„Geny określają raczej pulę możliwości,
niż nieuniknione konsekwencje”(s.67)
Skąd ten cytat się tu wziął i dlaczego otwiera kolejny tekst o najnowszej książce Jeffreya Eugenidesa „Nowy dowód”? Pierwsza część pytania odsyła nas do znakomitego wywiadu zamieszczonego w drugim numerze „Książek – Magazynu do Czytania” z tego roku, zatytułowanego „Lubię pieniądze, Chrystusa i nicość”. Rozmowę z Jeffreyem Eugenidesem prowadzi Juliusz Kurkiewicz. (s. 64-67). Drugi fragment pytania z kolei każe nam przewertować jeszcze raz jedną z najważniejszych powieści amerykańskich, jakie się w ogóle ostatnio ukazały, a mowa oczywiście o ponad sześciuset stronnicowym „Middlesex”(wyd. 2002) – jak pamiętamy jest to nadzwyczajnie niezwykła historia wędrówki genu hermafrodytyzmu przez pokolenia greckiej rodziny „rozgrywającą się na przestrzeni osiemdziesięciu lat. Jest to opowieść o losach trzech pokoleń nietypowej rodziny Stephanidesów, o rodowodzie ukształtowanym przez prawdziwe pożądanie. Rozpoczyna się ona w zamieszkiwanych przez Greków regionach Turcji, rozwija w przechodzącej przemiany społeczne i kulturalne Ameryce, a kończy w zjednoczonym Berlinie. (za: książkoholizm.com). Przyglądamy się losom Desdemony i Eleutheriosa, zwanego Leftym, którzy jeszcze w Grecji byli rodzeństwem, jednak po opuszczeniu kraju stali się mężem i żoną, rodzicami Miltona, dziadkami Cala - (wcześniej Calliope) – około czterdziestoletniego hermafrodyty – jego historia jest historią genu, mutacji na piątym chromosomie, którą musimy poznać, by zrozumieć ogrom istnienia składającego się z wiedzy i doświadczeń, ale także błędów wielu pokoleń. (za: blog, Olga Majerska)
Motyw genetycznego uwarunkowania i seksualizmu naznaczonego mutacjami chromosomalnymi powraca w dosyć drastycznej i kontrowersyjnej wersji w opowiadaniu „Proroczy srom”, które jest siódmym z kolei, zamieszczonym w tomie „Nowy dowód”. Zaburzone poczucie bycia mężczyzną czy kobietą, dwupłciowość albo hermafrodytyzm - to wszystko już było. Co naprawdę jest wstrząsające w tym opowiadaniu to zakończenie, w istocie ostatnie zdanie: „I przecież trudno walczyć z lokalnymi obyczajami” – czy rzeczywiście? A jeśli tak, to gdzie są granice kulturowej tolerancji albo nakładania różnych miar na identyczne wydarzenia, sprawy, sądy i obyczaje? Cała drastyczność owego zdania wynika z sytuacji, gdy naukowiec badający seksualność ludów pierwotnych, Peter Luce, pozwala masturbować się małemu chłopcu, który wprawdzie w swoim plemieniu robi to stale, ponieważ uznane tam to jest za normę, ale Peter Luce nie jest przecież częścią owej społeczności. To przekraczające normy opowiadanie ma niebywałą moc emocjonalną, tocząc dyskusję o tym, czym jest seksualność człowieka i jak ją definiować. Jak czytamy w tekście:
„Męscy pseudohermafrodyci z syndromem braku 5-alfa-reduktazy u osobników, którzy zostali wychowani jako kobiety, stanowią wyjątkowy materiał do badań wpływu testosteronu i płci, w jakiej są wychowywani, na określanie tożsamości płciowej […](s.201) Ewolucja nie ma spójnej strategii działania. Choć słynie z tego, że pozostaje wierna pewnym eleganckim formom […], potrafi także ni z tego, ni z owego przejść do improwizacji.” (s.186)
Wygląda zresztą na to, że Eugenides jest głęboko zafascynowany tą ewolucyjną i kulturową dychotomią, tą formą nieustannego napięcia między biologią (pierwotnymi instynktami człowieka), a regułami kulturowych uwarunkowań (religia, etyka). Seksualizm to przecież super zwierzęcy, super pierwotny i super potężny instynkt, który z jednej strony ma służyć fundamentalnej sprawie przedłużania gatunku, z drugiej jest jednym z najbardziej kulturowo regulowanych i naznaczonym wszelakimi tabu, zachowaniem człowieka.
