„… bo, podkreślam raz jeszcze, jestem człowiekiem światłym i wrażliwym. Świat się zmienia, a ty nie nadążasz” - (Powiedzmy, że Piontek)
Co to znaczy, że ktoś lub coś jest pretensjonalny? Jaka jest definicja tego przymiotnika, który funkcjonuje w języku potocznym, ale którego znaczenie nie jest jednoznaczne. Czy pretensjonalność zakłada jakieś pretensje do czegoś lub kogoś, a jeśli tak, to co znaczy pretensja?
Słownik wyrazów obcych PWN tak definiuje pretensjonalność:
„pełen pretensji, nienaturalny, wymuszony, krygujący się”, natomiast pretensja według tego samego słownika, to:
1. zwykle prawo, które ktoś rości sobie do czegoś; wymaganie, żądanie czego; roszczenie
2. zwykle przesadnie wysokie mniemanie o sobie, o swojej powierzchowności, urodzie
3. żal o co, uraza do kogo z jakiegoś powodu.
Słownik języka polskiego PWN natomiast mówi, iż jest to ktoś lub coś:
1. «zachowujący się sztucznie, krygujący się»
2. «zbyt wyszukany, świadczący o złym guście».
Natomiast Wielki słownik języka polskiego PAN daje nam bardziej szczegółowe określenia, i tak: jeśli chodzi o sposób bycia człowieka, pretensjonalność ma wyraźne zabarwienie pejoratywne:
- świadczy o tym, że ktoś próbuje się wyróżnić wśród innych i pokazać, że jest lepszy niż w rzeczywistości
Inna definicja punktuje tę kategorię bycia jeszcze dokładniej, skazując na aspekt gustu i autokreacji, czyli ukazywania się innym:
pretensjonalność to nic innego jak:
- Sztuczne, nienaturalne zachowania, wygląd,
- Wyznacznik złego gustu,
- robienie czegoś na pokaz.
Można dodać do tych wyznaczników swoiste udawanie kogoś lub czegoś, nakładanie czyjejś maski na siebie.
A co z powieścią pretensjonalną? Jest taki gatunek, czy raczej nie, a jeśli jest, to na ile? No cóż? Niby nie, ale jakoś przecież czujemy, niemalże z dozą pewności, że jednak istnieje. Są nawet na to pewne dowody. Jak pisze Łukasz Żurek w recenzji powieści Ignacego Karpowicza „Miłość”:
„W fastrygowaniu struktury powieści a la Nabokov Karpowicz osiąga Himalaje pretensjonalności. Bo przecież jeśli w „Miłości” co rusz dostajemy w twarz francuskimi (Varsovie) i białoruskimi/rosyjskimi (Belostok) nazwami polskich miast, a w pewnym momencie Zbyszek czyta narratorowi quasi-dziennika swoje opowiadanie, w którym nazwy są takie, jak powinny być w „naszym” świecie, to wówczas czytelniczkę przechodzą metafizyczne dreszcze – toż to alternatywny świat, „kraj, w którym jest miejsce na pewne opowieści” (s. 222), a muchy bieżącego porządku bzyczą inaczej! Nie tylko wzruszenie, lecz także kunszt, a wszystko to za 39,90 zł”. (za: Mały Format)
Jak widać, autor nie ma litości w ironizowaniu, ale też w nieironicznym zupełnie krytykowaniu pretensjonalnej wtórności:
„Stała się więc rzecz niesłychana. Reakcją na nachalną promocję książki przed jej premierą, promocję przypominającą „recenzje” debiutanckiej i jak dotąd (na szczęście) ostatniej powieści blogera Jasona Hunta vel Kominka, był powrót najbardziej zgranego, modernistycznego mitu: dzieła samego w sobie, niezależnego od rynkowych machinacji”. (tamże)
My rzecz jasna nie mamy najmniejszego zamiaru wtrącać się w tę polemikę, wystarczy nam jedynie jedna z opinii, która wpisuje się śpiewająco w odszukiwania tego, co tchnie pretensją.
Powieść pretensjonalna bywa, ale nie musi być, egzaltowana, co w gruncie rzeczy jeszcze bardziej całą tę kategorię pogrąża, bo cóż to jest egzaltacja? To przecież niż innego niż jakaś siostrzana wersja pretensji. W definicji obu, możemy znaleźć słowo przesada i to jest to, co łączy te dwa sposoby określające atmosferę świata przestawionego:
/W podstawówce, razem z Agnieszką i Elą mieliśmy nawet trzyosobowy tajny klub miłośników „Ani z Zielonego Wzgórza”. Jest taki rodzaj małych chłopców, którzy lubią czytać książki dla dziewczynek… Długo się tego wstydziłem, do tego stopnia, że gdy studiowałem anglistykę i prowadząca zajęcia spytała, w jakiej książce dla dzieci bohaterki odgrywają poemat Tennysona, nie przyznałem się, że wiem. Do „Ani” wróciłem po latach, jako dojrzały facet, i wtedy wydała mi się niesłychanie egzaltowana i pretensjonalna/. (za: Nie dla dziewczynek, Piotr Oczko, w, Tygodnik Powszechny)
Pretensjonalność, jak widać, nakłada się na różne, często kultowe i ikoniczne, teksty, które kochamy bez względu na wszytko. Gorzej, jeśli staje się to irytujące i nie do zniesienia.
Tekst ostatniej powieści Szczepana Twardocha daje nam dużo przesłanek, by zacząć się zmagać z irytacją, która nas często obezwładnia nadmiarem pretensji w:
- narratorskich grach i zabawach, prosto z placu zabaw dla dzieci
- pseudo, a być może nawet szczerych, intelektualnych popisach niczym na seminarium w prowincjonalnej szkole
- epatowaniu gwarą
- budowaniu postaci narratora równolegle z postacią głównego bohatera w taki sposób, by skoncentrować uwagę na autorze
- przenikaniu się gatunków literackich tak nachalne, że nie bardzo wiadomo po co
- terminy i pojęcia znacznie wykraczające poza zasadę decorum.
Przykłady? Przytoczmy tylko te najbardziej irytujące. Autor zna, i nie kryje się z tym, obce wyrażenia, takie jak porte-parole, czy alter ego, zna też nazwiska znaczących dla kultury świata filozofów i myślicieli, co jest oczywiście imponujące, bo nie tylko zna ich nazwiska, ale też fragmenty ich tekstów w oryginale, co jest porywające:
„To ważne pytanie, bo w końcu świat nie może istnieć bez człowieka, tego dowiedziałem się od Heideggera, ale to przecież nie jest deklaracja solipsyzmu.
„Die Welt kann nicht durch den Menschen, aber auch nicht ohne den Menschen sein, was się und wie się ist”. (s. 77)
Wpędza nas w popłoch poznawczy, gdy ni stąd ni zowąd twierdzi, że on to nie on i na pewno też on, to nie główny bohater – zostawiając nas w stuporze:
„ - Nie jestem Zenon Wilk. Jestem Erwin Piontek, mieszkałem w Pilchowicach, niedaleko ciebie. Nazywasz się Szczepan Twardoch, łajdaku, i jesteś moim ojcem, ojcem całego świata, i staniesz się pokarmem ciemnych stworzeń, kiedy przyjdzie czas wielkiej uczty. Patrzysz na mnie jak na wariata. Brzmię jak wariat.
- jestem pisarzem, powiedzmy, że nazywam się Szczepan Twardoch, co ja tu robię? - pytasz bardzo głupio.
- Mógłbym ci zadać to samo pytanie”. (s. 241)
Szczepan Twardoch zatem, bo przecież nie Erwin Piontek, ani nie Zenon Wilk, nigdy nie odpuszcza. Jego myśl to błysk, przeszywający czytelnika erudycją:
„ - Jesteś jednym z tych, co myślą, że na świecie nie istnieje ani prawda, ani porządek, ani nikt nim nie włada, że cały świat składa się tylko z przypadków i żądzy – mówię, nie wiedząc, że cytuję Bhagawadgitę.
Jak to możliwe, że nie wiem, iż cytuję Bhagawadgitę, skoro właśnie to powiedziałem – bo nie napisałem, lecz powiedziałem, chociaż nie ustami. Czy istnieję gdzieś na innym poziomie…” (s. 240)
Byłoby niesprawiedliwością pominąć biblijny, a jakże, aspekt „Powiedzmy, że Piontek”, bo znajomość księgi to obowiązek sine qua non umysłu wyrafinowanego:
„ - Umiesz czytać i nie czytasz księgi? To po co umiesz czytać? No więc słuchaj mnie. Gdy Pan wysłał Chaldejczyków i Sabejczyków, i wichurę, i pozabijał sługi i dzieci Joba, to Job wtedy rozdarł szaty, ogolił głowę i padł na ziemię, oddając pokłon Panu. Więc wojowałem z Niemcami w Naukluft, póki mogłem, a potem oddałem pokłon Panu”. (s. 103)
Osobliwą radość z czytania możemy odnaleźć w trzeciej części powieści Twardocha:
/Człowieku, jest 2031 rok, teraz się znowu mówi raczej „czarnuch” albo „bambus”, „Murzyn” to teraz jest bardzo grzeczne słowo, którego używam, bo, podkreślam raz jeszcze, jestem człowiekiem światłym i wrażliwym. Świat się zmienia, a ty nie nadążasz/. (s. 165)
Coś z tym nadążaniem rzeczywiście jest na rzeczy.
wszystkie cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, za:
Powiedzmy, że Piontek, Szczepan Twardoch, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, s. 250.
Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com