15 marca 2019

Udostępnij znajomym:

Przyjmuje ono różne formy u różnych ludzi. U mnie potrzeba pojawiła się nagle, gdy zdałem sobie sprawę z niebezpiecznie przedłużających się odwiedzin pani zimy. Nazwałbym ją inaczej, ale nie wypada. Któregoś dnia, niedawno, coś pchnęło mnie w kierunku sklepu z witaminami...

Dawno nie odwiedzałem takiego miejsca, zapomniałem jak wielki może być. Większy od mojego lokalnego warzywniaka, pełniącego podobną funkcję, ale znacznie tańszego. Dziesiątki półek z milionami buteleczek, torebeczek, pudełeczek i woreczków. Od razu zaoferowano mi pomoc w znalezieniu najbardziej odpowiednich preparatów, z której, durny, skorzystałem. Przez kolejne 25 minut musiałem wysłuchiwać na temat zagrażających mi chorób i niedoborów. Wszedłem w poszukiwaniu czegoś na przedwiosenne osłabienie, wyszedłem przekonany, że atakują mnie wirusy, bakterie, grzyby, promieniowanie, wolne rodniki, pasożyty, związki chemiczne i wściekłe nietoperze. Dowiedziałem się też, że w moim wieku to ojojoj! Takie straszne rzeczy mogą się dziać. Słuchałem tego do momentu, gdy zdałem sobie sprawę, iż strasząca mnie osoba nie ma więcej niż 20 wiosen i całą wiedzę o potencjalnym stanie mego zdrowia czerpie z broszurek dołączonych do opakowań. Udało się jej naciągnąć mnie na jedną buteleczkę pastylek pochodzących od roślin, których okropnie nie lubię, a które z osłabieniem, a właściwie walką z nim, nie miały nic wspólnego. Z czym miały, do końca nie wiem, na razie jeszcze nie połknąłem ani jednej.

Kolejna próba wiosennego wzmocnienia pojawiła się niespodziewanie, gdy przypadkowo znalazłem się na parkingu przed sklepem Whole Foods. Przypadkowo, bo celowo w to miejsce raczej nie zaglądam, ale akurat odwiedzałem coś obok i tak wyszło. Więc skorzystałem z okazji i pomyślałem o tych tonach zdrowia i szczęścia czekających wewnątrz. Pewnie nie tylko ja znam powiedzenie, że Whole Foods jest jak Las Vegas. Wchodzimy tam przygotowani na pozytywne doświadczenia, by się lepiej poczuć. Wychodzimy spłukani, zagubieni i przekonani, iż innym w życiu powodzi się lepiej.

Zaczyna się już przy wejściu od ataku produktów bezglutenowych. Skoro nas nie interesują, znaczy nie dbamy o swe zdrowie lub nie mamy wystarczających funduszy na ich zakup. Spoglądamy na kolejnych pacjentów, klientów znaczy, sięgających po te produkty i znających ich prawdziwą wartość. My za to znamy smak prawdziwego chleba. Ale ktoś zauważył kiedyś, że wśród kupujących ciastka i pieczywo bezglutenowe trudno znaleźć ludzi o słabej sile nabywczej. Zwykle są to osoby wysportowane, w średnim wieku, poruszające się lepszymi brykami, zajmujące kierownicze stanowiska w dużych firmach. Czy ktoś spotkał kiedyś kierowcę taksówki z nietolerancją na gluten. Albo hydraulika? Krawcową może? Nie twierdzę, że nietolerancja na gluten nie istnieje, ale jeśli wierzyć prawdziwym lekarzom, to może obejmować od 1 do 6 proc. społeczeństwa amerykańskiego. Tymczasem ostatnie dane mówią, że nietolerancję na gluten rozpoznaje u siebie już ponad 100 milionów mieszkańców tego kraju i odpowiednio dostosowuje do niej dietę. Na czym ktoś zarabia miliardy.

W każdym ze sklepów tej sieci, podobnie jak we wszystkich szanujących się miejscach handlu, znaleźć można specjalny dział poświęcony witaminom i mikroelementom. Wcale nie trzeba go szukać, jest spory i niemal dorównuje specjalistycznym placówkom. Wspomniałem już, że witaminy to w USA przemysł wartości kilkunastu miliardów dolarów? Czy mówiłem, iż prowadzone od lat badania nie potwierdziły korzystnego wpływu multiwitamin na nasze zdrowie, długość życia, zapadalność na nowotwory, etc? Już kilka lat temu szanowane organizacje lekarskie stwierdziły, że jak ktoś chce, niech łyka i wydaje pieniądze, ale jakby zamiast tego zjadł jabłko i brokuły, a potem pospacerował przez kwadrans, to pożytek byłby znacznie większy, a być może i stan konta nieco wyższy.

Rzecz w tym, że większość z nas ma poczucie, iż łykając witaminy jesteśmy zdrowsi. Podobno to efekt placebo w czystej postaci. Trudno po latach nagle nam wmówić, iż te wszystkie tabletki kolorowe o wysokich zawartościach zdrowo brzmiących substancji na nic się nie przydały. Nie chcemy takiej wiedzy i łykamy dalej. Należę do tych, którzy jak sobie łykną witaminkę, to od razu lepiej się poczują. Podobno wszystko jesteśmy sobie w stanie wymówić. Najtrudniej jednak to, iż warzywa i owoce mają ich znacznie więcej, łatwiej przyswajalnych i do tego naturalnych.

Ponieważ wiosna tuż, tuż, więc zajrzałem na półeczkę z różnymi środkami do oczyszczania organizmu, czyli tzw. detoxem. Nigdy jeszcze nie kupiłem, ale fascynacja trwa od lat. System jest prosty. Ktoś produkuje tabletki z celulozy, wiórków drewnianych, barwników i niewielkiej ilości substancji smakowych, ładnie pakuje, drogo sprzedaje. My kupujemy, łykamy, nie jemy nic w tym czasie zgodnie z instrukcją, po czym czujemy się zdrowsi. Innymi słowy płacimy kilkadziesiąt lub kilkaset dolarów za odstawienie jedzenia i popijanie wody z cytryną. Jeśli to nie jest rewelacyjny pomysł na biznes, to nie wiem, co nim jest.

Kupiłem tego dnia jakieś multiwitaminki, oczywiście. Wbrew własnej wiedzy i opinii. Nawet jeśli nie pomogą, to uspokoją sumienie. Najwięcej korzyści mój organizm odniósł jednak po wyjściu ze sklepu, gdy na moment wyjrzało słońce. Odwróciłem twarz w jego kierunku, przymknąłem oczy i trwałem tak długą chwilę. Podkarmiłem spragnione promieni komórki i myślę, że w tym momencie zrobiłem dla swego zdrowia więcej dobrego, niż karmiąc ciało kilogramami suplementów przez całą zimę. Zanim opuściłem to dziwne miejsce, zauważyłem na parkingu Teslę z kolorową naklejką „YOGA – MEDITATION FOR INNER PEACE”, która donośnie i uparcie trąbiła na zbyt wolno poruszający się pojazd słabszej marki.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

MCGrath Evanston Subaru

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor