----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

01 października 2024

Udostępnij znajomym:

„Znowu się przeprowadzam. Wokół mnie (...) piętrzą się chwiejne stosy książek, niczym wyrzeźbione przez wiatr skały w pustynnym pejzażu. Ustawiając kolejne stosy znajomych tomów (...) dziwię się, jak zawsze w podobnych okolicznościach, po co właściwie trzymam tyle książek, do których nigdy po raz drugi nie zajrzę. Tłumaczę sobie, że ilekroć pozbywam się książki, po kilku dniach okazuje się, że właśnie jej szukam. Tłumaczę sobie, że nie ma książek (albo są naprawdę bardzo nieliczne), w których nie znalazłbym niczego interesującego. Tłumaczę sobie, że znalazły się w moim domu z jakiegoś powodu, a powód ten może się okazać aktualny również w przyszłości. Znajduję różne uzasadnienie: sumienność, luki w erudycji, niepowtarzalność. Wiem jednak, że główną przyczyną, dla której trzymam te nieustannie powiększające się zasoby, jest zachłanność, która ma w sobie coś zmysłowego. Lubię patrzeć na ciasno zastawione półki, pełne mniej lub bardziej znajomych nazwisk. Lubię świadomość, że otacza mnie swego rodzaju inwentarz mojego życia, a także przeczucia przyszłości. Lubię odkrywać w prawie zapomnianych tomach ślady czytelnika, jakim byłem kiedyś (...).”

Ten fragment z książki Alberto Manguel’a jest zupełnie niesamowity. Definiuje bowiem idealnie to, co stanowi i radości w szaleństwie czytania. To uzależnienie of tekstu drukowanego jest czymś cudownie niepokojącym, bo cóż może być bardziej ekscytującego, nieomalże narkotycznego, od nieustannego pożądania nowej i nowej pożywki w oczekiwaniu na ten podniecający moment spełnienia, który przecież jeśli jest satysfakcjonujący, to nigdy w całej pełni, bo zawsze, gdzieś tam, czai się pragnienie zwiększenia dawki i pomnożenia rozkoszy.

Czytamy to, co napisane, a napisane jest to, co pomyślane. Oczywista oczywistość? Niekoniecznie – pozostaje przecież jeszcze wątpienie i obrazowanie, bo jak się okazuje, czytać można na wiele różnych sposobów i wcale nie jest tak, iż ciche czytanie w prywatności, to coś, co jest nam dane od zawsze. To właśnie dzięki czytaniu możemy odkryć rzeczy zakryte, bo czytanie nie tylko odkrywa, ale też rzuca sposoby istnienia do tej pory nam, jeśli nie obce, to z pewnością mało, albo w ogóle nieznane.

Nie trzeba być językoznawcą, by zdawać sobie sprawę, że mówienie różni się znacząco od pisania. Reguły to określające są odmienne. W mówienie inaczej obowiązuje ortografia i interpunkcja, nie mówiąc już o stylu czy funkcji określającej cel wypowiedzi. Pisanie jest znacznie bardziej ograniczone, a raczej regulowane przez swą rolę, jaką wypełnia w komunikowaniu przekazu. A jak się ma rzecz z czytaniem? To przecież proces tylko pozornie oczywisty. Wydawać się może, że czytać to znaczy postawić przez oczami tekst i go po cichu, albo na głos, odszyfrować.

No właśnie - odszyfrować i to na wiele sposobów i w wielu warstwach. Musimy znać przecież znaki konkretnego, a nie bądź jakiegoś, alfabetu, za którymi czai się tekst. Jeśli już to zrobimy, jawi się kolejny etap deszyfracji: znaczenie wyrazów układających się w zdania, a zdania w większe całości czy paragrafy, by te z kolei tworzyły rozdziały i tak dalej. Ale nawet najprostsze, kilkuwyrazowe wyrażenie wymaga od nas wiele pracy i wysiłku, byśmy byli w stanie dokonać cudu czytania, nie mówiąc już o rozumieniu. Stąd chyba jednak błędne wrażenie, że edukowanie się w umiejętności czytania i pisania to wielka strata czasu i coraz częściej pieniędzy. Szkoła to z pewnością instytucja mocno poza czasem, ale pisać i czytać jednak jakoś nauczyć się musimy. Rzecz jasna niekoniecznie wszyscy, ale przynajmniej ci, którym głowa została dana do myślenia.

Umiejętność czytania wydaje się być w dużej mierze dziedziczona, choć niekoniecznie, ale z całą pewnością jest efektem stymulowanym przez środowisko, co można by streścić w jednym zdaniu: jeśli rodzicom książka jawi się jako przedmiot nieznany, podobna obcość będzie odczuwana przez dzieci tychże – i na to nie ma rady, chyba, że stanie się cud i dzieci wychyną spoza rodzicielskiej bezmyślności.

Tak mówią wielcy filozofowie:

„myślenie dokonuje tego, że bycie wiąże się z istotą człowieka […], myślenie staje się mową. Mowa to domostwo bycia. Pod jego strzechą mieszka człowiek. Stróżami domostwa są myśliciele i poeci” (List o humanizmie, tłum. J. Tischner).

Ta metaforyczna cudowność pozwala nam uświadomić nam, jak niebywale ekstatycznym doznaniem może być czytanie, które jest zwieńczeniem myślenia, mówienia i pisania. Uświadamia nam też ów fragment z Listu o humanizmie, iż potrzebujemy stróżów, by tę umiejętności chronić, bo niezwykle łatwo można ją roztrwonić, popadając w zamroczenie zapomnienia.

Jak pisze Alberto Manguel:

/„Dla mnie nabycie tej umiejętności równało się ceremoniałowi przejścia, rite de passage”.

No tak, przy całej tej erudycyjnej ekwilibrystyce Manguel pisze na wskroś osobiście i często porównuje swoje doświadczenia z przeżyciami wielkich Czytelników. „Szybko się przekonałem, że czytanie to proces kumulatywny, a kumulacja odbywa się w postępie geometrycznym. Każda nowa lektura wzbogaca poprzednie. […] Przechodzę więc ambitnie od mojej czytelniczej biografii do mojej historii czytania”.

Jeśli ktoś jednak nerwowo zastrzyże uchem, że oho, szykują nam się pretensjonalne wynurzenia snoba bibliofila: nic z tych rzeczy. Manguel wciela się czasem w osoby z różnych epok: pisze razem ze św. Augustynem „Wyznania” w Kartaginie, jest mnichem w celi klasztornej, kabalistą, alchemikiem, encyklopedystą, filozofem, kapłanem i mędrcem, ale tylko po to, by lepiej pojąć, jak wszyscy oni czytali/ (za: Jerzy Rohoziński, Cud czynności intymnej).

Historia czytania, Alberto Manguel, przeł. Hanna Jankowska, wyd. PIW, Warszawa 2023, s. 466.

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor