28 stycznia 2022

Udostępnij znajomym:

Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, choć podejrzewa się, iż powiedzenie to stworzył ktoś nieposiadający ani pieniędzy, ani perspektyw na ich zdobycie. Ale to tylko plotka.

Okazuje się jednak, że wbrew temu powiedzeniu, pieniądze podobno pomagają w pewnym stopniu uzyskać określony poziom zadowolenia z życia. Niekoniecznie szczęścia. Zadowolenia. Choć zadowolenie może być równoznaczne ze szczęściem. Ale nie musi. Jaka to suma, to już zależy od miejsca zamieszkania. Dodałbym, że również od naszych potrzeb, ale tego już w raporcie nie uwzględniono.

Według portalu Expensivity, który obliczył koszt szczęścia dla 160 krajów, średnia światowa cena szczęścia wynosi około 85 tysięcy dolarów rocznie. Na osobę.

Jeśli ktoś planuje przeprowadzkę i chce być szczęśliwy, to informuję, że najdroższe pod tym względem są Bermudy, gdzie uzyskanie zadowolenia z życia to minimum 143,933 dol. rocznie, a najtańszym jest mało znane państwo Surinam, w którym do osiągnięcia tego samego stanu wystarczy $6,799. W badaniu zaznaczono, że sumy te prawdopodobnie będą wyższe w przeliczeniu na rodzinę. Serio?!

Zostawmy Bermudy i Surinam i przenieśmy się w lepiej nam znane okolice. W USA granica nieszczęście/szczęście to 105 tysięcy. Sporo. Ale mniej niż w Australii (135,000), Izraelu (130,000), czy Szwajcarii (128,000).

W Polsce podobno wystarczy 21,398 dolarów - sumy podawane są dla wszystkich krajów w tej walucie, niech więc każdy przeliczy sobie teraz na złotówki według aktualnego kursu, a następnie zadzwoni do znajomych lub rodziny i zapyta o opinię na ten temat. Wcześniej proszę ściszyć nieco głośnik w telefonie.

Co mnie w tym badaniu zainteresowało, to fakt, że w prawie żadnym kraju zdecydowana większość mieszkańców nigdy zadowolenia z życia nie zazna, bo średni dochód w nich jest znacznie niższy od finansowej granicy szczęścia. Choć autorzy badania ze smutkiem wspomnieli tu o Surinamie, to w USA jest podobnie. Z drugiej strony chyba większość badanych wolałaby być nieszczęśliwa w Stanach Zjednoczonych niż szczęśliwa w Surinamie. Dziwi mnie to nieco, skoro mowa o zadowoleniu z życia, ale to już temat na osobne spotkanie.

Podobno wyższy dochód pomaga zmniejszyć poziom stresu związany z koniecznością spłaty rachunków i kupna żywności - wynika z badania. Nie wiem, ile te badania kosztowały, ale chyba nie są to najszczęśliwiej wydane pieniądze, jeśli potrzeba przepytać kilka milionów ludzi na świecie, by wyciągnąć takie wnioski. Jeszcze jedno odkrywcze zdanie - jeśli masz pieniądze i zapewniony określony standard życia, inne sprawy nabierają znaczenia.

Wracając do badań to…

Okazuje się, iż szczęście jest tańsze w południowo-wschodniej Azji i w Europie Wschodniej. W ogóle Europa to największe rozpiętości tych kosztów, bo z jednej strony mamy taką Szwajcarię, a z drugiej Ukrainę z zaledwie 11 tysiącami dolarów niezbędnych do szczęścia. W przypadku tego ostatniego kraju badanie nieco nie na czasie, bo poza określoną sumą do szczęścia przydałby się tam zanik groźby ze strony Rosji.

Jeśli chodzi o miasta, to najdroższy jest Nowy Jork. Dziwi to kogoś? Poza Stanami Zjednoczonymi miastem o najwyższej cenie szczęścia jest Berno w Szwajcarii z 128,969 dol., podczas gdy w Oslo to 114,147, a w Londynie 110,000.

Każdy wie, ile zarabia i jaki jest mniej więcej dochód w jego domu. Zobaczmy, czy zgadzamy się z wynikami. Teoretycznie większość powinna być nieszczęśliwa, ale jestem przekonany, że tak nie jest. Bo jednak w przytoczonym na początku przysłowiu jest jakieś ziarno prawdy. Tak jak nie zawsze pieniądze gwarantują szczęście, tak ich brak nie jest automatycznie oznaką jego braku.

Według mnie badania tego typu są tyle samo warte, co przedwyborcze obietnice polityków lub szyling tanzański.

Przeglądając te tabelki i wzory przypomina się informacja sprzed wielu lat o powołaniu przez rząd komisji mającej stworzyć uniwersalną definicję szczęścia. Miała ona pomóc w badaniach nad zadowoleniem społeczeństwa, a także w określeniu skuteczności polityki aktualnie sprawującej władzę administracji. Ktoś tam doszedł do wniosku, że nasze szczęście jest najlepszym miernikiem popularności polityków.

Zastanawiam się tylko, czy w ocenie definicji wzięto pod uwagę nasze rzeczywiste dochody i wyniki podobnych badań. Bo jeśli nie, to żaden rząd nigdy nie był i nie będzie popularny.

Na razie podzielam opinię, że nadmiar pieniędzy szczęścia nie daje, ale każdy powinien mieć możliwość przekonać się o tym osobiście. Od siebie dodam, że niezależnie od ewentualnego stanu posiadania, wyrobionej przez lata opinii o politykach na pewno nie zmienię.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor