Poranna prasówka zaczęła się dziś nietypowo. Zamiast codziennej dawki polityki, ekonomii i opowieści frontowych w pierwszej kolejności wyświetliły mi się tytuły dotyczące wiosennych porządków, prac ogrodowych i domowych, a także przepowiedni meteo. Jakoś tak samo wyszło...
Odmianę powitałem z radością, bo w końcu każdym tematem człowiek się po jakimś czasie znudzi. Po chwili doszedłem do wniosku, że muszę to robić częściej. W ciągu 10 minut dowiedziałem się, co zrobić ze starym swetrem, który od 20 lat zajmuje mi miejsce w szafie, jak odpowiednio parzyć poranną kawę, ze zgrozą zorientowałem się, iż niewłaściwie trzymam w dłoni szczoteczkę do zębów. Po chwili wiedziałem też, jak przycinać krzewy w ogrodzie i jaka smycz w tym sezonie jest najmodniejsza dla kota. Moją uwagę przyciągnął w końcu następujący tytuł: Planujesz w tym roku ogrodowe spotkania z rodziną i przyjaciółmi? Nie rób tego!
Ufff... zabrzmiało groźnie. Na tyle, by zagłębić się w lekturę na dłużej. Autorami byli miłośnicy owadów, którzy we wstępie uraczyli czytelników definicją entomologii i podziałem badaczy na kilka wyspecjalizowanych grup. Okazuje się, że owadów jest tak dużo, iż jeden człowiek nie jest w stanie znać ich wszystkich. Rozumiem doskonale, osobiście znam w mojej okolicy tylko jednego, ćmę Ryśka, który siada każdej nocy w tej samej części tego samego okna. Dlatego mamy na przykład dipterologów, koleopterologów, lepidopterologów, odonatologów, trichopterologów, itd. Czyli znawców muchówek, chrząszczy, motyli, ważek, czy chruścików. Ten nieco przydługi wstęp miał na celu przekonać czytelników, by poważnie potraktowali zawarte w tekście informacje.
Zaczęło się od serii kolorowych map klimatycznych przedstawiających ostatnie zimowe miesiące. Następnie nałożono na nie zarys występowania różnych gatunków owadów. Potem opisano proces rozrodczy, konieczne do tego warunki... tu przeskoczyłem do wniosków, bo zacząłem się nieco gubić, podobnie jak przy zbyt długich konferencjach prasowych w Białym Domu. No co z tymi imprezami w ogrodzie??
Okazało się, że zima sprzyjała przetrwaniu najbardziej przez nas lubianych i pożądanych przedstawicieli świata owadów, czyli komarów i kleszczy. Zapowiedziano ich wysyp już późną wiosną w liczbach dotąd niespotykanych. Pocieszające dla mieszkańców okolic Chicago może być to, że w Wisconsin i Minnesocie będą mieli jeszcze gorzej, tzn. zjedzeni będą nie w tydzień, ale zaledwie dwa dni. Według autorów tekstu jakiekolwiek spotkania na świeżym powietrzu wymagały będą nie lada przygotowań, czyli odpowiednich ubrań i całej serii środków chemicznych. Choć i one mogą okazać się niewystarczające, o czym wiem z własnego doświadczenia.
Kilka lat temu wybrałem się do Wisconsin na ryby. Wyjechałem wieczorem, by na miejscu przespać się kilka godzin i przed świtem stanąć nad rzeką. Jak zaplanowałem, tak zrobiłem. Początek był udany. Po prawie 4 godzinach jazdy zmrużyłem na chwilę oczy, po czym jeszcze w mroku rozpocząłem przygotowania. Do przejścia był kawałek, a zabrać musiałem sporo. W końcu planowałem spędzić tam prawie pół dnia. Gdy noc zaczęła ustępować, uzbrojony w sprzęt, odpowiednio ubrany, przygotowany, wysmarowany na ewentualność spotkania nieprzyjaznych owadów wkroczyłem w gęste, nadbrzeżne zarośla. Postąpiłem może kilka kroków, gdy zostałem zaatakowany. Tak, o świcie! Miliony komarów rzuciło się na każdy kawałek odsłoniętego ciała. Ponieważ była to tylko twarz i dłonie, atak był bardzo precyzyjny. Po wylądowaniu na mnie te krwiopijcze bestie wycierały preparat przeciw komarom malutkimi ściereczkami i zatapiały w skórze swoją igłę. Były przygotowane lepiej ode mnie, gotowe oddać życie i chyba bardzo głodne. Po kilku minutach stałem w miejscu, machałem wokół czym się dało, chyba nawet krzyczałem. Decyzja o odwrocie była błyskawiczna. Z głośnym trzaskiem zamknąłem za sobą drzwi samochodu może 5 minut od wkroczenia na teren wroga. Gdy wschodziło słońce siedziałem w małej restauracji w pobliskim miasteczku, rozkoszowałem się kawą, ciszą i poczuciem bezpieczeństwa... a na ryby postanowiłem pojechać zimą.
Nie twierdzę, że dokładnie tak będzie wyglądało tegoroczne lato, ale według autorów artykułu podobnie. Można sobie pomóc w naturalny sposób. Poza krzewami citronelli, środkami, świeczkami i spryskiwaniem krzewów, powinniśmy zadbać o żyjące w okolicy zwierzęta. Wiedziałem, że nietoperze potrafią w ciągu nocy zjeść tonę much i komarów, ale nie wiedziałem, że oposy tygodniowo zjadają nawet kilka tysięcy kleszczy. Bardzo pożyteczne zwierzątka z wielu powodów, nazywane przyjaciółmi ogrodów, od dziś u mnie wyróżniane za bohaterstwo. Nawet wywieszę dla nich tabliczkę zachęcającą do wejścia na działkę za domem.
Tak w ogóle to wszystkie te nasze problemy by dziś nie istniały, gdyby biblijny Noe wykazał się rozsądkiem albo złamał jedno przykazanie. W końcu nie musiał na Arkę zabierać przedstawicieli każdego gatunku. A jeśli już, to po cichu mógł zrobić później porządek z parką komarów... i niektórych gatunków much. Kleszczy też. Jakże przyjemnie by się biwakowało w lesie. Choć teraz mieszam nieco epoki i opowieści, fikcję z prawdą, to pewnie nie ja jeden wolałbym, by na jego łodzi znalazły się dinozaury zamiast komarów. O ile ciekawszy byłby świat.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.