Polityczny horror. To nie moje zdanie. Pożyczone. Z wielu mediów reprezentujących zarówno poglądy konserwatywne jak i liberalne, choć jedne i drugie często co innego miały na myśli. Wykorzystałem je więc, bo choć istnieją może lepsze i celniejsze opisy, to w wielu przypadkach przekraczają one granicę dobrego smaku. Z drugiej strony granica ta została wielokrotnie zdeptana we wtorek wieczorem, więc z tytułami też nie musimy już tak bardzo uważać…
Nie mogę sobie wyobrazić, by zwolennicy którejkolwiek opcji politycznej byli zadowoleni po obejrzeniu ostatniej debaty prezydenckiej. Zanim wyjaśnię mój punkt widzenia, chcę zakomunikować, iż od tego momentu aż do odwołania, odnosząc się do wtorkowego spotkania kandydatów na najwyższy urząd w USA używał będę cudzysłowia. A więc “debata”.
Bo normalna debata, jak każdy dzieciak w podstawówce wie, to wymiana poglądów, idei, w sformalizowanej formie, ustalonym porządku, w której wprawdzie nie brakuje ostrych słów, ale w której niedopuszczalne są pewne zachowania. Jak choćby próba zakrzyczenia interlokutora, czy używanie wobec niego wyszukanych i niemiłych określeń. Prawie wszystko, czego byliśmy świadkami kilka dni temu, było tego zaprzeczeniem.
Wiele osób rozbawiło “shut up, man” wypowiedziane przez Bidena. Rozumiem, że poniosło go nieco. W innej sytuacji, w innym miejscu, wobec kogoś innego, owszem, byłoby to nawet wesołe. Pewnie też usprawiedliwione. W tym przypadku zmroziło mnie, bo czy go lubimy, czy nie, Donald Trump jest urzędującym prezydentem. Nawet jego infantylne zachowanie w niektórych momentach, próby niedopuszczenia przeciwnika do głosu, łamanie ustalonych zasad, powtarzanie wielokrotnie obalonych zarzutów, nie upoważnia nikogo do powiedzenia “zamknij się”. Podobnie z nazwaniem go “klaunem”.
Z drugiej strony prezydent zrobił wiele, by Bidena wyprowadzić z równowagi. Świadomie, czy nie, nie ma to znaczenia. W wielu momentach daleko mu było do zachowania prezydenckiego. Bo jeśli wymaga się szacunku wobec urzędu, to i urząd powinien zachować pewną godność.
Poza tym może kogoś to zdziwi, ale ja naprawdę chciałbym wiedzieć, jakie plany mają kandydaci na najwyższy urząd wobec wysychającego źródła utrzymania systemu ubezpieczeń społecznych, Medicare, koronawirusa, czy zmian klimatycznych. Chcę wiedzieć, co z podatkami i bezpieczeństwem kraju. Chciałbym poznać ich opinię na temat sposobów rozładowania napięć społecznych, czy korupcji na wysokich szczeblach władzy. Co z rosnącymi wpływami firm technologicznych albo planami rządu wobec cyfrowych zagrożeń ze strony wrogich nam krajów? Pytań jest wiele, odpowiedzi brak.
Wtorkowa “debata” była pyskówką, z której nie wynikało nic. Było to nieprzyzwoite widowisko z udziałem dwóch najważniejszych w tej chwili ludzi w kraju.
Biden nie miał wiele do powiedzenia, ale nawet nie mieliśmy okazji się o tym przekonać. Dzięki nieustannym wtrąceniom Trumpa nie był w stanie wykazać, czego nie wie lub nie jest pewny. Prezydent nie pozwolił mu pokazać swych słabych stron. Liczył na wpadkę przeciwnika, a nie dopuszczając go do głosu i ciągle nadając z siłą megafonu prawdopodobnie go przed nią uchronił. Jak się mówi cały czas, to w pewnym momencie zaczyna się człowiek gubić i przestaje kontrolować swe emocje. Co było widoczne.
Powtórzę więc jeszcze raz zdanie z początku: Nie wyobrażam sobie, by zwolennicy któregokolwiek kandydata byli zadowoleni z występu swego idola. Ale pewnie większość zagłosuje i tak na niego. Gorzej z tzw. wyborcami niezależnymi, albo sympatyzującymi z jakąś partią, ale nie za wszelką cenę i otwartymi na rozwiązania alternatywne. Niezależnie jakiego wyboru dokonają, będą czuli niesmak przez długie miesiące. Może lata.
Jeśli ktoś chce przypomnieć sobie, jak wygląda prawdziwa debata, niech zajrzy na Youtube i wyszuka jakąś z udziałem Ronalda Reagana, jeśli woli polityka konserwatywnego, lub Billa Clintona, jeśli bliższy jest mu demokrata. Pełne zdania, szacunek wobec rozmówcy i moderatora. Inteligencja, treść, sprawdzone fakty, plan, itd…
Debaty prezydenckie zawsze były popularne, bo odbiegały stylem od tradycyjnych elementów kampanii. Osamotniony w studio telewizyjnym kandydat musiał pokazać się z jak najlepszej strony bez bezpośredniego wsparcia doradców i speców od reklamy. Jednak nigdy nie zostały przekroczone pewne normy. W tym tygodniu wszystko zamienione zostało w pył.
Obejrzałem właśnie “the best of” z debat z udziałem prezydenta Reagana, nabierając nadziei, że gdzieś są jeszcze politycy z klasą i kiedyś o nich jeszcze usłyszymy. Po zakończeniu Youtube podpowiedziało mi, bym poświęcił może jeszcze kilka minut na obejrzenie fragmentu, w którym opowiada on dowcipy o Sowietach…
Czemu nie? – pomyślałem, gotów przedłużyć spotkanie z politykiem z klasą. Nie rozczarowałem się i wszystkim polecam. Mała próbka:
W 1988 r. w czasie spotkania z pracownikami fabryki w Zachodniej Wirginii Reagan przypomniał sobie kawał o radzieckiej rzeczywistości, którego – jak zaznaczył – na wszelki wypadek nie opowiedział Gorbaczowowi podczas niedawnego spotkania…
“Jak wiecie – opowiadał Reagan – W Związku Radzieckim 10 lat czeka się na samochód. Trzeba przejść zawiły proces i wyłożyć wcześniej pieniądze. Po czym czeka się właśnie 10 lat. Dlatego tylko jedna na siedem rodzin w tym kraju posiada samochód.
Pewien mężczyzna przechodził taki właśnie proces zakupu pojazdu, gdy pod koniec, po zapłaceniu, urzędnik mówi mu:
- No dobra, wszystko mam, przyjdź tu za 10 lat i odbierz swój samochód.
- Rano, czy po południu? – pyta klient?
- A jakie to ma znaczenie, skoro to jest za 10 lat???
- Noo… bo rano przychodzi hydraulik…”
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.