Prawie nie zauważyłem tegorocznego wręczenia nagród Ig Nobel. Zwykle przygotowuję się do tego wydarzenia i zapisuję datę uroczystości w kalendarzu. Siadam później przed komputerem z kubkiem zielonej herbaty i oglądając internetowy przekaz na żywo z Harvardu, na kilka chwil wchodzę do innego świata. Świata niepraktycznych wynalazków i czasami kompletnie bezsensownych pomysłów, które ich autorzy traktują całkiem serio.
Ku mojemu zdziwieniu poważnie traktują również nagrody wręczane za swe dzieła. Z drugiej strony, niektóre gdzieś kiedyś pewnie znajdą zastosowanie.
W tym roku na uwagę zasługiwał stanik, który w kilka sekund zamienić można w maskę pyłowo-chemiczną nakładaną na twarz. Oczywiście, by przykryć twarz musi być sporych rozmiarów. Obecni na sali mężczyźni, laureaci prawdziwego Nobla, z widoczną przyjemnością testowali wynalazek. To według mnie jeden z niewielu zaprezentowanych na gali wynalazków mających szansę na masową produkcję.
Innym dziełem było badanie udowadniające, że szympansy w Zoo równie często naśladują ludzi, jak ludzie naśladują szympansy. Naukowiec z Tanzani wykazał też, iż dieta kanibala jest mniej kaloryczna niż składająca się z innych rodzajów mięs. Zanim ktoś zapyta, były to wyliczenia teoretyczne, na praktyczne eksperymenty uczelnia zgody nie wyraziła.
Po obejrzeniu wręczenia nagród pomyślałem, że o wielu wielkich odkryciach ludzkość nigdy się nie dowie. Na przykład o znaczącym "wpływie wycieczek statkami pasażerskimi na stan umysłu ich uczestników i relacje interpersonalne w rodzinie". Odkrycia dokonał znajomy z żoną i dwójką nastoletnich synów.
Miejsce odkrycia: Karaiby.
Data odkrycia: Minione lato.
Zdobyte nagrody: Brak.
Wszystko zaczęło się niewinnie, od wykupienia rejsu i zrobienia wielkich planów na okres jego trwania. W końcu dla wielu osób to podróż życia. Nawet jeśli trwa tylko kilka dni.
Tuż po wejściu na statek nastąpiło obowiązkowe szkolenie. W samolocie trwa minutę i składa się albo z manualnego pokazania gumki przy masce tlenowej, która podobno ma wypaść z sufitu, albo z filmu pokazującego to samo.
Na statku, zwłaszcza wycieczkowym, lud wkłada kamizelki ratunkowe na siebie, następnie ustawiany jest w rzędach, właściwie kolejkach do szalup. Wszyscy wiedzą jednak, że w razie rzeczywistego zagrożenia należy wrzeszczeć, kopać, bić i spychać słabszych do wody.
Pierwsze posiłki wyglądają zawsze tak samo. Wszyscy stoją z pustymi talerzami i wpatrują się w innych. Czekają na odważnego, który mimo powtarzających się w mediach opowieści o strasznych zatruciach pokarmowych zdecyduje się na pierwszy kęs. Nie wiedzą, że tradycja morska nakazuje zatruwanie siedemnastego posiłku.
Drugiego dnia młodzież zaczyna się nudzić. Okazuje się, że wszędzie już byli, rówieśników niewielu, muzyka straszna, w barach sprawdzają dowody tożsamości, wszędzie słońce i nie można zejść na ląd. Do tego zwiedzili już wszystkie sklepiki-butiki na pokładzie i wykupili wszystko, na co ich było stać.
Trzeciego dnia podobne uczucia zaczynają się udzielać dorosłym. W dodatku jedno z nich odkryło, że od zasady siedemnastego posiłku istnieją wyjątki. W związku z tym następuje przymusowe rozdzielenie rodziny. Część wypoczywa w luksusowej kajucie, bo wyposażonej w okno i łazienkę. Reszta oddaje się przyjemnościom.
Jedna z nich to odwiedzanie zagranicznych portów, do których przybija statek. Niestety najpierw była Floryda, potem dalsza Floryda, wreszcie Meksyk. Kraj bogaty w zabytki, kulturę, tradycję. Również sklepiki-butiki, w których wycieczkowicze spędzili większość wolnego czasu. Wrócili z chińskimi wyrobami kupionymi za amerykańskie dolary i przeświadczeniem, że w sztuce negocjacji jeszcze muszą się podszkolić.
"Chłopaki, oto Meksyk!", powiedział znajomy do swych synów stojąc w kolejce do McDonalda. Chłopaki rozejrzeli się wokół, wzruszyli ramionami i jeszcze bardziej utwierdzili w przekonaniu, że opuszczanie kraju, miasta, domu nawet, nic w ich życie nowego nie wnosi.
W czasie jednego z takich postojów pewna starsza pani głośno narzekała, że nie zapłaciła za to, by z okien swej kajuty podziwiać brzeg. Domagała się natychmiastowego wypłynięcia z portu.
Po powrocie na pokład lud powraca do przerwanych przybyciem do portu czynności. Głównie jedzenia w bufetach, robienia zakupów i picia w barach. Jakiś pasażer nie może zrozumieć, czemu na otwartym pokładzie nad basenem jest tak gorąco. Pozostali udają, że nie wiedzą o co chodzi.
O ile większość ludzi jakoś dawała sobie radę w tych trudnych, luksusowo-wycieczkowych warunkach, to byli też wiecznie niezadowoleni z przepychu. W czasie czwartej kolacji pewne małżeństwo z Iowa nie chciało skorzystać z bufetowej oferty: owoców morza, makaronu w sześciu odmianach, sosów w wielu kolorach i smakach, świeżych owoców i warzyw, szampana i innych drinków. Uparli się, że mają ochotę na omlety, bo rano ich nie zjedli. Omlet ma być i już. Specjalnie dla nich znaleziono w końcu patelnię, wydobyto z lodówki jajka, sery, bekon i inne dodatki. Obudzono też kucharza z porannej zmiany, bo wieczorna specjalizowała się w innych potrawach. Kiedy dwa omlety pojawiły się na talerzach okazało się, że te rano wyglądały lepiej. Oburzone małżeństwo zagroziło napisaniem nieprzychylnej recenzji w Internecie.
Tak minęło siedem dni, głównie na jedzeniu, odwiedzaniu portów i nudzeniu się pomiędzy tymi czynnościami. Rozrywki dostarczała obserwacja innych pasażerów i rozmowy z załogą. Po powrocie znajoma rodzina postanowiła nie widywać się przez tydzień, by nieco od siebie odpocząć. Młodzi chcą jechać pod namiot, ona byle gdzie, a on wszędzie, byle nie na statek.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.