11 stycznia 2019

Udostępnij znajomym:

Przy jednym z większych skrzyżowań na niedalekich przedmieściach znajduje się stacja benzynowa. Zwykła stacja, nic specjalnego.

Jednak od czasu do czasu wpada na nią jakiś miłośnik staroci, by zrobić sobie fotkę przy ustawionej w rogu parkingu budce telefonicznej.

Budka zwykła nie jest. Nie wystają z niej bowiem pourywane kable wszelkiego rodzaju i koloru, a do tego działa. Wiem, bo pewnego dnia zaintrygowany wzmożonym ruchem wokół tego urządzenia zdecydowałem się na próbę.

Podniosłem słuchawkę, nieco zużytą i niezbyt czystą, by usłyszeć zapomniany, ciągły ton rozpoczynający tradycyjne połączenie telefoniczne. Uczucie podobne do towarzyszącego odwiedzinom w muzeum.

Wszystkich wciąż posiadających tradycyjne telefony proszę o wybaczenie, ale dla kogoś, kto ciągłego tonu nie słyszał od kilkunastu lat było to spore wydarzenie.

Człowiek zapomina po jakimś czasie czynności, które wykonywał przez lata. Najpierw musiałem więc zlokalizować miejsce, gdzie można wrzucać pieniądze. Było i przyjmowało nawet monety. Znacznie więcej musiałem ich wrzucić, niż 20 lat temu, ale nie miało to żadnego znaczenia. Radość wielka! Pobiegłem do okienka na stacji, by wymienić kilka dolarów na monety, co obsługa uczyniła bardzo niechętnie, wskazując na czytnik kart kredytowych przyczepiony do automatu. Wzruszyłem ramionami, przecież to nie to samo...

W kolejnych minutach wykonałem kilka połączeń do znajomych opowiadając o dokonanym odkryciu i całą akcję zakończyłem selfikiem. Zdjęcie wyszło śmiesznie, bo automat zamontowany był na wysokości moich bioder, więc w celu umieszczenia go w tle foty musiałem przyjąć dość skomplikowaną pozycję. Kolana bolą do dziś.

Już w domu zacząłem sprawdzać, ile podobnych budek telefonicznych jest w okolicy. Okazało się to zadaniem prostym, bo jest ich tak mało, że cały spis wszystkich dostępnych w naszym stanie, z podziałem na miasteczka, dokładne adresy i ich numery opublikowany jest w internecie.

Okazało się, że w całym kraju funkcjonujących automatów telefonicznych zostało zaledwie 100 tysięcy. Dla porównania, osiemnaście lat temu było ich ponad 2 miliony. Czyli do dziś wciąż służy nam ok. 5 proc. z nich.

Okazuje się też, że posiadanie budki telefonicznej w dzisiejszych czasach to niezły biznes. Zwłaszcza, jeśli zamontowana jest ona w miejscu, gdzie sygnał komórkowy jest słaby lub nie ma go w ogóle.

Wspomnianymi 100,000 budek zarządza nieco ponad 1000 firm, które wyciągają z nich prawie 300 mln. dolarów zysku rocznie. Najbardziej dochodowe są te w parkach narodowych, wzdłuż południowej granicy i w szpitalach. Poza tym o istnieniu tych urządzeń przypominamy sobie podczas różnego rodzaju kataklizmów.

Dla nas, mieszkańców sporej aglomeracji, fakt występowania budek telefonicznych nie ma większego znaczenia. Dla kogoś podróżującego po bezludnych, południowych stanach lub rozległych lasach północy urządzenie to może okazać się ratunkiem w trudnej sytuacji.

Oczywiście, że następnym krokiem były odwiedziny strony ebay. Ceny automatów różne. Stare, zdezelowane i prawdopodobnie nie działające, już od kilkunastu dolarów. W lepszym stanie, gotowe do podłączenia, po kilkadziesiąt. Są też nowe, wzorowane na tych sprzed lat, które z zewnątrz przypominają tradycyjny telefon na monety, wewnątrz komputer i podłączane są do naszego domowego wi-fi. Te ostatnie po kilkaset dolarów, zależnie od firmy. Chciałem takie coś mieć. To stare, z demobilu, do przerobienia.

Palec mój krążył przez kilka minut w okolicach przycisku "buy", ale w ostatniej chwili zrezygnowałem, dochodząc do chyba słusznego wniosku, że jest mi to do niczego niepotrzebne. Chwila radości, a potem będzie leżała gdzieś w kącie kupa złomu. Lepiej wydać pieniądze na coś innego, może fryzjera i książkę o dietach.

Minęło trochę czasu. Przyszedł Nowy, lepszy Rok. Wezwany przez kolegę stawiłem się karnie na małe piwo w garażu, w którym urządził on sobie swoje królestwo. Oczywiście jedynym pojazdem jest tam motocykl, reszta się nie zmieściła. W rogu stara kanapa, którą pamiętałem z wcześniejszych wizyt. Na środku stół do ping ponga. Też znam. Do jednej ze ścian przytulony mały barek. Pusty, jak zawsze. Na podłodze coś, co wiele, bardzo wiele lat temu chyba było dywanem. Zdeptany jeszcze bardziej.

Pewnie wizyta byłaby przyjemniejsza, gdyby nie automat telefoniczny, który pojawił się na ścianie przy drzwiach. Zgrzytnąłem zębami. Wyglądał rewelacyjnie - podrapany, z milionem starych, częściowo pourywanych naklejek, z wgnieceniem w okolicach tarczy. Do tego dzwonił! Przeraźliwy, metaliczny terkot dawał znać, gdy ktoś z zewnątrz domagał się natychmiastowej rozmowy.

Mimo, że chodziło o stary, archaiczny aparat telefoniczny, poczułem zazdrość. Prawdziwą, połączoną z suchością w gardle i drganiem powiek. Najwyraźniej o taki efekt chodziło, bo na twarzy kumpla zagościł szeroki jak wrota hangaru uśmiech.

Fajny, nie? - zapytał.

Część popołudnia upłynęła nam na wydzwanianiu znajomych i wrzucaniu monet, które i tak nie pełniły tam żadnej funkcji. Ot, fajny dźwięk wydawały lądując wewnątrz. Poza tym to z tymi połączeniami było sporo roboty, nie było żadnych aplikacji i gier. Zdjęć też automat nie robił. Po godzinie zabawa się znudziła i z ulgą sięgnęliśmy po komórki.

 

Miłego weekendu

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor