21 września 2018

Udostępnij znajomym:

Czytając tytuł, kilka osób pomyślało pewnie o dyscyplinach sportowych. Od razu uspokajam, nie będę do sportu nawiązywał, bo za bardzo się na tym nie znam. Na całym sporcie. Amatorskim i zawodowym. Indywidualnym i drużynowym. Od czasu do czasu poświęcam nieco czasu obserwacji kibiców. Zawsze jest wesoło...

No więc jeśli nie sport, to pewnie żywność. Tak i nie. O żywności będzie mowa, ale tylko gdy chodzi o jej gromadzenie, czyli robienie zapasów. Mało tego, nie będą to moje obserwacje, bo w sytuacjach wymagających profesjonalnego jej gromadzenia jeszcze się nie znalazłem.

Te kilka razy, jakie pamiętam, nie miały wiele wspólnego z koniecznością, raczej lenistwem i przewidywanym, okresowym zamknięciem sklepów z powodu święta państwowego lub religijnego. Skorzystam więc z doświadczeń osób mieszkających w rejonach dotkniętych prawdziwymi kataklizmami, takimi jak powodzie i huragany, gdzie żadnego towaru nie uświadczysz już na kilka dni przed i kilkanaście dni po.

Ponieważ trwa właśnie sezon huraganów, i jak słyszymy w wiadomościach, te najgroźniejsze występują w tym roku głównie w Azji, a te najsłynniejsze w Ameryce Północnej. Podczas ostatniego, który miał spustoszyć obydwie Karoliny, telewizja CNN przez trzy dni, non stop, nie mówiąc o niczym innym, przekazywała obraz i korespondencje z miejsca przyszłych wydarzeń. Non stop! Gorączka udzieliła się potem innym, dzięki czemu przez 48 godzin odpoczywaliśmy od innych tematów. Dobre i to. Przy okazji każde dziecko na całym świecie poznało Florence, imię nieco przereklamowanego huraganu, a tego, który zwijał asfalt na autostradach Filipin i Hong Kongu nawet nie zauważyliśmy. Może dlatego, że w tamtej części świata zjawisko to nazywane jest tajfun i dlatego nie wpadło niektórym w ucho. Od razu, korzystając z okazji, przypominam o cyklonach. To też huragany i tajfuny, nazwa jednak występuje głównie na półkuli południowej.

Oj, miało być o zapasach. Może podświadomie opóźniam temat, bo nie mam żadnych doświadczeń w tym temacie, ale mają go inni. Na przykład mieszkańcy Florydy, najczęściej doświadczanego przez tropikalne cyklony rejonu USA. Pamiętam opis zamieszczony w sieci przez pewnego mężczyznę, który opowiadał o obijaniu, ścisku, huku i walce na dwa dni przed wystąpieniem burzy. Doznał tego w lokalnym Walmarcie, gdzie miliony ludzi w ostatniej chwili robiło zakupy. Trzeba było kopać, gryźć, wyrywać i pluć, by cokolwiek zatrzymać w koszyku. Zwłaszcza bleach. Dla niedawno przybyłych do tego kraju tłumaczenie – wybielacz chlorowy.

Nikt dokładnie nie wie, dlaczego, ale bleach w galonowych butelkach jest najgorętszym towarem podczas huraganowej gorączki. Nie jest przydatny w najmniejszym stopniu podczas przygotowań na nadejście huraganu, nie służy niczemu w czasie jego trwania, a podczas sprzątania domu przydaje się w stopniu niewielkim. Jest jednak towarem, który jako pierwszy znika z półek, tuż przed puszkami wszelkiego rodzaju. Bardziej doświadczeni mieszkańcy Florydy i ościennych stanów śmieją się, że konserwa zawierająca racje żywieniowe jeszcze z okresu wojny wietnamskiej sprzeda się w okresie 48 godzin przed burzą za rekordową sumę. A jeśli przez interkom w sklepie ogłoszą, że właśnie w alejce piątej rzucono puszki z sierścią kota w sosie klonowym z dodatkiem buraczków, ludzie gotowi będą mordować, byle to dostać. Na wszelki wypadek. Zresztą większość przygotowań na tym polega, na wszelki wypadek. Dlatego ludzie jadący na wakacje do ciepłych krajów mają takie wielkie walizy. Bo w nich ukryte są bluzy, swetry, kurtki i wysokie buty. Na wszelki wypadek. Osobiście popełniłem ten błąd tylko raz. Zabrałem na wszelki wypadek wszystko, co wpadło mi w ręce. Po tygodniu używania trzech koszulek, szortów, kąpielówek i butów na plażę doszedłem do wniosku, że w reklamówkę też da się spakować. Oczywiście nie zmieniło to niczego. Dalej jeżdżę w ciepłe kraje z wielką walizą. Tyle, że większość rzeczy w niej do mnie nie należy.

Zapasy... najwyraźniej wybrałem zły temat, bo wciąż gdzieś mi ucieka. No więc wielki supermarket jest podobno najbardziej niebezpiecznym miejscem w okresie tuż przed huraganem. Może nawet podczas, jeśli nie jest on zbyt silny. Widok wielkiego wózka wypełnionego łatwopalnymi substancjami, przykrytego butelkami z bleachem i trzema tonami karmy dla psa, popychany przez niedowidzącą emerytkę, nie jest niczym nadzwyczajnym. Wózki te wjeżdżają w ludzi, przewracają się, ogólnie powodują sporo zamieszania i zniszczeń.

Po latach obserwacji wyjaśniło się przynajmniej częściowo, po co ludzie w ogóle to robią. No tak, na wszelki wypadek. Ale dlaczego? Bo biorą przykład z meteorologów. Obserwacja i słuchanie ich uczy wiele. Przede wszystkim, że młodzi ludzie zastanawiający się nad przyszłym zawodem powinni wybrać ten kierunek. Praca będzie zawsze, żadna maszyna ich nie zastąpi. To rozrywka z elementami naukowymi, która nie daje nam absolutnie nic. Podczas zbliżania się Florence, a wcześniej piętnastu innych imion w różnych częściach wybrzeża, zabezpieczali się na wszelkie sposoby. Na wszelki wypadek. Jeśli ten front spotka się z tym, to powstanie trzeci. Ale jeśli wiatr zawieje z tej strony, to czwarty. Oczywiście mogą się nie spotkać, wtedy całość skręci w lewo. Albo w prawo. Będzie bardzo dużo deszczu. Ale tylko jeśli spełniony zostanie ten warunek. Bo może być inaczej i wtedy przygotujmy się na silny wiatr. Lub słaby, bo przecież ten system niżowy może osłabnąć podczas spotkania z tym systemem nadciągającym z południa. Brzmią trochę jak doradcy i komentatorzy polityczni. Dlatego zawsze warto mieć pod ręką bleach, konserwy, latarkę i dwa paszporty. Na wszelki wypadek.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor