Stawiamy sobie różne wyzwania. O różnej skali trudności. Po co? By zrealizować jakiś plan lub marzenie. By udowodnić coś sobie lub innym. Czasami pomaga nam to kształtować charakter, czasami dostarcza rozrywki. Najczęściej mamy do czynienia z wyzwaniami sportowymi, wielokrotnie też dotyczą one naszego życia zawodowego i prywatnego.
Oczywiście każdy człowiek to inna skala. W poniedziałek na przykład ktoś mógł postawić przed sobą trudne zadanie wypielenia ogródka za domem, a prawdziwym wyzwaniem było znalezienie czasu na umycie samochodu. W tym samym czasie ktoś inny zdecydował się na obejrzenie zaległych 12 odcinków serialu lub odmówienie sobie kawałka ciasta w ramach walki z nadwagą. A może nadrobienie zaległości w pracy po niedawnych wakacjach na Jamajce. Jeszcze inny pokonywał w tym czasie 42 kilometry z Aberdeen do Groton w Południowej Dakocie na wózku aktywnym, wykorzystując do napędu jego kół siłę własnych ramion. Tak jak wspomniałem, ważna jest skala wyzwania. Różna dla każdego z nas.
O ile nie znam osobiście osób realizujących te mniej spektakularne cele, o tyle miałem wielką przyjemność poznać Janusza Radgowskiego, który na wózku już 3-ci miesiąc przemierza Amerykę. Każdego dnia pokonuje kilkadziesiąt kilometrów. Nie zatrzymują go wysokie góry, deszcz i upał. Nawet kontuzje i ból. Bo takie postawił przed sobą wyzwanie. Pokonać w poprzek ten kontynent. Na wózku. W obcym dla siebie kraju.
Kiedy usłyszałem o nim po raz pierwszy natychmiast pomyślałem... wariat! Pewnie nie ja jeden. Ale po chwili, po poznaniu szczegółów tej przygody, celu jaki mu przyświeca, ludzi, którzy w miarę możliwości starają mu się pomagać, zapragnąłem opowiedzieć o nim innym. Robię to od pewnego czasu w ramach moich spotkań radiowych na antenie stacji 1300/1030 am z mieszkańcami naszej aglomeracji. Opowiadam o tym, jak wiele lat temu, jeszcze jako nastolatek, Janusz zachorował na cukrzycę typu I. Jak w wyniku niewłaściwego leczenia stracił nogę, wzrok w jednym oku, latami czekał na przeszczep nerki. Jak potem leżał w szpitalu, sam, i tracił nadzieję. Tak, czasami opowiadam za dużo, mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone, bo historia ta ma dobre zakończenie.
W pewnym momencie przyszła potrzeba, by zrobić coś ważnego, wielkiego, przy okazji pomóc innym. Tak właśnie mieszkając w domu opieki społecznej w niewielkiej miejscowości, Janusz zaczął jeździć wózkiem na coraz większych dystansach. Najpierw wokół miasteczka, potem do sąsiedniego, następnie z Krakowa do Sopotu, potem z Watykanu do Wadowic. Wciąż na wózku, choć już nieco innym, bardziej przystosowanym do tak wymagających tras. Za każdym razem starał się pomóc dziecku w potrzebie, a właściwie namawiał do tego innych.
To proste. Jeśli podoba nam się to, co robi Janusz, kibicujemy mu, zagrzewamy do walki, to powinniśmy pomóc jemu i dziecku, dla którego pokonuje tysiące kilometrów. To naprawdę łatwe, wystarczy skorzystać z numerów kont dostępnych na stronie pacific-atlantic.pl i przekazać jakąkolwiek, nawet symboliczna sumę. Dla nas nie będzie to wielki wydatek. Dla Janusza być może okazja, by zamiast chińskiej zupki w proszku i kromki chleba na śniadanie zjeść w trasie gorący obiad, zamiast miski z wodą na poboczu drogi skorzystać z prysznica w przydrożnym motelu i przespać się raz na jakiś czas w normalnym łóżku. Nie, nie konsultowałem tego z Januszem, bo być może wolałby, bym o tym nie pisał. A ja przekonany jestem, że powinienem. Bo to jeszcze bardziej świadczy o charakterze niepełnosprawnego maratończyka, sile ducha, woli walki. Kilka tygodni temu Janusz pokonał 2,000 kilometrów. Niedługo przejeżdżał będzie przez Chicago w drodze na wschodnie wybrzeże. Bardzo chciałbym, by towarzyszyła mu licznie nasza grupa. Gdy zaczynał w Seattle, tamtejsi Polonusi zbierali pieniądze na trasę, kupili używany samochód dla niego i pomagającego mu w wyprawie towarzysza podróży, Marka. Prywatnie ojca Zuzi, której dedykowany jest ten supermaraton. Teraz nasza kolej. Zacznijmy od rzeczy prostej, odwiedzenia ich bloga z opisem kolejnych etapów, znalezienia ich na Facebooku, podzielenia się tą opowieścią z innymi. Może udzieleniem pomocy. Liczę na Was i z góry dziękuję. A o tej wyprawie będę jeszcze nie raz opowiadał.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.