Każde działanie niesie za sobą konsekwencje. Różne. Dobre i złe. Korzystne lub nie. Czasami dotyczą jednego człowieka, czasem milionów. W wielu przypadkach efekt takich decyzji poznajemy dopiero po upływie jakiegoś czasu.
W przypadku niedawnego zamieszania w mediach społecznościowych, a konkretnie blokowania kont prezydenta i niektórych jego zwolenników, mamy właśnie z czymś takim do czynienia: trudnymi w tym momencie do określenia konsekwencjami. Z jednej strony może przeczyści to nieco atmosferę i pomoże w uzdrowieniu spolaryzowanego społeczeństwa, z drugiej może spowodować jeszcze większy podział i wprowadzić niespotykaną dotąd kontrolę niewielkiej garstki ludzi z dostępem do odpowiednich narzędzi.
Zdecydowana większość mieszkańców tego kraju, niezależnie od sympatii politycznych, potępia niedawne wydarzenia na Kapitolu, niektórzy nazywają je wręcz jednym z bardziej haniebnych epizodów w historii USA. Jednocześnie wiele spośród tych samych osób zwraca uwagę, że ich niepożądanym skutkiem może być zbyt pośpieszne, niewłaściwe i w wielu przypadkach niepożądane regulowanie publicznych wypowiedzi uznawanych za potencjalnie niebezpieczne. Przez kogo uznawanych? No właśnie…
By nie było wątpliwości, wśród krytykujących decyzje portali są nie tylko konserwatyści oddani prezydentowi - wiele osób przeciwnych polityce i działaniom Donalda Trumpa głośno protestuje przeciw tłumieniu swobody jego wypowiedzi.
Wśród wysyłających ostrzeżenia przed konsekwencjami takich działań jest choćby American Civil Liberties Union, wielu liberalnych komentatorów, polityków i działaczy. Z drugiej strony całkiem liczna grupa uważa podjęte działania nie tylko za słuszne, ale wręcz za mocno spóźnione. Jak we wszystkim, trudno znaleźć tu wspólny mianownik.
Jednak decyzje podjęte przez megakorporacje technologiczne wzbudziły wśród przedstawicieli obydwu stron sceny politycznej obawy przed ich możliwościami, zwłaszcza dotyczącymi ograniczania dostępu do sieci dla niepożądanych - według nich - osób.
Felietonistka liberalnego w wymowie pisma, która na co dzień nie pałała miłością do odchodzącego prezydenta, otwarcie wystąpiła w obronie blokowanych użytkowników mediów społecznościowych pisząc, iż "niebezpiecznym jest posiadanie garstki młodych tytanów technologicznych decydujących, kto w danym momencie ma megafon, a kto nie". Trudno się z tym nie zgodzić.
Należy jednak zauważyć, że zablokowanie tak wielu kont, a w przypadku Parlera całej aplikacji, było w dużym stopniu do przewidzenia. Wiele osób, włączając w to prezydenta, od dawna bezkarnie łamało zasady publikacji różnych treści. W końcu mówimy o prywatnych firmach, które w przeciwieństwie do agencji rządowych mają możliwość decydowania o zawartości swych portali. Jeśli ktoś zajrzał na Parler to musi przyznać, że był to zbiór często nienawistnych, brutalnych, w części niezrównoważonych postów. Skoro miejsca temu portalowi użyczał Amazon, posiadający określone zasady publikacji, nie można mieć pretensji, że zerwał umowę…
…wciąż jednak musimy zdać sobie sprawę, że w ciągu zaledwie kilku dni dosłownie paru właścicieli wielkich korporacji uciszyło kilka milionów osób. A to już jest bardzo niebezpieczne. Nie mam zamiaru bronić tych, którzy w komentarzach i na swoich profilach grozili śmiercią, wzywali do krwawych rozwiązań. Wszystko ma swoje granice, nawet swoboda wypowiedzi, zwłaszcza gdy zamienia się w mowę nienawiści. Ale przy okazji ucierpiało wiele osób, które owszem, głosiły inne poglądy, ale w sposób niekoniecznie niebezpieczny.
Zastanówmy się, czy ktokolwiek da nam gwarancje, że jutro wykorzystując ten precedens nie zostaną uciszeni inni. Już nawet nie ci wyrażający odmienne poglądy polityczne, ale zwolennicy innych rozwiązań prawnych, ekonomicznych, środowiskowych, społecznych, itp.?
Niektórzy twierdzą, że o wiele bardziej niebezpieczna jest histeryczna reakcja na te wydarzenia, niż samo podżeganie do przemocy, czy próbę obalenia wyniku wyborów i niemal powieszenie wiceprezydenta w dniu wspólnej sesji parlamentarnej. Co do tego nie jestem przekonany. Na razie histerii w tych działaniach nie widzę. Widzę natomiast potrzebę wprowadzenia nieco lepszych rozwiązań na przyszłość. Takich, które z jednej strony nie pozwalałyby na bezkarne szerzenie nienawiści, a z drugiej nie ograniczały zbytnio naszych swobód i wolności wypowiedzi. Jest to możliwe, tylko zamiast krzyczeć i grozić sobie nawzajem, trzeba spokojnie rozmawiać. Rzeczywiście, brzmi to nieco naiwnie… ale trzeba choćby próbować.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.