Nieco ponad 200 lat temu angielscy chałupnicy, rzemieślnicy i tkacze pod osłoną nocy, uzbrojeni w naprędce przygotowane groźne narzędzia, kierowani niechęcią do maszyn, wyrządzili w fabrykach szkody wyceniane w milionach ówczesnych funtów szterlingów. Wielka fortuna wtedy i dziś. Nie podobał im się postęp i powodowane nim zmiany w ich życiu, pracy, otoczeniu. Nazywano ich radykalnym ruchem społecznym, choć w książkach do historii nazywany jest Luddyzmem.
Swymi działaniami, czyli przede wszystkim niszczeniem krosien, bo do tego ich bunt się głównie ograniczał, sprowokowali parlament brytyjski, który znajdując się pod wpływem bogatych właścicieli fabryk, w jednej ze swych uchwał uznał niszczenie maszyn za przestępstwo karane śmiercią. To nie żart. Chwilę po wprowadzeniu ustawy w życie urządzono pokazową, masową egzekucję robotników przyłapanych na majstrowaniu przy maszynach fabrycznych. Stracono kilkudziesięciu mężczyzn, kilka setek zesłano do Australii. Wtedy do Australii nikt z własnej woli nie chciał się przeprowadzać.
Luddyści chyba nigdy nie zaginęli. W różnych momentach ostatnich dwóch wieków pojawiali się niespodziewanie w miejscach, gdzie wprowadzano nowe rozwiązania techniczne. Związkowcy z Detroit namawiali do buntu, gdy pojawiły się pierwsze roboty montażowe. Grupy zrzeszające malarzy zakazywały swym członkom stosowania rozpylaczy do farb, dziś dostępnych za grosze w każdym sklepie budowlanym. Nawet lekarze z niepokojem obserwowali przed laty przygotowania do pierwszej operacji przeprowadzanej przez robota. Zastąpi nas kiedyś, czy nie? Pewnie nie, ale mógłby. Specjaliści od oprogramowania i komputerów już od pewnego czasu przekonują, iż maszyna uzbrojona w różne czujniki, mająca dostęp do wszelkiej wiedzy medycznej i kierowana szybkim procesorem jest w stanie rozpoznać, zbadać i wyleczyć coraz więcej chorób trapiących ludzkość. Szef firmy Sun Microsystems przekonuje nawet, że zrobi to lepiej niż człowiek. Problem w tym, że wart kilka milionów dolarów robot medyczny sam się nie zbuduje, nie zreperuje, nie zaprogramuje – przynajmniej na razie. Jest jednak w stanie przeprowadzić skomplikowaną operację z precyzją, o jakiej doświadczeni chirurdzy mogą pomarzyć. Wciąż jednak ten drogi robot nie skosi trawy, nie zaparzy kawy, nie pokieruje ruchem. Do tego potrzebne są inne maszyny.
Luddyści działają i dziś. Nawołują do opamiętania i powstrzymania postępu technicznego, który grozi zagładą naszego gatunku. Z tą zagładą to może lekka przesada, ale trochę racji mają. Od jakiegoś czasu człowiek stara się zbudować sztuczną inteligencję, co ma być największym osiągnięciem ludzkości. Pewnie będzie. Ale rozumiem tych, którzy patrzą na to z niepokojem przekonani, że gatunek który sam siebie nie potrafi w pełni zrozumieć i pozbawiony jest samokontroli nie powinien zajmować się tworzeniem nowych istot. Nawet sztucznych.
Mam wrażenie, że w tym wszystkim chodzi jednak o co innego. Luddyści w XIX-wiecznej Anglii wcale nie sprzeciwiali się rozwojowi przemysłowemu, ale raczej pazerności kapitalistycznych właścicieli fabryk. To nie same maszyny ich denerwowały, ale potrzeba zarobienia dodatkowych pieniędzy wszelkimi sposobami, kosztem głodujących rodzin zwalnianych z przędzalni wyposażanej w automatyczne krosna. Postęp techniczny kojarzył im się z chciwością fabrykantów.
Niektórzy myślą, że dziś jest inaczej. Są nawet tacy, którzy uważają, iż ich ten problem nie dotyczy. Spójrzmy jednak na miliardy dolarów inwestowane w badania nad sztuczną inteligencją, na programy wykorzystania najnowocześniejszych technologii we wszystkich dziedzinach życia. Za chwilę będziemy mieli autonomiczne samochody, a pracę straci tylko w USA prawie 2 mln. kierowców zawodowych. W hurtowniach firmy Amazon pracuje kilkaset tysięcy robotów obsługujących kilometry półek z towarami. Jeśli komuś wydaje się, że po złożeniu zamówienia na stronie jakiś człowiek później ten towar znajduje, zdejmuje z półki i wysyła, to chyba powinien zrewidować swą wiedzę na ten temat. Amazon sam nawet sobie te roboty produkuje. Teraz wyobraźmy sobie, że w ślady tej firmy wkrótce pójdą inne hurtownie, sklepy i magazyny. W banku wystarczy już dziś kilku ludzkich pracowników, akcje na giełdzie kupują komputery wyspecjalizowane w analizie rynków finansowych, na farmach zaczynają dominować w pełni automatyczne i samodzielne urządzenia, które same wiedzą kiedy siać, kiedy zbierać plony i w jakich godzinach nie należy hałasować. Przed nami świat naprawdę wspaniały, wypełniony nowoczesnymi rozwiązaniami. Walczyć z tym byłoby głupotą, zachowaniem co najmniej nienaturalnym. Pracy raczej nie zabraknie, bo do wymyślania i serwisowania tych wszystkich urządzeń wciąż będziemy potrzebni. Owszem, początkowo będą problemy, specjaliści mówią o utracie nawet 45 proc. miejsc pracy i stawkach pracowniczych niższych o 2 biliony dolarów. Jakoś sobie jednak damy radę. W końcu jesteśmy na progu wielkiej rewolucji, tak jak 200, 100 i 50 lat temu. Z każdej wychodziliśmy silniejsi. Z każdej też coraz węższa grupa wychodziła coraz bogatsza. Tym razem też tak będzie.
W końcu napędem dla technologicznego wyścigu nie jest ludzka potrzeba poznania, ale zarobku. Świat maszyn i robotów to raj dla szefa koncernu. Żadnych ludzkich problemów, tylko czysty zysk. Istnieje jednak pewne niebezpieczeństwo. Jakiś czas temu jedna z większych korporacji finansowych z Hong Kongu przyjęła w grono rady nadzorczej elektronowy mózg. Uznano, że jego umiejętność analizy rynku znacznie przewyższa zdolności jakiegokolwiek człowieka w tej dziedzinie. Komputerowi nadano imię i przyznano status pełnoprawnego członka zarządu, bez pensji, świadczeń i chorobowego. To było w 2014 r. Dziś taka informacja już nawet nie trafia do serwisu informacyjnego.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.