Nie chcę więcej takich wyborów. Nie chodzi mi o kandydatów i zwycięzców, zwłaszcza, że w momencie pisania tych słów nic nie było jeszcze rozstrzygnięte. Chodzi mi zmarnowane miesiące, podzielony kraj, znajomych, rodziny. Tegoroczna kampania wszystkich nas ogłupiła, osłabiła i poróżniła. Ulegliśmy zwykłemu marketingowi politycznemu, daliśmy się wciągnąć w gry innych ludzi, którzy naprawdę nie przejmują się naszym losem. Uwierzyliśmy nagle w hasła polityczne, które od zarania dziejów mają jeden, określony cel. Mam dosyć negatywnej kampanii, która wzbudza w nas agresję i niechęć wobec innych. Niszczy nas, niezależnie od wieku, płci, poglądów, planów, marzeń i zaangażowania. Nikt nie pozostaje temu obojętny. Zwróćmy uwagę, że nasze życie nie zmienia się pod wpływem zmian na stanowiskach, ale pod wpływem tego, co się nam mówi zanim obejmie się to stanowisko. Historia uczy, że tak głębokie podziały zwykle kończą się źle. Gdzieś, kiedyś w końcu pojawi się ta iskra, od której coś się zapali. Ogień później nie będzie wybierał, pochłonie wszystko.
Słyszałem kilkuletnie dzieci, które emocjonalnie rozmawiały na temat wyborów. Nie miały zielonego pojęcia, o co chodzi, ale z przejęciem posługiwały się zasłyszanymi w domu określeniami na temat poszczególnych kandydatów. Ponieważ w ich domach panowały odmienne opinie, prawie doszło do rękoczynów. Znam już nie młodego człowieka, który przestał odzywać się do własnej matki, gdy dowiedział się, że zamierza głosować na nielubianego przez niego polityka. Czytałem o ojcu, który podczas kłótni politycznej przy rodzinnym stole podniósł rękę na dorosłego syna, bo nie podobało mu się, co ma on do powiedzenia. Czy naprawdę wierzymy, że w razie przegranych przez “naszego” kandydata wyborów nagle urwą się dostawy prądu, zabiorą nam broń, zakażą wyznawania religii, czy sprawdzać będą pochodzenie 3 pokolenia wstecz? Wielu z nas wychowało się w innych czasach i w innym kraju, gdzie byliśmy świadkami tego, jak działa machina propagandowa. Więc czemu dziś nagle zaczynamy jej ulegać? Zależnie od czasu i miejsca nazwy są różne, ale zasada działania taka sama. Teraz nazywa się to kampanią wyborczą w równym stopniu wykorzystywaną przez każdą ze stron. Nie widzimy tego?
Ile czasu można żyć wyborami zapominając o wszystkim innym? Miesiąc, dwa? Ale nie dwa lata, do cholery. W tym czasie moglibyśmy zrobić tak wiele. Wspólnie.
Jak się przez chwilę zastanowimy, to tematy są nam narzucane. Podsuwane na tacy. Włącznie z gotową opinią. Pojawiają się nagle, nie wiadomo skąd. Kupujemy to na pniu, bez chwili zastanowienia. Szkoda. Bezkrytycznie czytamy wszelkie opinie, tak długo jak wspierają one nasze poglądy, które też są nam narzucone. Nie chcemy i nie pozwalamy na odmienne zdanie. Tylko my mamy rację. Mieszają nam się pojęcia i definicje.
Tzw. polityczne sekciarstwo to przydzielanie nas do partyjnych ekosystemów i za pomocą dość przebiegłych metod wykorzystywanie do własnych celów. Najpierw zwraca nam się uwagę na odmienność innych. Nawet jeśli ktoś nigdy się nad tym nie zastanawiał, nagle, po wielokrotnym praniu mózgu zaczyna to dostrzegać. Jak już zauważymy tę odmienność, wówczas zaczyna nam się pokazywać ją w coraz gorszym świetle fałszując i wyolbrzymiając, atakując, strasząc. Od tego już tylko krok do niechęci, a później nienawiści. Zwłaszcza, gdy druga strona robi to samo. Podziały pogłębiają się i nagle, nie wiadomo kiedy, dwóch najlepszych przyjaciół skacze sobie do gardeł w imieniu ludzi, którzy w najmniejszym stopniu na to nie zasługują. Znamy to? Pewnie, uczą o tym na lekcjach historii.
Jeszcze nie tak dawno potrafiliśmy rozmawiać o wszystkim. Prawie wszystkim. Obydwie partie polityczne znajdowały się bliżej centrum i miały swe własne, bardziej konserwatywne lub liberalne skrzydła. Dziś nie ma po tym śladu. Jesteśmy podzieleni równo, wzdłuż partyjnych granic, a osoby z drugiej strony postrzegamy jako wrogów. Przynależność partyjna, wspólne poglądy, stały się naszą nową tożsamością, która wypełniła pustkę powstałą po zrzeczeniu się niezależności. Kult? Sekta? Definicja się zgadza. Metody też.
Nie wiemy o innych nic, a na pewno nie potrafimy powiedzieć o nich nic dobrego. Nie dopuszczamy myśli, że mamy wszyscy podobne problem, zmartwienia, marzenia.
W 2018 r. przeprowadzono badanie, które wykazało przepaść pomiędzy tym, co nam się wydaje, a rzeczywistością.
Demokraci zapytani, jaki procent republikanów zarabia powyżej 250 tysięcy dolarów odpowiedzieli, że ponad 38%. W rzeczywistości jest to nieco ponad 2% i zdecydowana większość wyborców konserwatywnych żyje od wypłaty do wypłaty.
Republikanie mieli wskazać, jaki procent demokratów to geje, lesbijki, osoby biseksualne i transpłciowe. Odpowiedzieli, że 32%. W rzeczywistości to niecałe 6%, a wśród wyborców liberalnych wbrew pozorom nie wszyscy są gotowi na ustępstwa wobec każdego.
Najbardziej ogłupiają nas media społecznościowe. Specjalne algorytmy napędzają w naszą stronę treści, które wydają się przez nas lubiane i pozbawiają nas spojrzenia na odmienny punkt widzenia. Facebook i Twitter preferują wpisy, które maksymalizują zaangażowanie użytkowników. To znaczy, że jakiś program komputerowy decyduje z jakimi treściami spotykamy się na co dzień na podstawie tego, na co w przeszłości kliknęliśmy.
Eksperyment sprzed 3 lat pokazał, że osoby, które wyłączyły swe konta na Facebooku na okres 4 tygodni stały się mniej spolaryzowane, zaniechały politycznych kłótni. Wszystko wróciło w momencie reaktywacji.
Wystarczy więc. Szkoda nas. W życiu liczy się znacznie więcej.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.