Jest czymś niesamowitym i jednocześnie zachwycającym, że czytając teksty Arystotelesa czy Platona, mamy wrażenie, że zostały napisane współcześnie. Geniusz nielicznych nie poddaje się śmierci i ma nieskończoną ilość aktualizacji.
Zobaczmy choćby ten niewielki fragment z „Polityki” Arystotelesa:
„Na to, by obywatele stawali się dobrymi i cnotliwymi, wpływają trzy czynniki; są nimi: natura, przyzwyczajenie, rozum. Przede wszystkim bowiem trzeba się urodzić człowiekiem, a nie jakąś inną istotą żyjącą, z odpowiednimi właściwościami ciała i duszy. Co do pewnych cech i urodzenie niczego nie przesądza, bo przyzwyczajenie powoduje ich zmianę. Są mianowicie pewne właściwości przyrodzone, które przez przyzwyczajenie ulegają zmianie tak w jedną, jak i w drugą stronę: na gorsze i na lepsze. Inne istoty żyjące przeważnie wedle swej natury, niektóre w drobniejszych szczegółach urabia i przyzwyczajenie, ale tylko człowiek kształtuje się pod wpływem rozumu, bo on tylko rozum posiada. Toteż wszystkie te trzy czynniki muszą być u niego zharmonizowane.
Przekonanie o wyjątkowości człowieka, jako jedynie rozumnej istoty - w co można czasami wątpić, idąc za paradoksem włoskiego przysłowia; „im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta” - można by zawęzić do stwierdzenia, że człowiek jest jedynym stworzeniem na ziemi, który ma przeczucie i poczucie śmierci i śmiertelności. Nie zmienia to oczywiście w niczym założenia, że rozumne życie jest naszym obowiązkiem i jedynie taki życie ma sens. Życie bezrozumne jest tegoż sensu w oczywisty sposób pozbawione.
W gruncie rzeczy cała europejska tradycja filozofowania jest próbą zrozumienia (usensownienia) śmierci i konieczności umierania, po to, by w jakiś sposób doświadczyć poczucia szczęścia. Można przecież być szlachetnym, pełnym dobroci i współczucia człowiekiem, a jednocześnie być dogłębnie nieszczęśliwym, czy sfrustrowanym. Tym różnią się od siebie religia i filozofia. Ta pierwsza wskazuje, jak żyć zgodnie z nakazami, ta druga, jak żyć rozumnie.
Filozofia jest bezcenna w uczeniu nas myślenia o rzeczywistości, w której przyszło nam funkcjonować, a której często nie rozumiemy i która swoim skomplikowaniem wykracza poza nasze możliwości interpretacyjne. Filozofia daje nam unikalną możliwość dotknięcia naszej współczesności poprzez kontekst myślowy innych epok, szkól, metod i myślicieli. Jak się bowiem okazuje, człowiek jako taki niewiele się zmienia przez tysiące lat swego życia na ziemi. Zmieniają się raczej dekoracje i rekwizyty, wśród których przeżywa swoje smutki i radości, ale właśnie owe smutki i radości w istocie swojej pozostają te same. Nie zawsze jednakowoż ich intensywność jest taka sama i nie zawsze zależy tylko i wyłącznie od jednostki.
Luc Ferry i Claude Capeller w książce „Filozofia – najpiękniejsza historia” zabierają nas na wyprawę po meandrach europejskiego filozofowania. Ta niezwykła publikacja pokazuje, że filozofia nie może być rzecz jasna nauczycielką życia, bo dziwnym trafem jesteśmy niebywale oporni w uczeniu się z analizowania dorobku poprzedników, ale może być niezrównanym źródłem inspiracji dla naszego indywidualnego zmagania się z bojaźnią i drżeniem przed śmiercią.
„W błyskotliwym dialogu z Claude’em Capelierem, Luc Ferry prowadzi nas przez pięć najważniejszych rozdziałów historii filozofii i wyjaśnia, jak powstają i następują po sobie kolejne wielkie koncepcje filozoficzne. W jaki sposób w umysłach takich myślicieli jak Platon, Kartezjusz, czy Schopenhauer rodzą się intuicje, które zmieniają nasz pogląd na świat?
Co się z nami stanie w dobie globalizacji i powrotów fundamentalizmów zrodzonych w dawnych epokach? Jak poradzić sobie z rozterkami, które przeżywamy w szybko zmieniającym się świecie? Odpowiedzią, mówi filozof, jest miłość. Ten pozornie banalny i zarazem złożony pomysł może być najlepszym sposobem na zrozumienie czasów, w których żyjemy oraz lepsze poznanie samych siebie”.(z noty wydawniczej)
Jest to koncept pozornie tylko banalny i być może nawet dla wielu odstręczający trywialnością. Termin i słowo „miłość” odmieniane na tysiące sposobów i funkcjonujące od zawsze w kontekście przesłania Nowego Testamentu tak się strywializowało i wyblakło ze swego oryginalnego, potężnego znaczenia i przesłania, że niewielu już zakłada, iż nowo testamentowe przykazanie o niezbywalności miłości w planie boskiego zbawienia cokolwiek znaczy, szczególnie ostatnimi czasy, które zdecydowanie bardziej można definiować, jako pozbawione, niż pełne, miłości.
„W świecie ogarniętym kryzysem, który z właściwą globalizacji logiką totalnej konkurencji wydaję się pędzić na oślep tak, że nikt, ani szefowie wielkich mocarstw, ani prezesi międzynarodowych koncernów, nie jest w stanie uchwycić jego kursu, filozofia z pewnością budzi rosnące zainteresowanie, a być może również nadzieję na odnalezienie jakiś punktów odniesienia i sensu naszego istnienia.
Pragnienie, żeby wyrwać się z sytuacji, w której czujemy się, że zostaliśmy wydziedziczeni z własnego przeznaczenia, jest tym bardziej silne, że tradycyjne ideały, wielkie teksty (duchowe, patriotyczne czy rewolucyjne), które inspirowały nas w kierowaniu naszym życiem i sublimowaniu go, skonfrontowane z rzeczywistością, na którą nie mają już żadnego wpływu, w dużej mierze straciły moc przekopywania”. (z przedmowy)
Autorzy wskazują dwa niezwykle ważne momenty w dziejach człowieka, które drastycznie zmieniły intensywność i jakość doświadczenia człowieczych smutków i radości, a także postrzeganie konieczności śmierci:
1. narodziny kapitalizmu i powstanie klasy robotników opłacanych za wykonaną pracę
2. zanik aranżowania małżeństw (z rozsądku i dla majątku), na rzecz małżeństw zawieranych z miłości
Autorzy właśnie w tych dwu momentach rozwoju cywilizacji europejskiej dopatrują się fundamentalnego znaczenia dla nowego paradygmatu naszego istnienia. Już nie „oko i szkiełko”, ale miłość będzie decydowała o przyszłości ludzkości. Wielkie słowa i w końcu coś pozytywnego w myśleniu o przyszłości!!!
Kontynuacja w przyszłym tygodniu.
Zbyszek Kruczalak