W opowiadaniach „Pipeta do pieczeni”, „Proroczy srom”, „Kapryśne ogrody” i tytułowym „Nowy dowód” mamy całe spektrum zachowań seksualnych, których konsekwencje są często nie do zniesienia dla bohaterów owych historii. Szczególnie intrygujące jest, zamieszczone jako ostatnie, tytułowe „short story” zatytułowane „Nowy dowód”. Po pierwsze jest najobszerniejsze w całym zbiorze, po drugie jest bardzo nowe, bo zostało napisane w 2017 roku. Dotykamy w nim historii pozornie niebywałe banalnej. Starszy mężczyzna ma przygodny, zupełnie przypadkowy i jednorazowy seks z bardzo młodą dziewczyną. Jak się jednakowoż okazuje, nie był on ani przygodny, ani przypadkowy, a co najciekawsze – w ogóle go nie było. Precyzując, miało do niego dojść i wszystko zmierzało w tym kierunku, ale ostatecznie do niczego nie doszło. Cała historia z pozoru dosyć groteskowa, zaczyna się rozwijać w dosyć nieoczekiwanym kierunku. Młoda studentka, która ma ochotę na dużo starszego od siebie profesora astronomii okazuje się dosyć wyrachowaną „planistką”, która chce uniknąć aranżowanego ślubu ze znalezionym przez rodziców partnerem, z którym oczywiście nic jej nie łączy. Ponieważ jej rodzice zostali wychowani w kulturze Indii i tamtejszej obyczajowości, nie wyobrażają sobie, by mogła wyjść za mąż inaczej. Prakrti, bo tak ma na imię bohaterka, wymyśliła zatem sposób na wyjście z tego, dosyć dziwnego, zapętlenia:
„Sam seks musiał być przestępstwem. Tylko wtedy mogła być jego ofiarą. Niewinną. Niewinną, a jednak, z definicji, już nie była dziewicą. Przestała być odpowiednią hinduską panną młodą. Tak to sobie Praktri ułożyła w głowie.” (s.318)
Pozornie, prosty, łatwy, aczkolwiek niekoniecznie przyjemny plan, okazuje się niezwykle „brzemienny” w swych konsekwencjach. Oskarżenie o gwałt nie jest podparte wystarczająco mocnymi dowodami i rozpada się w wyniku działań policji, tak samo jak rozpada się małżeństwo Matthew (głównego bohatera). W gruncie rzeczy, całe jego dotychczasowe życie - rodzina i kariera zawodowa, znajomi – rozsypuje się. Jedna chwila, moment, coś, co nawet się ostatecznie nie wydarzyło, a jedynie miało się stać – a zmiany okazały się nie tylko katastrofalne, ale i nieodwracalne.
Eugenides dosyć przewrotnie pokazuje, że „zwalanie” winy na geny, na niemożliwe do opanowania instynkty, na erotyczne zauroczenie, pożądanie czy na cokolwiek innego, tylko pozornie może nam przywrócić raj utracony. W istocie nie wchodzi to w rachubę. Trzeba nauczyć się żyć od nowa z poczuciem straty i poczuciem błędu, których raczej nikt nie jest w stanie zupełnie uniknąć. Dziwne, ale bardzo w duchu Jeffreya Eugenidesa, poczucie determinizmu. Jak mówi autor:
„Większość opowiadań z tomu łączą smutek typowy dla wieku średniego, apatia, brak nadziei. Jako całość książkę można odczytać, jako historię młodego mężczyzny, który idzie dalej przez kolejne etapy życia. Ale mam nadzieję, że w kilku miejscach udało mi się uzyskać pewne rozjaśnienie tonu, unikając zarazem sztuczności.
Uderzyło mnie od razu, że dwa pierwsze opowiadania, których powstanie dzieliło trzydzieści lat (Marudy i Poczta lotnicza), kończą się bardzo podobnie – diminuendo, utratą energii, roztopieniem się w świecie. Tematem obu jest śmierć i entropia. A choć bohaterowie i fabuły są odmienne, wspólna jest tęsknota za unicestwieniem. To część mojej osobowości.” (Lubię pieniądze…, s.66)
Wprawdzie w „Nowym dowodzie” bohater nie „roztapia się w świecie” i spotyka się w końcu z synami (ale nie z żoną Tracy), podobnie jak w „Pipecie do pieczeni” Tomasina zachodzi w ciążę i realizuje swoje postanowienie – to jest w tych historiach jednak coś bardzo przejmującego, coś mrocznego i niepokojącego, coś na kształt zmysłowo podszytej samotności tak drastycznie widocznej w swoistym qui pro quo opisanym w „Kapryśnych ogrodach”. Każde opowiadanie z tomu jest dotknięte obezwładniającym brakiem radości, być może dlatego, że bohaterowie niekoniecznie mają poczucie, iż „geny określają raczej pulę możliwości, niż nieuniknione konsekwencje”.
Zbyszek Kruczalak