańskiej lekarz psychiatra, badając ich zachowania i przeprowadzając z nimi setki testów i wywiadów, próbował znaleźć odpowiedź na nurtujące wszystkich wtedy pytanie:
– jak to jest możliwe, że człowiek zrobił to coś (potwornego) drugiemu człowiekowi?
Czy jest jakiś dziedziczony, specyficzny gen? Czy są jakieś przyczyny środowiskowe, wychowawcze czy jakiekolwiek inne? Co warunkuje i jak to jest możliwe, że człowiek (wykształcony, kulturalny, posiadający rodzinę i dbający o swoje dzieci) zrobił to coś (potwornego, koszmarnego) drugiemu człowiekowi?
„To właśnie tam (w więzieniu) były marszałek Rzeszy po raz pierwszy zetknął się z Douglasem M. Kelleyem, wojskowym psychiatrą, który zamierzał wyjaśnić, jakie cechy osobowości nazistowskich przywódców uczyniły z nich zbrodniarzy. Po wielu rozmowach z Göringiem, Rudolfem Hessem, Hansem Frankiem i innymi nazistami, którzy mieli wkrótce zasiąść na ławie oskarżonych w Norymberdze, Kelley doszedł do wniosku, który zaszokował nawet jego samego. Naziści nie byli potworami. Za ich zbrodnie nie były również odpowiedzialne żadne specyficzne cechy, które można byłoby odnaleźć tylko u Niemców. Naziści byli podobni do nas i wyłącznie sprzyjające okoliczności, które pozwoliły im dojść do władzy, sprawiły, że mogli wcielać w życie najśmielsze i najbardziej potworne wytwory własnej wyobraźni”.
Pisze też o tym, rzecz jasna dużo później i w zupełnie inny sposób, Jonathan Littell w swej monumentalnej powieści „Łaskawe”:
/"Analność zła" – (analité du mal) skwitował dzieło Littella francuski filozof Philip Sollers, nawiązując do słynnej książki Hannah Arendt relacjonującej proces Eichmanna. "Łaskawe" przekonują, że absolutne zło, jakie uaktywnił nazizm, jest skutkiem złamania wszystkich tabu, zakazów, dzięki którym społeczeństwo może funkcjonować, mimo czającej się gdzieś w głębi pierwotnej przemocy. Wyrafinowana kultura oprawców to jedynie pusta skorupa./
Ostateczną odpowiedź na pytanie:
– jak to jest możliwe, że człowiek zrobił to coś (potwornego) drugiemu człowiekowi?
znajduje i doświadczalnie dokumentuje Philip Zimbardo w swej fundamentalnej pracy zatytułowanej „Efekt Lucyfera”, wyjaśniając porażający aspekt piekła, jaki wszyscy w sobie nosimy, a jaki uaktywnia się dopiero, gdy znajdziemy się relacji z drugim (innym). „Efekt Lucyfera” jest to:
„jedna z najważniejszych prac nurtu psychologii dobra i zła. Autor prezentuje analizę eksperymentu stanfordzkiego i wykazuje ścisły związek z tym, co później wydarzyło się miedzy innymi w więzieniu w Abu Ghraib. Przedstawia mechanizmy, które czynią ze zwykłego człowieka oprawcę lub ofiarę systemu. Zimbardo poszukuje wyjaśnienia dla stwierdzonych zależności, odwołując się do dotychczasowych badań nad jednostkowymi postawami (poczucie władzy, konformizm i posłuszeństwo) oraz oddziaływaniami szerszego środowiska społecznego (odindywidualizowanie, odczłowieczenie i znieczulica). Książkę zamyka rozdział na temat oporu wobec niepożądanych nacisków społecznych i analiza postawy heroicznej, którą autor uważa za remedium na grożące nam z różnych stron zło”. (Z recenzji prof. Bogdana Wojciszke)
W eksperymencie Zimbardo aż jedna trzecia strażników znajdowała przyjemność w znęcaniu się nad więźniami, choć żaden test nie wykazywał wcześniej u nich skłonności do sadyzmu. Czy nie można stracić wiary w człowieczeństwo?
– Szwajcarskie badania nad mową nienawiści pokazały, że poniżanie kogoś może pobudzać tzw. układ nagrody. Zło i dobro bywają równie pociągające. Zimbardo określił nagłą przemianę człowieka pod wpływem sytuacji „efektem Lucyfera”. Co ciekawe, nawet on sam, profesor psychologii, świadomy badacz, dał się ponieść i przyjął rolę naczelnika więzienia w eksperymencie i prawdopodobnie eskalował pewne zachowania. Nawet on poddał się temu złemu duchowi, który czyha za kołnierzem.
Jaka przynęta działa na tego Lucyfera, by się wychylił zza kołnierza?
– Często ludzie robią różne okropieństwa, bo oczekują nagród. Co ciekawe, badania pokazały, że łatwiej jest ludzi skłonić do złego, gdy nagrody będą niewielkie. Mają wtedy poczucie wykonywania jakiejś szlachetnej „misji”, a nie „pracy tylko dla kasy”. Równie skutecznie można ludzi skłonić do złego techniką „stopy w drzwiach” – najpierw prosimy o drobną przysługę, np. o kwestowanie na rzecz organizacji, i ta osoba się zgadza, bo to w końcu drobiazg. Potem zwracamy się z prośbą o coś ciut tylko większego, np. o znalezienie kogoś, kto dołączy do naszej sprawy – i wtedy znowu trudno odmówić, skoro ktoś zgodził się już wcześniej. Drobne działania budują w ludziach przekonanie, że robią coś istotnego. I tak krok po kroku, prosząc o coraz więcej, z czasem można skłonić bliźniego do morderstwa lub samobójstwa w imię szalonej idei. Tak działały np. niektóre sekty w USA. […]
Jak bardzo ulegamy autorytetom?
– Eksperyment Stanleya Milgrama, wcześniejszy o dekadę od Zimbardo, pokazał, że bardzo. Kiedy autorytet mówi: „Musisz zaaplikować porażenie prądem nieznanemu człowiekowi”, to aż 63 procent badanych aplikuje najwyższe napięcie, jakie jest na skali – 450 woltów! Gdyby nie fakt, że w przewodach nie płynął prąd, ciało aktora, który grał ofiarę, uległoby zwęgleniu.
Co różniło te 63 procent gotowych zwęglić człowieka dla swojego wodza od pozostałych?
– Nic. Testy i badania nie wykazały żadnych różnic osobowości. Chcielibyśmy znać jakiś jeden czynnik, który o tym decyduje, ale – jak pokazał Zimbardo – takiego jednego czynnika nie ma. Wyzwalaczem jest sytuacja i jej moc. Również moc propagandy wykorzystywanej przez autorytet. (Lucyfer w każdym z nas, M. Jamkowski rozmawia z Konradem Maje, Newsweek, nr 21/2016)
Zbyszek Kruczalak