Właściciele niewielkiego biznesu w Południowej Karolinie systematycznie angażują się w lokalne wydarzenia polityczne. Podobnie jak wiele innych osób w całym kraju. Co cztery lata małżeństwo to bierze też czynny udział w wyborach prezydenckich. Nie stać ich na finansowanie kampanii wybranych polityków, więc w zamian na trawniku obok wejścia do swej firmy wbijają kilka znaków z nazwiskiem i przynależnością partyjną wybranego kandydata. Robią to od lat. Wielu lat, gdyż oboje zbliżają się już do wieku emerytalnego. Po raz pierwszy jednak tabliczki te zostały zauważone przez zwolenników innej opcji politycznej. Dowiedzieli się o tym odbierając kilka niemiłych telefonów i tracąc z tego powodu kilku klientów. "Nie będziemy z takimi ludźmi robić żadnych interesów" - tak brzmi najczęściej powtarzany powód zerwania biznesowych kontaktów.
No cóż. Dobrze jest angażować się w politykę, w końcu o to chodzi, byśmy nie stali z boku. Trzeba jednak bardzo uważać, by z posiadania i wyrażania odmiennych pogladów nie przeskoczyć nagle do innej kategorii społecznika. Takiego, co za pomocą kija stara się wybić z czyjejś głowy niepoprawne myśli. Od zerwania kontaktów i kilku telefonów daleko jest, przynajmniej teoretycznie, do jakiejkolwiek formy przemocy fizycznej. Jednak od wyrywania tabliczek i dziurawienia opon w samochodach już nie. A i takie przypadki zaczynają mieć miejsce.
W tym roku po raz pierwszy dowiedzieliśmy się, że zbytnie zaangażowanie polityczne może mieć negatywny wpływ na nasze zdrowie. Właściciel wspomnianego biznesu bardzo emocjonalnie zareagował na wydarzenia. Kilka dni późnej pojawiła się gorączka, dreszcze, brak apetytu i ból mięśni. Przeziębienie lub grypa - doszedł do wniosku. Krótki pobyt u lekarza wykazał jednak, iż w wyniku stresu zawiódł system odpornościowy i wszelkie, niegroźne dotąd mikroorganizmy, z łatwością przedostały się przez naturalne zabezpieczenia. Ponieważ nie jest to odosobniony przypadek, sprawą zainteresowało się kilku naukowców. Po żmudnych i dokładnych badaniach doszli oni do wniosku, że jedynym sposobem na poprawę samopoczucia jest wyjazd na wakacje lub medytacje. Większość pacjentów wybrało tę drugą opcję, bo znacznie tańsza. Już kilka godzin pozytywnego myślenia o świecie poprawiało samopoczucie. Problem w tym, że po otwarciu oczu znów sięgali po pilot od telewizora, gazetę, lub podczas spaceru napotykali plakaty i tabliczki wyborcze. Choroby atakowały wówczas ze zdwojoną siłą. Nie wiem, czy to przypadek, ale wszelkie wirusy i bakterie najbardziej nam szkodzą wiosną i jesienią. Akurat wtedy, gdy w kraju najczęściej dochodzi do politycznych rozgrywek wyborczych. Daleko posunięta hipoteza, wiem. Ale może w tym roku zamiast tabletek i rozgrzewających herbatek z miodem spróbujmy wyłączyć wiadomości, zamknijmy oczy, pomyślmy jak piękny jest świat wokół nas. Kto wie, może się uda.
W ogóle wiele dziwnych zachowań można powiązać ze stresem. Taki rozwód na przykład na pewno osłabia nasz organizm i wywołuje wiele dziwnych zachowań. Pani Jane Mulcahy pozwała swoich prawników, którzy kilka dni wcześniej skutecznie i na jej prośbę zresztą, zakończyli wieloletnie małżeństwo. Zarzuciła im działanie na szkodę, gdyż nie poinformowali jej, że rozwód faktycznie kończy małżeństwo. Ona tak naprawdę nie chciała tego, wolałaby separację, ale nikt nie poinformował jej, że ma taką opcję.
Kathleen Hampton z kolei pozwała do sądu restaurację, w której chciała spędzić wieczór walentynkowy ze swym mężem. Zrobiła rezerwację, ale mąż nie przyszedł tłumacząc, że zjadł dużo na lunch i nie jest głodny. Usiadła więc sama przy stoliku w najbardziej obleganym dniu roku. Zaproponowano jej przenosiny w inne, pojedyncze miejsce. Odmówiła. Wypiła dwie lampki wina i wyszła nie płacąc. Podobno dwa dni płakała nad swoim losem, po czym zamiast zemścić się na mężu, postanowiła odegrać się na restauracji. W pozwie napisała, że nikt nie chciał przyjąć od niej zamówienia, nawet na wynos. Nie mogli, bo akurat w tej restauracji na wynos dań nie przygotowują i nie robią wyjątków nawet dla królowej. Kobieta mogła lepiej spożytkować energię i poprosić o rozwód. Po takiej wymówce męża dostałaby go bez problemu.
Albo taki Jason Dalton, kierowca taksówki z Kalamazoo w Michigan. Gdy po zabójstwie sześciu osób znalazła go w końcu policja, próbował przekonać śledczych, że do morderstwa namówiła go aplikacja Uber, dla której pracował. Podobno pokazywała mu drogę do przyszłej ofiary i namawiała do oddania strzału. Opisując wydarzenia kilka razy stwierdził, iż to ukryta w programie sztuczna inteligencja zawładnęła jego umysłem. To ona zabroniła mu użycia broni, gdy doszło do konfrontacji z policją. Krótkie śledztwo wykazało, że w tygodniach poprzedzających serię zabójstw mężczyzna żył w stresie. Nie wiadomo jeszcze, czy był zaangażowany politycznie.
Na pewno każdy słyszał o głośnej sprawie wytoczonej sieci McDonalds, dotyczącej zbyt gorącej kawy. To było wiele lat temu i do dziś przypadek ten jest tematem wykładów w szkołach prawniczych. Nie każdy jednak słyszał o niedawnej sprawie dotyczącej tej samej sieci i oferowanych przez nią serwetek. Pewien mężczyzna zamówił coś do jedzenia i otrzymał jedną serwetkę. Uznał, że to za mało. Wytoczył proces i domaga się odszkodowania, okrągłego miliona dolarów. By zapewnić sobie zwycięstwo w sądzie dodał, że cała sprawa miała zabarwienie rasowe. Jeśli to nie jest wynik stresu i działania wirusów, to co nim jest?
Miłego weekendu
Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.