Nie zastanawia nikogo, że w kraju tak uwielbiającym wszelkie rocznice i święta, dni upamiętniające wydarzenia i grupy społeczne, przedmioty nawet, posiadającym Dzień Matki, Ojca, Dziadka i Babci, Kobiety, Mężczyzny oraz Dzień Klasycznych Samochodów, nie obchodzi się z wielkim hukiem i pompą Dnia Dziecka?
Przecież tego dnia powinniśmy być zasypani ofertami handlowymi: misie za pół ceny, klocki lego na wyprzedaży, trzy resorowce w cenie dwóch, smartfony z wizerunkami Psiego Patrolu, kartki okolicznościowe i wszędzie, ale to wszędzie, kolorowe baloniki!!
W mediach i internecie przez jeden dzień powinien ten temat dominować, tak jak ma to miejsce przy każdej innej okazji.
Zapytajmy o to święto przypadkowego Amerykanina. Albo dziwnie na nas spojrzy, albo sprytnie odpowie, że każdy dzień jest świętem dziecka. Czyli wymijająca odpowiedź.
Nikt nie organizuje z tej okazji uroczystości, nie prezentuje danych, nie analizuje liczb, nie mówi o zdrowiu i szczęściu dzieci, naszej względem nich odpowiedzialności. Nie pojawiają się liczby mówiące o dzieciach uprzywilejowanych z jednej strony, z drugiej niedożywionych, maltretowanych, zaginionych. Czasami ktoś wspomni, że wszystkie są przyszłością narodu. No i co z tego?
Czy to znaczy, że ich obecne problemy nie mają znaczenia? Niestety, życie niektórych dzieci nie składa się z uśmiechów i prezentów. Nie każde ma rodziców, kochający dom i zwierzaka biegającego po ogródku. Dzień taki pomógłby zwrócić na to uwagę, może w jakiś sposób wyczulić na istniejące problemy. Ale nie ma takiego dnia. Przynajmniej oficjalnie.
To dziwne, bo koncept obcy Ameryce nie jest. Lokalne obchody Dnia Dziecka pojawiły się tu już w XVIII wieku. Wydawałoby się, że z czasem zamienią się w rozpoznawalne przez Kongres, oficjalne święto. Zamiast tego mamy tylko deklaracje w tej sprawie, ale przecież nic one nie znaczą. Wiemy czym są deklaracje.
Zresztą Biały Dom żongluje tym dniem zależnie od potrzeb. W okresie ostatnich 30 lat przesuwany był od kwietnia po listopad. Była to druga niedziela października za Clintona i Busha, ale z wyjątkiem 1993 roku, gdy przesunięto go na 21 listopada. W 2001 r. Kongres ogłosił, że ma być obchodzony w pierwszą niedzielę czerwca, ale z wyjątkiem 2002 r., kiedy przełożono go na drugą niedzielę czerwca. Administracja Obamy nadal obchodziła Dzień Dziecka, ale już 20 listopada, co nie zawsze przypadało w niedzielę. Więc "wyjątkowo" w 2009 r. zdecydowano przesunąć święto na 22 listopada. Ostatnia administracja nic nie zmieniła, więc wciąż mamy listopad, o czym nikt nie wie, bo jak można wiedzieć o czymś, o czym w ogóle się nie mówi?
Tymczasem reszta świata, prawie wszystkie kraje, od A do Z, celebrują Dzień Dziecka na wiele sposobów. By było jasne, 1 czerwca jest tym świętem tylko w byłych krajach socjalistycznych, ustanowionym w latach 50. Reszta różnie, zwykle zgodnie z datą wyznaczoną przez ONZ, czyli 20 listopada. Jak często bywa, mamy wyjątki: Francja obchodzi je w styczniu, Honduras we wrześniu, a Japonia nawet dwa razy, bo w marcu - święto dziewczynek, i w maju - święto chłopców.
Postawię więc pytanie: dlaczego w USA nie obchodzi się uroczyście takiego dnia, czemu jest on tylko notką w oficjalnych dokumentach?
Nie znam odpowiedzi, ale mogę zgadywać na podstawie zasłyszanych i wyczytanych opinii. A są one różne. Jedni mówią, że brak święta podyktowany jest faktem, iż dzieciom w Stanach Zjednoczonych jest dobrze. Najlepiej nawet. Do tego stopnia, że nigdy w historii nic im poważnego nie zagrażało, w stopniu porównywalnym chociażby do którejś z wojen światowych. Zdecydowanie mniej cierpi tu głód i ubóstwo niż w wielu innych krajach świata. Dlatego nigdy nie było potrzeby, by w ten sposób zwracać na ich los i potrzeby uwagę.
Inni są przekonani, że zbyt wiele świąt jest im już podporządkowanych, choćby Boże Narodzenie (prezenty), urodziny (prezenty), Halloween (słodycze), Wielkanoc (dużo czekolady), itp.
Jest też grupa, według której dzieci nic jeszcze nie osiągnęły, niczego nie dokonały, więc Dzień Dziecka byłby świętowaniem wyłącznie ich egzystencji. A to za mało według nich.
Według mnie wszystkie te tłumaczenia są równie dobre jak i złe. Uspokajają nieco sumienie, ale niczego nie wyjaśniają.
Dzień Dziecka jest okazją do przypomnienia, iż najmłodsi mają swoje prawa: do bezpiecznego życia, edukacji, wolności od przemocy, bycia wysłuchanym. Na szczęście większość dzieci, które znam, mają to zapewnione. Ale jest wiele, których nie znam, które cierpią każdego dnia. Dzień ten mógłby być w tym kraju okazją do przypomnienia, iż wiele z nich żyje w domach pełnych przemocy, że każdego roku ponad 1,300 nieletnich ginie w wyniku użycia broni palnej, z czego 40% to przypadkowe postrzelenie przez rodzica, rodzeństwo czy kolegę. Że wciąż, mimo iż to najbogatszy kraj świata, tysiące cierpi głód.
Gdy obchodzimy Dzień Matki, oprócz kwiatów dla nich, pozostali otrzymują informacje o zdrowotnych problemach kobiet, o ich walce o równouprawnienie w społeczeństwie, różnych zagrożeniach i niesprawiedliwościach. Dzień Ojca to bezprzewodowa wiertarka w prezencie i artykuł o liczbie mężczyzn umierających na raka prostaty, średniej życia, problemach alkoholowych. A dzieci? Wszystko w porządku? Z każdym? Zawsze i wszędzie?
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.