----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

30 marca 2017

Udostępnij znajomym:

O wiele ciekawsze
- i niebudujące społecznych podziałów –
jest pytanie, dlaczego coś lubimy, a czegoś nie?

(M. Jędrasik)

Czytanie opowiadań George’a Saundersa zamieszczonych w tomie zatytułowanym „10 grudnia”, to doświadczenie z pogranicza seansu u psychoterapeuty i filmu dokumentalnego. Te dwa światy, które pozornie nie mają ze sobą wiele wspólnego, przenikają się u Saundersa nieustannie, pozwalając z kolei czytelnikowi doświadczać irytacji z samozadowolenia. Wynika to z oczywistego procesu projekcji – identyfikacji, gdy utożsamiając się z bohaterami przez wspólność, doznajemy przyjemności w doświadczeniu podobieństwa i niepokojącego wzburzenia zamysłów, gdy nas to podobieństwo denerwuje, a nawet odstręcza. To wzburzenie jest, rzecz jasna, głównie efektem narracyjnej pracy autora, który przerzuca na nas pracę rozumienia i interpretacji, czyli mękę czytania ze zrozumieniem. Cóż bowiem bardziej intrygującego i jednocześnie bardziej obrzydliwego niż grzebanie się w cudzej świadomości. To wybebeszanie mrocznych stron duszy bohaterów „10 grudnia” nie odbywa się przecież na kozetce u mistrza Freuda, ale w codziennych praktykach zwykłych ludzi, takich jak każdy z nas.

George Saunders jest mistrzem narracyjnej konstrukcji swoich opowiadań. Pozwala nam wnikać w świadomość swych bohaterów i śledzić tok ich myśli. Jak wiadomo autor (narrator) jest sprawcą tego wszystkiego, co stanowi świat przedstawiony tekstu. To on steruje działaniami i myślami bohaterów. Nie musi jednakowoż robić tego totalnie. Pozostawiając bohaterów samym sobie (pozornie), pozwala nam łudzić się wrażeniem, że mamy dostęp do ich własnych myśli. Taki narrator daje postaciom (iluzoryczną) autonomię (złudnego) istnienia. To, na ile autor / narrator nadzoruje wypowiedzi i działania swych postaci, zależy jaki model narracyjny przyjmie w kreowaniu swej opowieści. Mamy zatem narratora totalnie kontrolującego (mowa zależna), narratora pozbawionego kontroli (mowa niezależna) i takiego narratora, który zwodzi czytelnika, udając, że niby nie kontroluje, ale jednak nie do końca (mowa pozornie zależna). To właśnie ta ostatnia technika narracyjna stanowi o sile opowiadań George Saundersa. Przerzucając nas z jednej świadomości do drugiej przebywamy podróż między bohaterami opowiadania. Taka podróż pozwala czytelnikowi poczuć się współuczestnikiem procesu poszukiwania sensu i szukania odpowiedzi na pytania, które stawia się postaciom opowiedzianej historii:

„Pani Dees spojrzała z politowaniem na Alison, gdy ta podczas głosowania w klasie opowiedziała się za tym, że ludzie są dobrzy, a życie to frajda. Aby czynić dobro, wystarczy postanowić, że będzie się dobrym. Trzeba mieć odwagę. Czynnie bronić słusznej sprawy. Przy tym akurat stwierdzeniu pani Dees jakoś tak jęknęła”. (s.18)

Inaczej zupełnie irytuje i fascynuje czytelnika fenomenalnie niezwykły zbiór opowiadań Tommaso Landolfiego „Morze Karaluchów”. Jednocześnie groteskowy, tajemniczy, nadrealistyczny i absurdalny powala odbiorcę pomysłami, które zmuszają go do przepracowania dotychczasowych doświadczeń w rozpoznaniach literackich. Autor nie jest tylko literatem, jest literaturą, nie jest tylko pisarzem, jest pisaniem. Nie jest Europejczykiem, on jest Europą – jest ideą. Tommaso Landolfi jest doskonały. Jest tym, do czego inni dążą. Dlaczego? Bo wielkim pisarzem jest!

