W Nowym Jorku też mają problemy, choć innej natury. Sam już nie wiem, czy nie są one poważniejsze od naszych. Sami dokonajcie oceny...
Tamtejsi demokraci zasiadający w stanowym parlamencie oskarżyli mających obecnie większość republikanów o zbytnie oszczędności. Początkowo czytając tę wiadomość myślałem, że może zabrano im kilka służbowych samochodów, kart kredytowych, ograniczono wydatki na utrzymanie biur, czy zamknięto w weekendy senacką stołówkę. Nie. Sprawa jest o wiele poważniejsza.
Otóż władze partii demokratycznej publicznie poskarżyły się na zbyt małą ilość papieru toaletowego przekazywanego jej lokalnym biurom w tym stanie. Bo to działa tak, że o przydziale papieru poszczególnym dystryktom decydują politycy w parlamencie. Lub też wykonujący ich polecenia szeregowi pracownicy. No więc za mało papieru. Poza tym, jak poinformowano ze łzami w oczach, papier jest kiepskiej jakości. Cieniutki, rwący się, szorstki. Niektórzy zdesperowani pracownicy biur zaczęli przynosić do pracy własne rolki, by choć przez chwilę poczuć komfort w przerwach wykonywanej, stresującej pracy.
Odpowiedzialny za wydatki biur obydwu partii jest obecnie przewodniczący republikańskiej większości w nowojorskim parlamencie, John Flanagan. Jego rzecznik prasowy powiedział (tak, sprawa poruszona została na jednej z konferencji prasowych), że stara się on znaleźć oszczędności wszędzie, w tym jakże trudnym finansowo okresie. Zwrócił jednak uwagę, że zarówno demokraci jak republikanie otrzymują tyle samo papieru toaletowego, a narzeka tylko jedna strona. Ha!
Dyrektor operacji terenowych w partii demokratycznej nie dba o ilość, ale o jakość. W wywiadzie udzielonym The New York Post określając ją użył słowa gów.., co akurat w dyskusji na temat papieru toaletowego nie jest niczym nadzwyczajnym. Problem w tym, że nie chodziło o przeznaczenie produktu, ale fakt, iż politycy i ich pracownicy używając go ranią sobie tylne części ciała. Nawet zachęcał dziennikarkę gazety do wypróbowania i podzielenia się z czytelnikami opinią. Nie zgodziła się, więc nie musimy polegać wyłącznie na opinii polityków. A tym trudno zaufać.
Och, jak wiele pytań i domysłów się pojawia: czy demokraci są bardziej rozpieszczeni? czy republikanie faktycznie kupują dla nich gorszej jakości papier? czy chodzi wyłącznie o oszczędności? no właśnie...
Chyba nie tylko o oszczędności.
Teorie konspiracyjne zataczają coraz szersze kręgi. W stanie Nowy Jork znane są przypadki zemsty na wrogach politycznych poprzez ograniczanie dostaw niezbędnych materiałów. Na przykład prokurator generalny tego stanu utrzymuje, iż w okresie dominacji demokratów w stanowym parlamencie, po jednej z kłótni na tematy legislacyjne ówczesny lider większości ograniczył dostawy długopisów do jego biura. Już sam nie wiem, która z teorii jest lepszym materiałem dla satyryków, ta o papierze toaletowym, czy ta o długopisach.
Powróćmy do sprawy, bo to nie koniec. Odpowiedzialny za przydziały Flannagan przekonuje, że wszyscy dostają po równo. Fakt, ograniczył przydziały do sześciu rolek, ale zamówienia można składać do trzech razy tygodniowo. Podobnie z długopisami. Przysługuje jedno pudełko danego koloru na miesiąc, ale przecież poszczególne biura mogą zamówić wiele pudełek w różnych kolorach i po sprawie. By wszystko było jasne, nie chodzi o kolor obudowy długopisów, ale znajdujący się w nich tusz. Więc jak urzędnicy zużyją niebieskie, przerzucają się na czarne, pod koniec miesiąca mają do wyboru wypełnianie oficjalnych dokumentów czerwonymi (źle się kojarzą) lub zielonymi (mało widoczne).
Nasze problemy, czyli brak budżetu, korupcja, deficyt i rosnące zadłużenie wydają się przy tym mało ciekawe. Illinois nawet pod względem kłótni partyjnych przegrywa z innymi, choć od czasu do czasu nasi przedstawiciele w Springfield starają się dostarczyć nam nieco rozrywek.
Tak było za czasów Quinna, poprzedniego gubernatora (pamięta go ktoś jeszcze?). Zmasowany plan oszczędności w wydatkach przyniósł wówczas kilkadziesiąt tysięcy dolarów, gdy wstrzymano prenumeratę kilku gazet i tygodników, wymieniono część żarówek i sprzedano parę zepsutych samochodów służbowych. Nie trwało to długo, bo okazało się, iż prenumerata elektroniczna tańsza nie jest, żarówki były 4 razy droższe, a w miejsce sprzedanych pojazdów trzeba było zakupić nowe.
Kłótnie między poszczególnymi frakcjami rządowymi na poziomie stanowym przybierają zresztą różne formy. W Kalifornii, w czasach urzędowania gubernatora Schwarzenegera poszło o zakaz palenia. Po pół roku próśb, gróźb i szukania kruczków prawnych udało się w końcu znaleźć sposób, by aktor / polityk mógł w czasie lunchu zapalić ulubione cygaro bez konieczności opuszczania terenu stanowego. W przepisowej odległości od najbliższego wejścia do gubernatorskiego pałacu, na rozległym trawniku ustawiono wielki namiot. Rozłożono tam dywan, postawiono kilka foteli, małe biurko. Wyglądało to trochę jak obozowisko na Bliskim Wschodzie, ale funkcję spełniało doskonale. Tam, bez problemów i w zgodzie z prawem, można było zapalić papierosy, cygaro, a nawet faję wodną. Miejsce stało się wkrótce tak popularne, że gubernator w namiocie przyjmował niektórych gości. Zwłaszcza palących. Do końca jego urzędowania demokraci uważali, że to wstyd i hańba.
Sam nie wiem... chyba chętniej widziałbym naszych lokalnych polityków zapalczywie kłócących się o papier toaletowy, długopisy i zakazy palenia, niż przez prawie rok elegancko milczących na temat budżetu, deficytu, etc. Teoretycznie większy wstyd w kraju wzbudzają nowojorscy politycy narzekający na jakość artykułu pierwszej potrzeby. Jednak nasza milcząca i poważna zgraja na stanowym Capitolu wyrządza nam większą krzywdę, choć bez narażania na drwiny innych.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.