Jak grzyby po deszczu pojawiają się wszędzie słoiki, pojemniki i puszki z napisem “Tips”, czyli „Napiwki”. Kiedyś mało widoczne, prawie niespotykane. Jeśli ktoś chciał dodatkowo wynagrodzić obsługę, po prostu doliczał coś do rachunku. Dziś wszystko trzeba podprogowo sugerować, lub też otwarcie do czegoś namawiać. Wystawienie słoika z odpowiednim napisem sprawia, że większość z nas coś do niego wrzuci. Zwłaszcza, jeśli coś w nim już jest. Zwykle są to pieniądze włożone tam wcześniej na zachętę przez obsługę.
Rozumiem, że w trudniejszych finansowo czasach ludzie starają się pomóc sobie różnymi sposobami. W najmniejszym stopniu obecność puszek i słoików mnie nie razi i często ulegam delikatnej sugestii. Są jednak miejsca, w których pojemnik na napiwki jest co najmniej niestosowny.
Kilka dni temu odwiedziłem salon samochodowy, salon to może zbyt wielkie słowo, powiedzmy iż była to średniej wielkości, niezbyt luksusowa firma zajmująca się sprzedażą używanych pojazdów wszelkiego typu. Po kilku minutach gotowy byłem do wyjścia, gdy moją uwagę przykuł wielki słój na napiwki. Naprawdę wielki. Taki na cztery kilo ogórków. Nie sposób było go nie zauważyć. Stał sobie pomiędzy biurkiem sekretarki, a ekspresem do kawy. Zaciekawiony podszedłem bliżej i bezczelnie o niego zapytałem. Czasami pomagam klientom w różnych sprawach – powiedziała młoda dziewczyna za biurkiem. Jakich? Nooo... zawołam sprzedawcę, albo zapiszę wiadomość. Poza tym parzę kawę. No dobra, ta kawa mnie przekonała, choć akurat w momencie mojej wizyty ekspres był pusty.
Gdy ktoś wykonuje dla nas jakąś pracę lub usługę, nie tylko w restauracji, napiwek jest wskazany. Ale miejscem takim nie jest chyba gabinet lekarski, gdzie też kiedyś słoik widziałem. Albo stacja benzynowa. W system napiwków w tym kraju zwątpiłem, gdy ujrzałem puszkę w kasie kinowej. No bez przesady!
Amerykanie uwielbiają dawać i otrzymywać napiwki. Podobno przed laty chodziło o wynagrodzenie wyjątkowej obsługi, potem zaczęto się tego domagać w każdej niemal sytuacji. Jedni dają, by nie narażać się na krytyczne spojrzenia ze strony obsługi, inni by pokazać, że ich na to stać. Wiele osób przyznaje, iż pozostawienie wyższego napiwku polepsza im samopoczucie, czują się ważniejsi, lepiej sytuowani. Skorzystali z tego pracodawcy, którzy w miarę wzrostu popularności napiwków wypłacali swym pracownikom coraz mniejsze wynagrodzenie. W ten sposób kelnerka w restauracji prawdopodobnie umarłaby z głodu, gdyby nie szczodrość klientów.
Mało kto zdaje sobie sprawę, o jak wielkie sumy chodzi w skali kraju. Ekonomiści już jakiś czas temu obliczyli, iż tylko w sektorach związanych z żywieniem Amerykanie zostawiają rocznie prawie 40 miliardów dolarów w napiwkach. 40 miliardów! To kilka razy więcej, niż we wszystkich krajach europejskich. Dlatego jeśli ktoś napiwków zostawiać nie lubi, niech od razu mówi, że przyjechał na wycieczkę ze Starego Kontynentu. Sympatii nie zyska, ale zostanie mu wybaczone.
Na wielu stronach internetowych toczy się ożywiona dyskusja na temat wręczania napiwków. Głównie chodzi o USA i przede wszystkim udział w niej biorą ludzie spoza tego kraju. Najczęstsze pytanie stawiane przez potencjalnych studentów międzynarodowych i wycieczkowiczów brzmi: Co się stanie jak nie zostawię napiwku? Odpowiedzi są różne, od „nawet nie próbuj”, do „nie spoglądaj wtedy nikomu w oczy”.
Zagłębiając się w temat można odkryć, że lobby napiwkowe jest dość silne w USA. Wszyscy pracodawcy zatrudniający ludzi w usługach starają się uniknąć wypłacania minimalnej stawki godzinowej, a napiwki są jedynym na to sposobem. Już dawno dowiedziono, iż system nie działa tak, jak powinien. Wydaje się jednak, że na zmiany jest za późno. Nie można przecież nagle z niego zrezygnować i powrócić do modelu europejskiego, właściwie brytyjskiego, gdzie napiwki się narodziły i do dziś wręczane są w wyjątkowych okolicznościach. Byt zbyt wielu osób zależy od naszej szczodrości, podobnie jak zyski ich pracodawców.
Jeszcze 20 lat temu pozostawienie na stoliku w restauracji niecałych 10 proc. rachunku uznawane było za sowite wynagrodzenie kelnera. Dziś narzuconym standardem jest minimum 15 lub 20 proc. Im więcej zostawiamy napiwków, tym mniej na godzinę zarabiają nimi nagradzani. Federalna stawka minimalna dla zawodów z napiwkami wynosi dziś 2.13 dol. na godzinę. Tyle samo, ile w 1991 roku. Wtedy minimalna stawka dla pozostałych zawodów wynosiła 4.25, dziś zbliża się do 8. To znaczy, że właściciele restauracji od 26 lat nie muszą podwyższać wynagrodzenia swym pracownikom. Niezły interes, prawda? Oczywiście nie wszyscy tak postępują, ale bardzo wielu.
Ale nie o tym miało być. Miało być o wszechobecnych słoikach i puszkach, które z regularnymi napiwkami niewiele mają wspólnego. Właściciel motelu stawia sobie puszkę w recepcji, bo wszyscy tak robią. A nuż wpadnie jakiś ekstra dolar. Niedługo pojawią się one na kontuarach linii lotniczych i w zakładach mechanicznych. Nie mam zamiaru wyłamywać się z tradycji w barach, pubach, restauracjach i kilku innych miejscach oferujących usługi. Inna sprawa, gdy chodzi o słoiki i pojemniki na gotówkę w niewłaściwych miejscach.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.