Biorę się za siebie! Ponownie. Znów. Po raz setny! Podobnie jak miliony innych mężczyzn w moim wieku. Jednak tym razem sprawę przemyślałem i inaczej swój przyszły wysiłek umotywowałem.
Nie chodzi o wygląd, o nie...
Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy odwiedzili nas znajomi. Stojąc przy wyspie kuchennej i rozmawiając na różne tematy (10 proc. stanowiły zmieniające się pory roku, kolejne 10 proc. wychowanie dzieci, pozostałe 80 proc. zdrowie oczywiście), każdy z nas podgryzał jakąś przekąskę i popijał jakimś napojem.
W pewnym momencie na blacie pojawił się słoik, marynowanych grzybków chyba. Taki niewielki, zwykły... słoiczek wręcz. Jako gospodarz chwyciłem go w dłonie i wykonałem ruch mający na celu otwarcie wieczka. Nawet nie drgnęło. Poprawiłem chwyt i tym razem przerywając wypowiadane zdanie w celu nabrania większej ilości powietrza spróbowałem jeszcze raz. Nic. Spojrzałem na otaczające mnie twarze. Wszyscy milczeli i z zainteresowniem oczekiwali ciągu dalszego.
Machnąłem z lekceważeniem ręką i zwaliłem wszystko na tłuste od przekąsek dłonie. Wydawało mi się, że we wzroku współbiesiadników znalazłem zrozumienie. Sięgnąłem więc po ściereczkę do naczyń i korzystając ze wzmocnionego zjawiska tarcia, pewny siebie, ale na wszelki wypadek skupiony, silnie skręciłem obydwie dłonie zaciśnietę na słoiczku i zakrętce.
Oczy wyszły mi na wierzch jak podczas wycieczki na Marsa, w stawach chrupnęło, kolana zadrżały, w uszach zaszumiało. K.... Mać!!!!! - jęknąłem tekstem Jerzego Stuhra z jednej ze scen kultowego filmu.
Jestem już w takim wieku, że nie mam potrzeby robić z siebie herosa i bohatera, więc oddałem słoiczek głupio uśmiechającemu się koledze. Sam spróbuj, cwaniaczku - pomyślałem, a na głos powiedziałem: Coś słabo ze mną, chyba brak treningu.
Kolega ujął słoik, przygotowany na opór naprężył muskuły, zamknął oczy, nabrał powietrza, wzorem wojowników sumo wydał okrzyk i... przekręcił! Właściwie planował, bo nic z tego nie wyszło.
Słoik uparcie bronił swej zawartości.
W tym momencie mieliśmy kilka możliwości: rozbić, posłużyć się nożem i podważyć wieko lub zrezygnować z konsumpcji grzybków.
Żadna inna wersja wydarzeń nie przyszła nam do głowy.
Zwłaszcza taka, że żona kolegi, czyli koleżanka, sięgnie z niedowierzaniem po słoiczek i z łatwością przekręci wieczko. Pyknęło tylko bardzo głośno podczas wyrównania ciśnień i po kuchni rozszedł się zapach marynowanych skarbów leśnych. Lub hodowlanych. Nie pamiętam, jakie to były grzybki.
Sama nieco zdziwiona odstawiła szklany pojemnik na blat i uśmiechnęła się triumfalnie. Niemal natychmiast i równocześnie zaczęliśmy z kumplem wymieniać na głos możliwe wytłumaczenia zjawiska i ustaliliśmy, że swoimi próbami osłabiliśmy wieczko, złamaliśmy plomby i w ogóle umożliwiliśmy jej otwarcie. W głębi duszy obydwaj byliśmy równie zdziwieni jak ona, bo nasze wysiłki naprawdę nie mogły przynieść aż takich efektów.
Reszta wieczoru upłynęła miło, wszyscy starannie omijali temat grzybków i tylko od czasu do czasu wraz z kolegą rzucaliśmy na siebie niespokojne spojrzenia.
Następnego dnia postanowiliśmy wziąć się za siebie. Każdy ma swój plan i pewnie prędzej lub później wdroży go w życie. Mój jest prosty, bo nie zależy mi na włożeniu spodni sprzed trzech lat ani koszulki z ostatnich wakacji. Nie myślę już o przywróceniu sylwetki z czasów coraz bardziej odległej młodości, która mogłaby (ewentualnie) wywołać pełne podziwu spojrzenia mijanych kobiet i zazdrość u innych facetów.
Nie, nie bujajmy w obłokach. Trzeba się obudzić i zrealizować jakiś konkretny plan. Mój dotyczy otwierania słoików. Nie chcę przeżyć takiego upokorzenia ponownie.
Zacząłem od konsultacji z najpopularniejszym doradcą i lekarzem świata, czyli Googlem.
Wpisałem do przeglądarki kluczowe słowa, tj.: zwiotczenie kończyn, zanik mięśni ramienia i przedramienia, itp. Wypluło mi milion wyników, wśród których dominowały strony różnych szpitali, organizacji i związków medycznych. Prawie wszystkie zaliczyły wymienione przeze mnie objawy do jakiejś grupy niebezpiecznych schorzeń. Okazało się, że możliwe jest osłabienie wirusowe lub bakteryjne, ucisk nerwu jednego lub kilku, depresja, choroba wieńcowa, stwardnienie rozsiane, a nawet rak.
Trudno było mi w to uwierzyć, więc skonsultowałem się z prawdziwym lekarzem. Tego, co usłyszałem nie powtórzę, bo nie lubię o sobie źle mówić. A usłyszałem wiele niepochlebnych słów na temat swego stanu umysłowego. Choć jeszcze więcej usłyszał Google. Niesłusznie, uważam. Generalnie w otwieraniu słoików pomóc ma ruch na świeżym powietrzu, w sportowym ubraniu z paskiem lub bez. Kolor butów nie ma znaczenia. Dobrze, bym mniej jadł i czasem podniosł jakiś ciężarek. W celu polepszenia samopoczucia na początek jego wagę mogę zapisywać sobie w gramach, by liczba była wyższa. Jeśli po miesiącu wciąż nie będę w stanie otworzyć grzybków mam dwie możliwości: przestać jeść grzybki albo amputować sobie górne kończyny, bo do niczego już się nie przydadzą.
Po tej rozmowie siedzę teraz znów w Google`u i próbuję dowiedzieć się, jaka jest różnica pomiędzy złośliwością i złośliwą ironią.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.