Landolfi ma dar szalonego wymyślania historii, które paranoiczne są tylko powierzchniowo. W istocie, podobnie jak i Saundersa, sadzają czytelnika na kozetce u psychoanalityka i każą mu spojrzeć na swoje mroczne i perwersyjne strony osobowości. George Saunders robił to puszczając nam film dokumentalny, Landolfi każe nam oglądać dzieła Luisa Bunuela. Trzeba przypomnieć, że:

„Landolfi urodził się ponad sto lat temu we włoskim miasteczku Pico, w szlacheckim domu starego rodu. Od najmłodszych lat interesował się naukami humanistycznymi, już jako nastolatek pisał swoje pierwsze teksty. Biegle znał kilka języków, w tym przede wszystkim rosyjski, niemiecki i francuski. Przełożył na włoski dzieła Dostojewskiego, Tołstoja, Gogola i Hofmannstahla. Mimo świetnej znajomości języków podróżował rzadko. Podczas czarnej ery faszyzmu Landolfi nie obawiał się kpić z władzy, za co został na krótko osadzony w więzieniu, którego faktu nie wykorzystał po wojnie, jak czynili inni. Pisał wiele, nie tylko opowiadania, ale także teksty krytyczne, sztuki, scenariusze i wiersze. Zdrowie zniszczyły mu alkohol i hazard, pozbawiając sił i w końcu życia w roku 1979. We Włoszech i na świecie Landolfi uważany jest za jednego z najważniejszych włoskich twórców; za swojego mistrza uważał go choćby Italo Calvino. Pomijając kilka opowiadań wydrukowanych w jednym z numerów „Literatury na świecie” z 1984 roku, Landolfi w Polsce był do tej pory pisarzem nieznanym”. (za: M. Piotrowska-Wegner)

Jedno z szalonych opowiadań wydrukowanych w tomie „Morze Karaluchów” jest efektem nadzwyczajnej admiracji, jaką Landolfi żywił dla pisarzy rosyjskich. „Żona Gogola”, bo taki tytuł nosi ten tekst, pozwala zobaczyć warsztat pisarski Landolfiego w szczegółach i wariacjach, a jego wyobraźnia przyprawia nie tylko o podziw, ale głównie o zdumienie. Żoną Gogola jest bowiem manekin! Manekin, który wygląda jak człowiek, zachowuje się jak człowiek. Nie wiemy czy myśli, ale na pewno mówi jak człowiek:

„Nagle niespodziewanie, głosem niezwykle schrypniętym i cichym, niczym Wenus ze swego łoża, odezwała się:

- Ja chcę kupkę”. (s.64)

Zdanie nie jest wprawdzie powalające, jeśli chodzi o wyrafinowanie i skomplikowanie, ale z cała pewnością jest zatrważające. W jaki bowiem sposób manekin może mówić o czymś, czego z całą pewnością nie odczuwa? Dlaczego Gogol na pewność, i mówi o tym wprost, że żona doprowadza go do szału, że go zdradza, że się starzeje? Jak to możliwe, że „zarzucał Caracas (tak miała na imię żona Gogola) pewne praktyki erotyczne, które miała uprawiać w samotności mino jego zakazu. […] Pewne wydaje się, że w ostatnich czasach Caracas, stara czy nie, stała się istotą cierpką, po franciszkańsku zgryźliwą, hipokrytką opętaną religijnymi maniami”. (s.68)

Gogol i jego żona pozostają w intensywnej relacji emocjonalnej i to tak dynamicznej, że kończy się ona tragicznie dla jednej ze stron. Ta dynamika może nam wydawać się absurdalna, ale Gogol „wielkim pisarzem był”, a życie wielkich znacznie odbiega od normy niewielkich:

„To prawda – powiedział któryś z tych wielkich – ja też robię siusiu, ale całkiem inne powodują mną racje!” (s.60)

Kontynuacja za tydzień.

Zbyszek Kruczalak

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor