21 stycznia 2016

Udostępnij znajomym:

Jeśli ktoś chciałby pobawić się książeczkami do kolorowania, to najlepiej odwiedzić biuro któregokolwiek stanowego senatora. Albo udać się na publiczne z nim spotkanie, najlepiej przedwyborcze (zresztą, czy są inne?). Mają nie tylko kolorowanki dla najmłodszych, ale również zakładki do książek i inne fajne rzeczy drukowane za pieniądze podatników. Wszystko rozdają za darmo!

To nic nowego, ani wielkiego. Materiały promocyjne używane są na całym świecie – przez każdą niemal firmę i instytucję posiadającą na to budżet i pieniądze – więc dlaczego nasi legislatorzy nie mieliby tego robić? Odpowiedź powinna być prosta: bo nie mają na to budżetu, ani pieniędzy. Ale prosta odpowiedź nie byłaby właściwą.

Tylko kilka milionów dolarów podatnicy Illinois wydają na tego typu druk. Rocznie. Gwarantuje to odpowiednia ustawa, wprawdzie sprzed bardzo wielu lat, ale wciąż bardzo aktualna. Oczywiście materiały są edukacyjne, bo dzieciaki mogą sobie pokolorować oficjalne roślinki i zwierzątka naszego stanu, flagę i Capitol, a nawet twarze czołowych polityków jeśli kolor papieru im się nie podoba. Bardzo ważne jednak, by na zamawianych materiałach promujących Illinois znalazły się informacje na temat sponsora. Sponsorem jest oczywiście polityk zamawiający tę makulaturę. Jego imię, nazwisko, funkcja i adres biura też znajdują się na kolorowankach dla przedszkolaków. Jakby sam za to płacił...

Od kilku miesięcy o sprawie jest głośno w związku z kryzysem budżetowym w naszym stanie. Jak zapewne wszyscy sobie zdają sprawę, budżetu wciąż nie ma. Nie ma w związku z tym na nic pieniędzy, nawet dla naprawdę najbardziej potrzebujących. Podczas niedawnego, rekordowego losowania Powerball władze stanu uprzejmie uprzedziły graczy, że grać nie warto, bo w razie wygranej w Illinois kasy i tak nikt nie dostanie. Na szczęście nikomu u nas szczęście nie dopisało.

Gdy na nic nie ma pieniędzy, to pewnie na kolorowanki promujące polityków wśród dzieci też ich zabraknie? Nieee.... To Illinois, w związku z czym może nie być na chleb w przytułkach dla bezdomnych, ale na promocyjne zakładki do książek zawsze się coś znajdzie. Nawet kilka milionów, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Trzeba uczciwie przyznać, że nie wszyscy uprawnieni z tego korzystają. Kilka osób zrezygnowało z książeczek dla dzieci na rzecz innych, poważniejszych wydatków. Pozostali nie widzą problemu. Nie ma pieniędzy? Chyba nie dla nas!

Jedna pani senator okropnie oburzyła się artykułem na ten temat w lokalnej prasie. Zasugerowała autorom, by zajęli się poważniejszymi problemami, których w naszym stanie nie brakuje. Dodała przy okazji, że fakt, zamawia kolorowanki ze swoimi danymi, ale większość z nich ląduje w szkółce przykościelnej, gdzie bardzo cieszą się z każdej dostawy. Nie, pani senator nie mieszka w puszczy amazońskiej, ani wiosce afrykańskiej. Mieszka w Wheaton na przedmieściach Chicago.

Na to, że w Illinois problemów nie brakuje, nie musiała wskazywać. Dziennikarze doskonale zdają sobie z tego sprawę. Według nich wielomilionowa produkcja kolorowanek i zakładek za publiczne pieniądze w momencie zamrożenia wszelkich wydatków budżetowych jest jednym z poważniejszych problemów. Świadczy o kompletnym oderwaniu od rzeczywistości naszych polityków, absolutnym ignorowaniu potrzeb wyborców i przeświadczeniu, że ich stanowiska i wpływy są nienaruszalne. To ostatnie akurat wydaje się prawdą. Wymiana polityków na najwyższych stanowiskach jest w Illinois powolna. Zwykle decyduje o tym ich wiek i potrzeba odpoczynku na emeryturze, a nie wybory. W połowie przypadków fotel zajmuje syn, córka albo dalszy kuzyn, więc nazwisko zwykle pozostaje to samo. Można wtedy korzystać z wydrukowanej już makulatury. Co za oszczędności! 

Jedynymi ludźmi nie dostrzegającymi w tym wszystkim komedii są sami politycy. Uparcie bronią programu druku materiałów promocyjnych przekonując, że spełniają one edukacyjną funkcję dla najmłodszych. Dzieci poznają stan i władze malując na żółto prażoną kukurydzę, albo na zielono oficjalną trawę Illinois. Tak, jest taki gatunek, który uznany został za oficjalny w naszym stanie. Przy okazji poznają sylwetkę polityka swego okręgu i utrwalają sobie wiadomości na jego temat. Wiedza ta przyda się w sam raz gdy dorosną, bo przecież w okresie najbliższych kilkunastu lat prawdopodobieństwo zmian na tym urzędzie jest niewielkie. W ten sposób wychowuje się przyszłych wyborców i już w wieku 4 lat wpływa na ich podświadomość.

Gdy w 2004 r. wprowadzano zakaz umieszczania nazwisk polityków i urzędników na znakach i tablicach – mówimy o autostradach, parkach, budynkach – musieli znaleźć inny sposób reklamowania. Oczywiście wzrosły wydatki na materiały promocyjne, co było do przewidzenia. Są tacy, ale jest ich niewielu, którzy uważają wykorzystywanie do tych celów pieniędzy podatników za nieetyczne. Sugerują sięgnięcie do własnych funduszy wyborczych. Wspomniałem, że jest ich niewielu? Ich głos się nie liczy. Nie liczy się również głos wskazujących na problemy budżetu i bliską niewypłacalności sytuację finansową stanu.

Gdy od wielu lat w Illinois robi się coraz bardziej szaro i buro, jedynymi, którzy żyją kolorowo są politycy, a więc osoby odpowiedzialne za barwy świata. Niestety, nawet najbardziej wymyślne książeczki i zakładki wręczane dzieciom nie zmienią obrazu, jaki widzą ich rodzice. A na razie jest on czarno-biały. Żadne regulowanie i kręcenie gałkami już nie pomaga.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor