Każdy z nas, na większą lub mniejszą skalę, boryka się z podobnymi do rządowych problemami. W jakiś sposób musimy zachować ład i porządek w naszych domach (sprawy wewnętrzne), relacje z sąsiadami, znajomymi i własną, dalszą rodziną (polityka zagraniczna), utrzymać jako taki porządek wokół siebie (środowisko), zdajemy sobie też sprawę, że rozwój naszej domowej jednostki gwarantuje odpowiednie wykształcenie (edukacja), etc. Wśród podobieństw mamy jeszcze ekonomię, o której zapominać nie wolno.
Prawie każdy z nas przez dziesięciolecia zajmuje się równoważeniem budżetu, starając się zapewnić środki na bieżące potrzeby utrzymując jednocześnie deficyt na kontrolowanym poziomie. Nasze zadłużenie w postaci pożyczek na domy, samochody, łódki, studia, zakupy, rozrywki i przyjemności nie powinno zwykle przekraczać możliwości spłat, ale różnie z tym akurat bywa. Każdy szuka więc sposobów na przetrwanie i po jakimś czasie dochodzi do wniosku, że są tylko dwa rozwiązania: albo zaczynamy wydawać mniej, albo musimy zarabiać więcej.
Będzie to dla wielu zaskoczeniem, ale rząd doszedł do podobnych wniosków. I to nie tylko ten aktualny, ale kilkanaście poprzednich również. Każdego roku specjalna komisja kongresowa publikuje swe wnioski i za każdym razem - nie ma znaczenia, czy aktualnie rządzą republikanie czy demokraci - sugeruje się albo zwiększenie dochodu albo ograniczenie wydatków. Do każdego raportu dołączone są nawet gotowe rozwiązania, z których czasami korzystają później politycy. Stąd mamy na przykład podatki od luksusowych artykułów i usług, do których co roku zalicza się coraz więcej niewinnych, wydawałoby się niezbędnych wręcz rzeczy. W niektórych rejonach kraju luksusem jest już nie tylko wynajęcie pokoju hotelowego, skorzystanie z taksówki, ale również pójście do fryzjera, posiadanie psa, czy zakup mydła i słodyczy. Wspomniałem, że politycy korzystają z tych rozwiązań czasem. Tak jest. Większość jest odrzucana, bo jeśli ograniczą przyznawanie pieniędzy w swoich okręgach, to stracą poparcie, jeśli zaczną zabierać za dużo to... też stracą poparcie. Poza tym, jak już zapewne zauważyliśmy, podnoszenie podatków i opłat nic nie daje, bo potrzeby rosną. Należy w związku z tym z czegoś zrezygnować. Nie przestaniemy jednak budować dróg i mostów, wykładać publicznych biur marmurami i wysyłać urzędników na szkolenia w Vegas. Trzeba znaleźć inny sposób.
Przez te wszystkie lata pomysłów się nieco nazbierało. Problem w tym, że są bardzo trudne do zrealizowania. W związku z czym nie są realizowane. Na szczęście o przyszłość i dobrobyt kraju martwią się również jego mieszkańcy. W dobie wszechobecnego internetu dość łatwo jest znaleźć rewolucyjne rozwiązania - od razu uprzedzam, że na pierwszy rzut oka wydają się niedorzeczne... gdy jednak zastanowimy się nad niektórymi bardziej...
U szczytu szalejącej recesji, czyli zaledwie kilka lat temu, ktoś zamieścił na jednym z portali odezwę, by pozbyć się podwójnych stanów. Po co nam dwie Dakoty, dwie Karoliny, czy Virginie. Takie dublowanie, podobnie jak w przypadku niektórych programów socjalnych, to wyrzucanie pieniędzy w błoto, bo każdy stan, niezależnie jak dużo zarabia i tak więcej otrzymuje wsparcia federalnego. Północną Dakotę pewnie kupiłaby zamożna i niewrażliwa na globalne zawirowania Kanada, nad resztą trzeba się zastanowić. Jeśli byłyby kłopoty ze znalezieniem nabywcy, jako premię można dorzucić Puerto Rico. Same z nim kłopoty.
Skoro już handlujemy, to nie ograniczajmy się do sprzedawania nazw wyłącznie prywatnych budynków. Dlaczego tylko teatry i stadiony sportowe mają na tym zarabiać? A właściwie ich właściciele. Niech rząd również coś z tego ma. Liczba budynków użyteczności publicznej jest wielka. To niewykorzystane miliony, jeśli nie miliardy dolarów. Na przykład jakiś duży bank mógłby wykupić nazwę waszyngtońskiego Kapitolu. W końcu i tak najważniejsze są tam pieniądze. By nie raziło zbytnio w oczy niech to będzie Capital One. Lincoln Memorial mogłaby sponsorować amerykańska marka ekskluzywnych samochodów o podobnej nazwie, a Pentagon jakiś producent długopisów. White House można za odpowiednią cenę przemianować na White Castle. Też ładnie.
Rząd mógłby zakazać bankom wydawania kart kredytowych. Dlaczego mają na tym zarabiać? Na wzór loterii jedynie władza miałaby taką możliwość. W miejsce zakazanych kart bankowych wydawane byłyby karty rządowe z niskim oprocentowaniem i nieograniczonym limitem. Zarobek w skali kraju nieziemski.
Wśród zaproponowanych anonimowo przez internautów rozwiązań znalazło się jeszcze jedno, bardziej kontrowersyjne. Otóż od lat słyszymy, że starzejące się społeczeństwo ma coraz większe problemy z wypłacaniem emerytur. Zbyt mała grupa znajduje się w tzw. wieku produkcyjnym i płaci podatki, z których utrzymywane są takie programy. Rozwiązanie jest proste. Obniżyć minimalny wiek przy zatrudnieniu. Nie, nie chodzi o to, by pracowały już przedszkolaki, ale na przykład ktoś kończący podstawówkę mógłby. Nie musi od razu w hucie szkła, może na początek w informacji na telefon obsługującej jakiegoś producenta elektroniki. Zapewniam, że szybciej dowiedzielibyśmy się, dlaczego nam nie działa pilot do telewizora, jak podłączyć nowy telefon i co, poza kopnięciem, możemy uczynić odmawiającemu współpracy komputerowi. Przynajmniej robiłyby coś pożytecznego zamiast przesiadywać z kontrolerem do gry w rękach.
Powyższe przykłady to oczywiście żart. Jednak przestaje być śmiesznie, gdy uzmysłowimy sobie, iż wprowadzenie tych pomysłów jest bardziej prawdopodobne od zmuszenia do oszczędności departamentu obrony, handlu, rolnictwa, czy choćby ograniczenia liczebności administracji. Tego już próbowano, pora na plan B.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.