22 kwietnia 2022

Udostępnij znajomym:

Demokracja opiera się na założeniu, iż ludzie wiedzą, czego chcą i podejmują świadome decyzje wybierając tych, którzy w ich imieniu mają to osiągnąć. Według mnie to założenie błędne, bo większość z nas nie ma pojęcia, czego chce, a powiedzieć, że podczas wyborów głosy oddajemy w pełni świadomie, też byłoby sporym przekłamaniem.

Nawet jeśli nie mam racji, to pojawia się inny problem. Otóż w społeczeństwie tak równo podzielonym, jak obecnie, tylko około połowa w wyniku wyborów osiąga to, co chce, a reszta staje się nieszczęśliwa. Nie jest to więc wola ludu, ale wola mniej więcej połowy ludu. Do tego co chwilę chodzi o inną połowę. Czemu mniej więcej? Bo choć Stany Zjednoczone szczycą się jedną z najlepszych form demokracji na świecie, to już kilka razy zdarzyło się, iż kandydat otrzymujący więcej głosów został uznany za przegranego.

W środku tego zamieszania siedzą wybrani przez nas ludzie, czyli wysocy urzędnicy i politycy, którym nieustannie dostaje się od kogoś. Zwykle słusznie, bo dużym stopniu są winni tego bałaganu, ale muszę przyznać, że życia łatwego nie mają. Pisząc to mam nadzieję, że nie zabrzmi to jak wyrażenie współczucia z mojej strony.

Większość ludzi odnoszących w życiu sukces to zwykle specjaliści w jakiejś dziedzinie. Znają się na czymś wyjątkowo dobrze, lepiej od innych. Przykładów wokół mnóstwo: w technologii, medycynie, prawie, giełdzie, handlu, infrastrukturze, chorobach zakaźnych, itd. Polityk, zwłaszcza wyższego szczebla, też jest osobą sukcesu. Jednak nie dlatego, że się na czymś zna. Może na byciu politykiem. On musi udawać, że zna się na wszystkim, co - jak wiemy - jest niemożliwe. Mało tego, by zostać politykiem, trzeba udawać, iż wie się na każdy temat bardzo wiele. Trzeba być przemądrzałym, pewnym siebie i przekonanym o własnej nieomylności. Z jednej strony to dobra cecha, bo w życiu trzeba być odważnym, nie przejmować się przeciwnościami, wierzyć w zwycięstwo. Ktoś w końcu musi resztę ciągnąć za sobą. Z drugiej strony przypomina mi się zjawisko psychologiczne, nazwane efektem Dunninga-Krugera. Polega ono na tym, że osoby niewykwalifikowane w jakiejś dziedzinie mają tendencję do przeceniania swoich umiejętności, podczas gdy osoby wysoko wykwalifikowane mają tendencję do ich zaniżania. Czasami widzimy to podczas kongresowych przesłuchań, gdy wszystkowiedzący politycy prowadzą intelektualne sparringi z fachowcami z różnych dziedzin.

Polityk ma ciężkie życie. By trafić do wyborców musi mówić rzeczy, w które często nie wierzy i robić to, czego często nie lubi. To nasza wina. Przez to, że jesteśmy tak bardzo podzieleni, zmuszamy ich do takiego zachowania. By zostać wybranym, potrzebują więcej niż połowy głosów, więc zmuszeni są niebezpiecznie lawirować. Kombinują, zwodzą, oszukują. Ci, którzy zdecydują się na otwartość i szczerość, szybko kończą kariery. No bo jak można mieć jednoznaczną opinię na większość tematów, jakimi żyje społeczeństwo? Trzeba przyznać rację i jednym i drugim, ale w taki sposób, by się ani jedni, ani drudzy o tym nie dowiedzieli. W atmosferze, jaka panuje teraz w każdym zakątku całego kraju, ale w Waszyngtonie przede wszystkim, ciężko jest im funkcjonować. Politycy nie potrafią już negocjować, rozmawiać nawet. Najpowszechniejszą formą komunikacji jest wzajemne oskarżanie i opluwanie. Może trzeba szukać przykładów zachowań gdzie indziej?

Na przykład w biznesie, w poszukiwaniu kompromisu i podpisywaniu lukratywnych dla obydwu stron kontraktów, bardzo pomagają nieformalne spotkania. Zanim się dwóch wielkich szefów oficjalnie spotka w celu podpisania dokumentów, przez kilka tygodni lub miesięcy ich przedstawiciele dyskutują i szukają kompromisu na zakrapianych obiadach, kolacjach i różnego rodzaju imprezach. W dawnych czasach remont domu lub wyklepanie karoserii w samochodzie nie odbyło się bez wcześniejszego, choćby symbolicznego kielicha z fachowcem. Kilkadziesiąt lat temu lunch z kilkoma lampkami martini w tle lub szklaneczką whisky był w tym kraju we wszelkich negocjacjach obowiązkowy. Jak pokazują nam filmy sprzed lat, w polityce było podobnie. Szef jednej partii spotkał się podczas lunchu z szefem drugiej, zjedli, wypili, porozmawiali, ustalili, pozdrowili małżonków i dzieci. To, co działo się później, było tylko formalnością. Wyobrażacie sobie, by dziś na przyjacielskim lunchu spotkała się Nancy Pelosi z Marjorie Taylor Greene?? Obydwie wyrzucono by z własnych partii za zdradę, pewnie nie szczędząc niemiłych - delikatnie mówiąc - określeń.

W naszym interesie leży, by politycy na powrót zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać. Jak zwykli ludzie od zarania dziejów czynią: siedząc, jedząc i pijąc. Nauka mówi, że wspólna konsumpcja łagodzi nastroje, likwiduje podziały, zwykle przynosi rozwiązanie wielu problemów. Rozumiem, że abstynencja i diety są w modzie, jednak widzimy, że obecny system nie działa. Oczywiście nie namawiam, ale... zanim nam się to wszystko na głowy zawali...

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

Polonez

----- Reklama -----

KD MARKET 2024

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor