Każda podróż lotnicza zaczyna się od kontroli bagażu przez uczynnych agentów TSA. Każdy ma z nimi jakieś doświadczenia. Lepsze lub gorsze. W moim przypadku były jedne i drugie, i jeszcze raz drugie, po czym znowu drugie...
Nie narzekam jednak, to ludzie wykonujący dość nieciekawą pracę, polegającą na codziennym kontakcie z tysiącami różnych osób. A ludzie przecież różni są, podobnie jak agenci TSA. Czasami uparcie starają się wnieść na pokład coś, co wyraźnie jest zabronione. Czarno na białym z czerwonymi przekreśleniami napisane jest, żeby pistolet zostawić w domu lub w nadanej walizce, a tu się ktoś pcha z rewolwerem w kieszeni. No i jest afera.
Co roku na lotniskach w USA wykrywa się kilka tysięcy sztuk broni w bagażach podręcznych i pod ubraniem. Drugie tyle przechodzi niezauważone. Ale na taką kontrabandę agenci są przygotowani. Gorzej, gdy mają do czynienia z przypadkami nietypowymi.
Zdarzyło się, iż pasażer chciał wejść na pokład samolotu ze złotą rybką. Żywą. W malutkim, przenośnym pojemniku z wodą. Może była ze szczerego złota. Może stanowiła wartość sentymentalną. Może się przeprowadzał. Powód nie ma znaczenia, bo najlepsza scena rozegrała się w punkcie kontrolnym.
Agent TSA uznał, że zgodnie z obowiązującymi przepisami pasażer może zabrać ze sobą złotą rybkę, ale bez wody, której było nieco więcej niż przepisowe 3 uncje. A więc podsumowując:
Rybka tak.
Woda nie.
Nie pomogły prośby i tłumaczenia. Agent pozostał niewzruszony.
Do akcji wkroczył w końcu starszy rangą agent TSA, kierownik znaczy. Wysłuchał, popatrzył dziwnie na podwładnego i uratował rybce życie zgadzając się na rybkę w wodzie.
W innym przypadku agenci zainteresowali się też pojemnikiem, ale zawierającym purée ziemniaczane. Purée to ładniejsze słowo papka ziemniaczana. Puréeeee... ładnie, nie?
Otóż uparli się, że to płyn i nie mogą pozwolić na wniesienie go na pokład samolotu. Scena przeciągała się, bo podróżna też była uparta. W końcu przekonali ją mówiąc, że skoro purée ziemniaczane dostosowuje się kształtem do pojemnika, to jest płynem. Papka, przepraszam, purée, wylądowało w koszu stojącym obok skanera za 2 miliony dolarów. Osobiście nie rozumiem, komu by się chciało wieźć z drugiego końca kraju pojemnik zmiażdżonych ziemniaków, choćby najlepszych, ale widocznie nie jestem smakoszem.
Innym razem zwróciłem uwagę na komunikat prasowy TSA, w którym agencja przypominała o zakazanych na pokładach samolotów towarach, wykładając je na wielkim stole na widok publiczny.
Był tam więc nóż składany, zestaw noży kuchennych, nóż myśliwski, wojskowy, do steków i kilka innych odmian. Poza tym pistolet, oczywiście. Kilka ponadwymiarowych butelek z różnymi płynami do higieny. Gumowy młotek, może metalowego nie mieli do pokazania. Co mnie nieco zaskoczyło, znajdowała się na stole butelka musztardy, ale ketchupu nie było. Nie było też pojemnika z ziemniaczanym purée, ale leżał tam cały... ziemniak. Zastanowiło mnie to.
Zacząłem poszukiwać odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie można zabrać kartofla na pokład samolotu. Nie dopasowuje się do kształtu pojemnika, nie strzela, nie ma ostrych krawędzi. Owszem, rzucony może zamroczyć na chwilę, ale chyba nie o to chodzi.
Cóż, z tym rzucaniem byłem blisko. Okazuje się, że kształt ziemniaka za bardzo przypomina granat. Nie można przecież spodziewać się, że odróżni je skaner za 2 miliony, a tym bardziej agent TSA. Pamiętajmy więc, by na wakacje nie zabierać ze sobą kartofli.
Wspomniana akcja na potrzeby mediów została przeprowadzona w terminalu Daytona Beach International Airport na Florydzie. Nie przez przypadek właśnie tam.
Tydzień wcześniej lotnisko to zostało ewakuowane po tym, jak w jednym z prześwietlanych bagaży podręcznych agenci zobaczyli dużą butelkę z przyczepionym do niej „detonatorem”. Była 6:15 rano. Włączył się alarm, słychać było krzyki, wszystkich wyrzucono na zewnątrz na bezpieczną odległość, wezwano saperów!
Po delikatnym, ale dokładnym sprawdzeniu bagażu okazało się, iż butelka pełna była balsamu do ciała - w końcu to Floryda - a zapalnikiem okazała się spora, nietypowa nakrętka.
O 8 rano na Twitterze lokalny szeryf poinformował, iż pracownicy lotniska powoli wracają do pracy, a samoloty zaczną wkrótce ponownie startować.
W ramach przeszkolenia agentów i podróżnych zorganizowano tam więc pokaz tego, co wolno, a czego nie wolno zabierać na pokład samolotu.
Pamiętajcie, kotów, zwłaszcza starych, też na pokład samolotu zabierać nie wolno. W 2017 roku w kategorii fizyka nagrodę Ig Nobla otrzymał Marc-Antoine Fardin z Lyonu, który udowodnił, iż koty są płynem, bo tak jak ciecze przyjmują kształt naczynia, w którym się znajdują. Okazało się też, że im kot starszy i bardziej leniwy, tym lepiej dopasowuje się do naczynia. Bardziej płynny się robi znaczy.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.