Przybywając do tego kraju wiele osób na pewno spotkało się z opinią, że Amerykanie uśmiechają się bez powodu, są uprzejmi, życzliwi i zapytani o samopoczucie zwykle oceniają je pozytywnie. W wielu przypadkach życie zrewidowało te opinie dość szybko, zwłaszcza po krótkim pobycie w jakimkolwiek urzędzie miejskim lub stanowym. Mieszkańcy tego kraju okazali się normalnymi ludźmi, z problemami, humorkami i wyczuwalnym dystansem do nieznajomych.
Miejscem, gdzie uśmiech gościł na każdej twarzy i chęć pomocy elektryzowała powietrze, były jeszcze do niedawna prywatne biznesy. Dziś jest już troszkę inaczej. Nawet kupując sałatkę w sklepie mamy wrażenie, iż przeszkadzamy obsłudze w czymś ważnym i ograniczamy pytania do minimum, nie chcąc zdenerwować pani po drugiej stronie lady. Mechanik samochodowy okazuje nam wrogość, gdy okaże się, że o swoim pojeździe wiemy więcej, niż by sobie życzył. Nawet sprzedawcy pojazdów już nie witają nas z nieszczerym, szerokim uśmiechem, ale najpierw z poważną miną na podstawie wyglądu oceniają nasze finansowe możliwości. Chodzi o to, że pewne zachowania były wymuszone. Zwykle przez szefa, czy właściciela firmy. Dziś nakaz uśmiechania się lub wyrażania chęci pomocy odebrany może zostać jak zamach na wolności osobiste pracownika, więc nie jest praktykowany.
Jakiś czas temu jedna z sieci szybkiej obsługi w ramach eksperymentu umieściła w swym menu obok hamburgerów i frytek uśmiechy za darmo. Wywołało to sporo zamieszania, bo niektórzy klienci sobie je życzyli. Głośno było o mężczyźnie, który zamawiając lunch poprosił obsługującą go dziewczynę o jeden uśmiech na drogę. Nic go to nie kosztowało, bo były za darmo. Najpierw dziewczyna zapytała: Co?? Potem spojrzała do menu na pozycję wskazywaną przez klienta. Następnie stwierdziła, że chyba sobie żarty stroi, po czym wezwała menadżera, a ten wyrzucił mężczyznę za drzwi. Powrócono do tradycyjnego jadłospisu, a slogan „uśmiechy za darmo” trafił w formie plakatu na ściany. Jedynym krajem gdzie się one przyjęły jest Japonia. Chyba do dziś figurują w menu tej sieciówki i są wszystkim rozdawane. Nie wiem, ile w tym prawdy, w Japonii jeszcze nie byłem, ale słyszałem że to bardzo dziwny kraj.
W wielu przybytkach znaleźć można tabliczki z instrukcjami dla pracowników. W łazienkach przypomina się im o myciu rąk przed powrotem do pracy, w dużych sieciach handlowych podpowiada jak zagaić rozmowę z klientem. Zabawne jest to, że większość tych instrukcji umieszczona jest w widocznym miejscu, więc wiemy czego po rozmowie z obsługą możemy się spodziewać. Zwykle nie powinniśmy spodziewać się zbyt wiele.
Kiedyś nalegano, by widząc samotnego klienta buszującego między półkami zapytać „Mogę w czymś pomóc?”. Było to dobre pytanie, bo nie wymagało gimnastyki umysłowej od żadnej ze stron. Można było odpowiedzieć tak, lub nie. Jeśli nie, to sprawa prosta. Jeśli tak, to wystarczyło ręką wskazać półkę z poszukiwanym towarem i rozstać się z uśmiechem na ustach i w pokoju. Dziś w większości sklepów obowiązuje inne pytanie: Czy znalazłeś wszystko, czego szukałeś? Sprawa się skomplikowała. Nikt nigdy nie znajdzie wszystkiego. Całe życie szukamy różnych rzeczy i dowiadujemy się, zwykle za późno, że są dla nas niedostępne. Albo się skończyły. Lub ich już nie produkują. Odpowiedź na takie pytanie wymaga głębszego zastanowienia, sklecenia kilku zdań, rozmowy na konkretny temat. Poza tym może przysporzyć problemów. Przykład:
Kilka dni temu postanowiłem reanimować ulubione buty. Wszystko było z nimi w porządku, poza sznurówkami, które przetarły się i puściły w kilku miejscach. Wstąpiłem do sklepu, stanąłem przed półką i po chwili wahania sięgnąłem po najbliższe oryginałowi. Chwilę potem przy kasie zacząłem płacić. W tym momencie sympatyczny młody chłopak zapytał zgodnie z instrukcją, czy „znalazłem wszystko, czego szukałem?”. Z pieniędzmi w wyciągniętej w jego stronę dłoni odpowiedziałem, że tak, po czym nie wiem po co dodałem, że miałem nadzieję znaleźć nieco inny odcień. Chłopak przestał się uśmiechać. Spojrzał na mnie, na koleżankę obok, po czym sięgnął po słuchawkę i zaczął wzywać do kasy jakąś osobę. Pomachałem mu przed oczami plikiem banknotów, ale chyba nie zauważył. Poprosił mnie o przesunięcie się na bok i chwilę cierpliwości. Zaczął obsługiwać kolejną osobę. Po kilkudziesięciu sekundach pojawiła się wzywana pomoc w postaci kobiety, która zapytała w czym problem. „Klient nie jest usatysfakcjonowany” – odpowiedział młody człowiek. Kobieta przesunęła powoli wzrok na moją twarz i pod jego wpływem zrobiłem się czerwony ze wstydu. Jak mogłem?? Delikatnie starałem się powiedzieć, że nie ma żadnego problemu, nieporozumienie, wszystko w porządku. Jednak bezczelny goguś z kasy w skrócie naświetlił powód mego „niezadowolenia” wskazując paluchem na sznurówki. Zostałem zaciągnięty między półki, gdzie przez kilka minut prezentowano mi wszystkie dostępne kolory i długości. To nic, że szukałem zielono-szarych, musiałem obejrzeć też wszystkie odcienie czerwieni. Oczywiście poszukiwanego przeze mnie koloru nie było. Przeproszono mnie trzykrotnie. Najpierw po zakończeniu poszukiwań, potem przy kasie i jeszcze przy wyjściu. W życiu nie kupię już sznurówek, nie odezwę się do obsługi i nie odpowiem na żadne podchwytliwe pytanie. Siedząc w samochodzie zdałem sobie sprawę, że wizyta w sklepie z planowanych 5 minut przeciągnęła się do pół godziny. Przez resztę dnia warczałem na wszystkich i wszystko. Nawet federalny nakaz nie zmusiłby mnie do uśmiechu.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.