Wyobraźmy sobie, że politykom reprezentującym główne nurty polityczne zadamy takie samo pytanie. Brzmi ono: jaki wynik otrzymamy mnożąc 10 razy 10?
Wyobraźmy sobie teraz najbardziej prawdopodobne odpowiedzi...
- Mitch McConnell, obecny przewodniczący większości senackiej: "Myślę, że to haniebne, iż Obama pozostawił to pytanie bez odpowiedzi! Powołamy specjalnego prokuratora do zbadania sprawy, przede wszystkim okoliczności, w jakich pytanie zostało sformułowane i przyczyn, dla których unikano do tej pory odpowiedzi. Myślę, że kiedy zlikwidujemy program Obamacare to odpowiedź będzie dla wszystkich jasna i wtedy naprawdę dowiemy się, ile to jest 10 razy 10."
- Hillary Clinton, której nie trzeba bliżej przedstawiać: "Nie przejmujcie się odpowiedzią na to pytanie. Stworzymy specjalny program rządowy, który sprawi, iż odpowiedź pozna każdy obywatel. Odpowiedź należy się każdemu!"
- Bernie Sanders, senator ze stanu Vermont, były kandydat na urząd prezydenta: "10 razy 10? 10 razy 10?!! Otrzymasz 97! Powtarzam, dziewięćdziesiąt siedem! 97 jest dla mnie najważniejsze i nie dbam o pozostałe 3 procent!
- Mitt Romney, biznesmen, polityk, były gubernator Massachusetts i kandydat na urząd prezydenta: "Dziś to oczywiście 100, ale mogłoby wynieść więcej. Obecna administracja musi tylko wprowadzić kilka dodatkowych reform podatkowych, a wówczas 10 razy 10 wynosić będzie 3 razy więcej niż obecnie."
- Donald trump: "Dziesięć razy dziesięć? Znam się na liczbach. Nikt nie zna się na liczbach lepiej ode mnie. Słyszę wokół różne odpowiedzi. To może być 15, a może być 1,000. Tak naprawdę tego nie wiemy. Założę się, że odpowiedź jest ukryta w emailach Hillary. Ludzie mówią, że 10 razy 10 niczemu się nie równa z powodu błędnej polityki wszystkich wcześniejszych administracji. To smutne. Smutne."
Wybory tuż, tuż. Właściwie to na ostatniej, krótkiej prostej. Za kilka dni siądziemy wygodnie w fotelach przed telewizorami i powrócimy do oglądania regularnych programów satyrycznych.
Naród być może znów połączą wspólne problemy i choć na chwilę wszyscy zapomną kolor stanu, w jakim przyszło im mieszkać. Armie niebieska i czerwona przygotowują się do przejęcia świata i całkowitej likwidacji przeciwnika. Niezależnie kto wygra, kraj odniesie głębokie rany, które goić się będą latami. A później blizna i tak zostanie. Szkoda, bo przecież prawie niczym się nie różnią. No prawie niczym...
Niebiescy myślą, że czerwone stany zamieszkują ludzie prości, niewykształceni, uwielbiający wyścigi samochodowe, broń, pickupy i polowania na wiewiórki. Do tego w większości jawni lub ukryci wyznawcy faszyzmu, teorii spiskowych i smażonych kurczaków. Poza tym zdrajcy i nacjonaliści.
Czerwoni przekonani są, że w niebieskich stanach znaleźli schronienie pacyfiści przytulający drzewa, kupujący japońskie lub szwedzkie samochody, na domiar złego zajadający wegańskie potrawy z francuskim rodowodem. Poza tym zdrajcy i komuniści.
Trzeba przyznać, że w niektórych punktach nieco prawdy jest, ale przecież nie powinno to być powodem wiecznych wojen i pyskówek. Zwłaszcza, że ostatnie badania sondażowe YouGov wykazały, iż obydwie strony mają blade pojęcie na temat przeciwnika. Tylko kilka przykładów, bo miejsca brak:
- Demokraci myślą, że prawie połowa republikanów to emeryci. W rzeczywistości stanowią oni 21% bazy wyborczej GOP.
- Republikanie przekonani są, iż niemal 40% demokratów to ateiści i agnostycy, choć tak naprawdę grupy te stanowią razem zaledwie 9% liberalnych wyborców.
- Demokraci podejrzewają, że 44% republikanów zarabia ponad 250 tysięcy rocznie. Fajnie by było! Niestety, dotyczy to zaledwie 2%. Większość mieszkańców tzw. czerwonych stanów zarabia kiepsko, często wiążąc koniec z końcem, co w dużym stopniu tłumaczy ciągłe poszukiwania winnych takiego stanu rzeczy.
- Republikanie pewni są, iż 38% demokratów to geje i lesbijki, choć naprawdę stanowią oni około 6% niebieskiego elektoratu.
- Demokraci mają wrażenie, że prawie połowa republikanów to ortodoksyjni ewangelicy. Cóż, trudno stwierdzić, jaka część jest ortodoksyjna, ale członkowie tego kościoła stanowią w barwach GOP około 34%. Tu akurat pomyłka nie tak wielka.
Przykładów jest więcej, podobnie z opinią na temat poglądów, gustów, trybu życia, przyjemności i sposobów spędzania wolnego czasu. Prawda jest taka, że wśród niebieskich i czerwonych są bardzo biedni i bardzo bogaci, głupi, mądrzy, złośliwi i wielkoduszni, wierzący i odrzucający wszelkie religie, polujący na wiewiórki oraz nosorożce, czy też pogardzający wszelką bronią palną. Oczywiście proporcje może są inne, ale nie tak wielkie, by miało to powodować mordercze myśli u kogokolwiek.
W jednym obydwie strony są zgodne. Dalej tak się nie da.
Jeśli dotychczasowe kampanie i wyniki wyborów czegoś nas nauczyły, to tego, by politykom żadnej partii zbytnio nie ufać. A już na pewno nie na tyle, by nie sprawdzać przekazywanych nam informacji. Sporo racji mają ci, którzy trzymają się od polityki z daleka i uważają, że to sztuczne zamieszanie wywołane w określonym celu. Bo jak się głęboko zastanowimy, to w przytoczonym na początku tekście o mnożeniu przesady nie ma. Być może w przyszłości stanie się cud i obydwa kolory stopniowo zaczną się mieszać. Wyjdzie piękna purpura. Nowy kolor nadziei.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.