Postanowiłem uzupełnić swą wiedzę na różne tematy korzystając z tradycyjnych źródeł informacji. Mając kilka dni wolnego odstawiłem na bok internet i sięgnąłem po kolorowe magazyny i tygodniki. W końcu zawsze można w nich było znaleźć coś ciekawego, sprawdzonego, w dłuższej formie. Zanim odłączyłem internet skorzystałem tylko z kilku stron, na których dokonałem zakupu wspomnianych magazynów (no takie czasy) i z niecierpliwością każdego dnia kilkukrotnie zaglądałem do skrzynki pocztowej.
Nagle zakotłowało się w niej, zaszeleściło! Pojawiło się kilka znanych i lubianych tytułów. Od razu zabrałem się do lektury z lubością przewracając duże, kolorowe kartki powstałe dzięki współpracy firm produkujących papier i tusz, a także grona poważnych wydawców, utytułowanych dziennikarzy i dostarczone mi przez kierowców dużych ciężarówek transportowych oraz lokalnych doręczycieli. Przyjemność jak za bardzo dawnych czasów, czyli jakieś 10 lat temu.
Czynność o wiele przyjemniejsza, niż czytanie tekstów na ekranie komputera i klikanie w nie myszką. Tak mi się przynajmniej początkowo wydawało. Bo po kilku godzinach intensywnej lektury dowiedziałem się między innymi, że:
- należę do 90 procent mieszkańców globu, którzy rozpoznają lalkę Barbie
- znajdujący się w zasięgu wzroku telefon komórkowy, nawet nie używany, zmniejsza moją koncentrację
- prawdopodobnie nie wpadnę w depresję, bo nie jestem kobietą i nie przechodzę menopauzy
- będę żył o 14 lat krócej, niż bogatsi ode mnie
- ale to nic, bo brytyjscy naukowcy doszli do wniosku, że jedząc produkty organiczne wydłużę sobie życie o 3 tygodnie
- jeśli zjem posiłek w czyimś towarzystwie, to zjem więcej, niż spożywając go samemu, ale znacznie mniej, niż oglądając telewizję
- w 2018 roku na oceany wypłynie replika Titanica, z kapelą i naśladowcą Leonardo DiCaprio, a bilet na rejs mogę kupić już w przyszłym roku
- śpiąc na boku będę zdrowszy, bo mój mózg bardziej wypoczywa
- jeśli do tego zasypiać będę przy zapachu lawendy to wstanę rześki i pełen energii.
Skończyłem lekturę, nabrałem powietrza, podniosłem głowę i rozejrzałem się dookoła... nie było nikogo. Powoli sięgnąłem po komputer... i zamówiłem lawendę oraz sprawdziłem liczbę szalup ratunkowych na nowym Titanicu.
Tak zakończyła się podróż w czasie, choć nie mogę jej uznać za całkowitą klęskę. Widząc, jaką radość sprawiły mi tradycyjne magazyny wrzucane do skrzynki pocztowej zdecydowałem się na prenumeratę kilku tytułów. Wiedząc już jednak, co w nich znajdę, ograniczyłem się do nowinek motoryzacyjnych, poradnika dla amatora ogrodnika i jakiegoś wydawnictwa fantastyczno-naukowego. Resztę znajdę w internecie.
Są jednak rzeczy, których nawet w internecie znaleźć nie można. Już nie można. Bo jeszcze niedawno były nawet w zwykłych sklepach.
Mając na uwadze zbliżające się urodziny kilkuletniego syna znajomych pomyślałem o oryginalnym w obecnych czasach prezencie, jakim bez wątpienia byłoby przebranie kowboja. Nie Star Wars, Frozen, czy jakiś superbohater, ale zapomniany kowboj. W końcu to amerykańska tradycja, a nawet w Polsce jako dzieciak latałem w kamizelce, kapeluszu i z pistoletem u boku po szkolnych imprezach. Mówimy o podstawówce oczywiście. Wczesnej podstawówce, by wszystko było jasne.
No więc początkowo spróbowałem w tradycyjnych sklepach z zabawkami i ubraniami dla najmłodszych. Rozmowa we wszystkich wyglądała mniej więcej tak:
- Szukam przebrania dla kilkulatka. Chodzi mi o strój kowboja.
- Nooo nieeee. Nie ma. Superman, Batman, Catwoman, coś z Disneya może...
- To chociaż jakiś kapelusz.
- Mamy tylko kąpielowe.
- A gdzie są plastikowe pistolety? Mogą być na wodę.
- Pan żartuje!
Tu rozmowa kończyła się nagle, gdy sprzedawca dochodził do wniosku, iż ma do czynienia z człowiekiem niezrównoważonym. O pistolety dla dzieci pyta, baran. Okazało się, że jest to towar niedostępny, zakazany.
Spróbowałem sieci www, która podobno ma wszystko. Dość szybko znalazłem strój kowboja, nawet fajny. Z gwiazdą szeryfa, butami z cholewami i kamizelką. Kapelusz też był. Nie było tylko pistoletów. A przecież nie można być kowbojem na Dzikim Zachodzie bez jakiegoś Colta. Nie da się. Szukałem długo, wpisując do przeglądarki różne hasła i dopiero w sklepach operujących poza granicami USA znalazłem niezły wybór tego towaru. Posługując się komputerem z terenu naszego kraju kupić ich jednak nie można, podobnie jak alkoholu i tytoniu. Gdy mimo wszystko próbowałem zapalił się jakiś czerwony napis, więc czym prędzej stamtąd czmychnąłem. Pierwszą literą było F, więc mogło to być FBI, ale równie dobrze informacja, że Fiększy wybór towaru na dalszych stronach. Jak wiadomo internetowe programy tłumaczące czasami robią takie błędy literowe.
Mimo wszystko kupiłem ten strój i wręczyłem przy okazji urodzin. Zgadniecie jakie było pierwsze pytanie? Wujek, a gdzie pistolet???
No ręce opadają.
Dodam jeszcze, że w tych samych sklepach można było kupić wszelkiego rodzaju pałki baseballowe, plastikowe miecze, halabardy i gwiazdy ninja. Domyślam się, że są to nieszkodliwe zabawki i żadnych skojarzeń u najmłodszych nie wywołują. Gdyby było inaczej to ich sprzedaż byłaby zabroniona. A jeśli nie zabroniona, to bardzo, ale to bardzo niemile widziana. Prawda?
Miłego weekendu
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.