Od drugiej połowy lat pięćdziesiątych amerykańskiemu życiu codziennemu towarzysza "malle", wielkie centra handlowe. Pierwszy otwarto w 1956 roku w Edina, Minn. Frank Lloyd Wright miał o tym miejscu powiedzieć, że ma wszystkie wady miejskiej ulicy i żadnego z jej uroków. W 2008 roku podobno było ich w USA ponad 1100. "Inwestorzy zorientowali się, że mogą postawić w środku pola wielki płaski budynek i szybko zacząć zarabiać, więc robili to przez lata 60-te, 70- te i 80-te" - 'Washington Post" z listopada 2019 roku cytował wypowiedź Amandy Nicholson, profesora Syracuse University. Dwa do czterech wielkich sklepów, wielki hall wypełniony jadłodajniami /food court/, w środku karuzela - i poszło!
Stawały się miasteczkami pod dachem, łatwo dostępnymi dla kierowców. Miały wielkie parkingi, często usytuowane blisko autostrad i oferowały "rozrywkę dla całej rodziny". Handel, usługi, restauracje, kina, kręgielnie, bywało nawet, że lodowiska i sale koncertowe. Obok rosły hotele, osiedlały się wielkie korporacje, powstawało nowe, inne miasto. Wystarczy popatrzeć na "korytarz" biegnący między Oak Brook Center w Oak Brook i Yorktown Mall w Downers Grove. Między tymi wielkimi centrami handlowymi (Oak Brook uchodzi za największe w Illinois) mamy kilka ulic zabudowanych luksusowymi siedzibami banków, biznesów, a także piękne restauracje i sklepy.
Idea wielkiego centrum handlowego jest krytykowana z różnych stron. Po pierwsze małe biznesy narzekają, że mall zlikwidował rodzinne sklepiki i restauracje, bo po prostu odebrał im klientelę. Przez cale lata rodziny szły do malla na wiele godzin, na zakupy, ale też aby zjeść razem obiad czy lunch, spotkać się ze znajomymi. Małe biznesy pustoszały. Wielkiego centrum nie lubią też urbaniści przywiązani do tradycyjnego planu miasta. Miałam okazję zobaczyć, jak to działa w Polsce, na przykładzie Zielonej Góry. Jest tam rynek, który przez dziesięciolecia był swoistym "centrum w centrum". Ratusz, winiarnia, księgarnia, delikatesy, apteka, sklep firmowy Mody Polskiej, a wszystko połączone uliczkami z zakazem ruchu, czyli deptakiem. Tam się chodziło, bywało, tam się spotykało znajomych. I nawet budowa centrum handlowego przy wielkiej ulicy, w pobliżu, nie zaszkodziła. Dopiero transformacja ustrojowa i nowe zasady ekonomii wymiotły zielonogórską starówkę z codziennego życia miasta. Powprowadzały się tam banki, wszystko jakoś zbiedniało, a na ławeczkach w Rynku posiadują podstarzali panowie, głośno i niewybrednymi słowami narzekający na los emeryta w Polsce. Życie natomiast i ludzie przenieśli się w inne rejony miasta, tam gdzie pobudowane zostały wielkie sklepy. A zwłaszcza do malla otwartego w dawnej siedzibie zdaje się fabryki mebli, bo tam i sklepy i parkingi i restauracje, kawiarenki, automaty do gry. Teraz tam "się bywa", tam spotyka ze znajomymi...
Tymczasem tutaj, w USA, na naszych oczach epoka malli chyba dobiega końca. Nie tylko dlatego, że coraz częściej kupujemy w Internecie. Od kryzysu 2008 roku dla coraz większej części społeczeństwa malle staja się za drogie. Na zakupy chodzi się do Walmartu, ewentualnie Targetu czy Costco. Albo właśnie do domowego komputera. Wiele wielkich sklepów ogłasza upadłość, albo zamyka część swojej stajni. Jeśli taki sklep pełnił rolę wiodącej placówki w mallu (anchor store), chwieje się cała konstrukcja centrum handlowego. Doczepione do niego mniejsze, nawet sieciówki, zauważają odpływ klientów. Malle zamknęły się na czas epidemii. Pod koniec maja zaczęły się otwierać, potem znowu na kilka dni zamykać, bo rozruchy i plądrowanie.
Teraz właściciele malli, budynków, w których mieszczą się bądź mieściły sklepy, pracują nad różnymi koncepcjami. Może miejsca po upadłym handlu wynająć megakościolom, może na dachu urządzić basen, albo wynająć jakąś część obiektu na schronisko dla bezdomnych, bądź urządzić w nim 'osiedle' dla seniorów, z apartamentami, opieką medyczną, rehabilitacją i wszystkim, co potrzebne. Przybywa w mallach miejsc, gdzie można odebrać rzeczy kupione w Internecie, pojawiają się punkty usługowe. Z pewnością pomysłów są miliony, bo nikt chyba nie wyobraża sobie stojących pusto gigantycznych budynków. Tymczasem epidemia nawet zniechęciła osoby, które bywały w mallach na spacerach, bo teraz jednak lepiej być na świeżym powietrzu niż w środku. Nie sprzyja też rozwiązaniom, które wymagają obecności dużej liczby osób w zamkniętym pomieszczeniu - jak kina czy teatry, sale koncertowe. Na naszych oczach odbywa się więc wielka zmiana, czym się skończy, nie wiemy, ale jedno jest pewne - no przecież gdzieś kupować musimy i będziemy!
Idalia Błaszczyk
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.