12 marca 2024

Udostępnij znajomym:

„W mrocznych i zabawnych opowieściach Samanty Schweblin o ludziach, którzy spadli w przepaść lub zniknęli w dziurze prowadzącej do alternatywnej rzeczywistości, Argentynę odwiedzają bracia Grimm i Franz Kafka”. (J.M. Coetzee)

Szalone, niesamowite, nierealne, tajemnicze, dziwne, niepokojące, okropne, perwersyjne, surrealistyczne, nierealistyczne, mroczne, oniryczne – to tylko niektóre przymiotniki, które można przyporządkować tekstom Samanty Schweblin, zamieszczonym w zbiorze Ptaki. Autorka ma wyraźne zdolności czarowania, a raczej zaczarowywania rzeczywistości w taki sposób, iż tracimy zdolność rozróżniania między tym, co realne, a przynajmniej takim nam się wydaje i ułudą. Poziomy realności jawią się nam tu w znacznie rozszerzonej wersji, a starożytne przeświadczenie mówiące, że jest raczej coś niż nic, przestaje w jej opowiadaniach obowiązywać, na rzecz wyraźnie dominującego i przejmującego doznania, że jest raczej nic, niż coś i aczkolwiek jest to wbrew logice nie tylko starożytnych myślicieli, którzy zdecydowanie stali na stanowisku, że byt jest, a niebytu nie ma, bo jak może istnieć coś, czego nie ma – to sytuacje wykreowane przez wyobraźnię Schweblin, każą nam się poważnie zastanowić nad nieistnieniem niebytu.

Ptaki wciągają nas uporczywie, z pewną dozą perwersyjnej przyjemności, w świat zza horyzontu, który niby jest, a jakby go nie było. Nie wiemy i nigdy się nie dowiemy, czy bohaterowie jej opowiadań są nie z tego świata, czy też istnieją w jakimś świecie równoległym, w którego trzewia czasem i przypadkowo, często sennie albo bezsennie, mamy wgląd.

Niesamowita atmosfera nie tyle absurdu i zdecydowanie nie groteski, ale czegoś, co mieści się w stylistyce onirycznego surrealizmu, bliższemu raczej szalonym obrazom Salvatore Dali, aniżeli chłodnym przestrzeniom płócien Giorgio de Chirico, obezwładnia nas czymś niemożliwym do zracjonalizowania. Opowiadania Schweblin są bowiem poza tą kategorią. Są kompletnie nieracjonalne. Pokazują nie tylko ciemną stronę naszej świadomości, często zepchniętej głęboko w cieniste i bagniste rejony naszego ID, ale nade wszystko przenicowują nasze, tak zwane, poczucie rzeczywistości na drugą stronę. I co się tam po drugiej stronie lustra dzieje? Dzieją się niesamowitości! Dziewczynka miła, ładna i urocza, odżywia się tylko żywymi wróblami. Dziwne? Prawdopodobnie, ale co mają zrobić rodzice, jeśli tych ptaków jej nie dostarczą? Dziecko ma umrzeć z głodu? Pomyśl rodzicu! To problem tytułowego opowiadania, które w niesamowitości upatruje istoty nierozwiązywalnej sytuacji.

Podobnie dzieje się w ostatnim opowiadaniu zbioru, zatytułowanym Ciężka walizka Benavidesa. Z czym tu mamy do czynienia? Z walizką zapełnioną trupem własnoręcznie zamordowanej żony? Pozornie tak, ale jednocześnie cała historia toczy się w domu lekarza psychiatry, być może pianisty, a z pewnością fascynata, a może nawet kuratora, zaangażowanego w promowanie najnowszych dokonań w sztuce współczesnej, tej najbardziej aktualnej, dziejącej się nieomalże na naszych oczach.

Czy nam się to wszystko śni, czy śni to Benavides? A może jesteśmy na lekach psychotropowych i pozostajemy w stanie narkotycznego uniesienia? Wszystkie te opcje są do rozważenia, bo sam tekst nie pozwala nam na jednostronne rozstrzygnięcia. Wprzęgnięcie tak wielu aspektów istnienia na krawędzi tego, co jest i tego, co być może istnieje, pozwala Schweblin na zbudowanie czegoś znacznie wykraczającego poza schemat opowieści onirycznej, gdy marzenie senne przeplata się z rzeczywistością po przebudzeniu. W istocie nigdy nie jesteśmy pewni, w jakim stadium rzeczywistości, jeśli w jakimś w ogóle, się znajdujemy.

Pozorna realność nosi wszelkie cechy tej niesamowitej atmosfery, jaka epatuje z filmu Zeszłego roku w Marienbadzie, gdzie przemieszczamy się w ciszy, po nieskończonych i pustych wnętrzach, by w końcu natknąć się na kogoś, bez oczywistego statusu istnienia. Pozostajemy zostawieni samym sobie i nie potrafimy odczytać do końca intencji artystycznego spektaklu z udziałem upchanego w walizce trupa żony Benevidesa. On zresztą z uporem maniaka przyznaje się wielokrotnie do tego morderstwa. Ale co z tego?

Co fascynujące, mamy tu do czynienia ze swoistym, narracyjnym podobieństwem do tego, w jaki sposób kreowany jest świat przedstawiony w filmie Alaina Resnais’a:

/Zwykle w analizach Zeszłego roku w Marienbadzie zwraca się uwagę na fakt, że obraz filmowy jest silny i krystaliczny, choć jednocześnie – i niejako paradoksalnie – odsyła do sensów niejasnych i wątpliwych. James Monaco zauważył, że Zeszłego roku w Marienbadzie uznaje się za „arcydzieło percepcyjnego prestidigitatorstwa”, rozumianego jednak przede wszystkim w kontekście wysiłków interpretacyjnych: wizualne gry i komplikacje, zwodząc widza, utrudniają lub uniemożliwiają wyjaśnienie opowiedzianej w filmie historii/ (za: Paulina Kwiatkowska, Zeszłego roku w Marienbadzie. Obrazy wytarte i wyparte).

Przeszłość, teraźniejszość czy przyszłość ulegają w tekstach Schweblin kompletnemu zdezintegrowaniu, a może raczej zintegrowaniu. W gruncie rzeczy nie wiemy, w jakiej płaszczyźnie czasowej się poruszamy, śledząc poczynania bohaterów jej opowiadań. Pozostajemy poza czasem i poza konkretną przestrzenią. Jesteśmy gdzieś i kiedyś, ale nie wiadomo, gdzie i kiedy. Mistrzostwo! Wiadomo natomiast /co/ się dzieje, przynajmniej pozornie. Ponieważ to /co/, też nie zawsze pozostaje dla nas oczywiste, co dosyć drastycznie jawi się jako oczywista nie-oczywistość w opowiadaniu Głową o asfalt (Cabezas contra el asfalto), w którym wyraźnie niespójny umysłowo artysta tworzy obrazy rozwalonych o asfalt głów i zarabia na tym paranoicznym koncepcie krocie. Ale jak to u Schweblin, główny wątek jest jedynie pretekstem do nieoczywistej i dyskusyjnej konkluzji. W Głową o asfalt, tekście, który jest czymś na kształt obezwładniającego okrucieństwa horroru, dotykamy niemożliwego do realizacji pragnienia zdezintegrowanej przyjaźni, której niebywale silne, obsesyjne pragnienie, pcha głównego bohatera ku aktom skrajnej, okrutnej rozpaczy.

Nie inaczej dzieje się w opowiadaniu Zabić psa, w którym okrucieństwo przeplata się z pragnieniem bycia zaakceptowanym. Porażający tekst, uderzający swą brutalną rzeczywistością, wcale nie oniryczną ani surrealistyczną, raczej mieszczącej się w kategorii historii o mafii czy gangach. Czy mamy tu do czynienia z budowaniem sytuacji możliwej? Oczywiście. Świat przecież jest pełen takich „możliwych” sytuacji, które tylko wydają nam się zdarzeniami niemożliwymi – do momentu, gdy sami się z nimi nie spotkamy.

Każde z opowiadań Samanty Schweblin jest czymś na granicy dobrego i złego, rzeczywistego i nierealnego, możliwego i wykraczającego poza normę. Każde obezwładnia brakiem konkluzji albo konkluzją w zawieszeniu. W każdej historii jest jakaś, mniej lub bardziej, zarysowana postać uczestnicząca w, mniej lub bardziej, niemożliwym do wyobrażenia zdarzeniu. Każde pozostawia nas w osłupieniu.

Jak napisała Maria Fredro-Smoleńska w artykule „Ptaki Samanty Schweblin: Uwaga na czarne dziury!”:

„Trudno się nie wkręcić w narrację argentyńskiej pisarki, która prowadzi nas w ciemne zaułki ludzkiego umysłu i nigdy nie daje oczywistego zakończenia, wszystko u niej jest niedopowiedziane, zawieszone, to, w którą stronę akcja mogłaby się potoczyć, zależy od nas, czytelników. Autorka testuje nasze granice, już widzę, jak się mi przygląda z lekkim uśmiechem, czekając, w którą alejkę skręcę. Chce dojrzeć, gdzie tkwi moja ciemna strona”.

Samanta Schweblin, „Ptaki”, przekład z hiszpańskiego Tomasz Pindel, Wydawnictwo Pauza, 2023, s. 216

Zbyszek Kruczalak
www.domksiazki.com

 

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor