Święta nie mogą być przymusem, bo wszystko, co nim jest, jest negatywnie odbierane. Atmosfera świąteczna to nie jest tydzień przy kuchni, ale miła rozmowa przy stole, uśmiechanie się, bycie asertywnym. Nie przeprowadzajmy rewolucji w relacjach z bliskimi, odłóżmy trudne rozmowy na później, a kontrowersyjne tematy ucinajmy kolędami – radzi psycholog Piotr Mosak.
Jakie emocje towarzyszą nam w czasie świąt?
To bardzo różne emocje. Niektórzy święta uwielbiają. Czekają na nie cały rok. Jest przyjemnie. Jest rodzina. Prezenty. Inni najchętniej zaszywają się pod kocem i mówią, że świąt nienawidzą i czekają z utęsknieniem na ich koniec.
Te postawy wynikają z naszych doświadczeń?
Tak, najczęściej. Pomijając oczywiście kwestie temperamentu. Mamy takie doświadczenia, że święta nie kojarzą nam się dobrze, bo na przykład przez całe życie towarzyszyła im awantura, przepychanki, alkohol, nieprzyjemne dyskusje z ludźmi, z którymi widzieliśmy się raz w roku. Wtedy często dopada nas stres. Pohukujemy, złościmy się na siebie. Zwracamy uwagę, że nie tak gniecie się ciasto. Ciągle oceniamy, krytykujemy.
Ale te złe emocje wynikają też często z tego, że czujemy presję, że z niczym nie zdążymy. Jak radzić sobie w takim razie z tym świątecznym napięciem?
Najgorsze jest robienie wszystkiego na ostatnią chwilę. Powinniśmy przede wszystkim przygotowania rozłożyć w czasie. Ci którzy żyją z planem w ręku są spokojniejsi. Oczywiście potrafią też narobić sobie stresu, bo właśnie dlatego, że mają taki kalendarz pakują w niego znacznie więcej. To też rodzi problem. Najlepiej byłoby wypisać sobie wszystko po kolei: dania, upominki, gości, których zapraszamy i przedyskutować te kwestie. Zapytać siebie: czy zdążę? Powinniśmy tak naprawdę zaplanować 60 proc. naszego czasu, bo więcej nie jesteśmy w stanie zrobić. Być może w tym roku nie uda nam się ulepić pierogów, ale możemy je wcześniej zamówić.
Trudno jednak zmienić przyzwyczajenia, szczególnie starszego pokolenia, które uważa, że wszystko trzeba własnoręcznie ugnieść, wyrobić, poszatkować. Nie ma mowy o odpuszczeniu, choćby najmniejszego kawałeczka ciasta.
Można to wszystko zmieniać pracą u podstaw. Z roku na rok proponujemy, że przywieziemy mniej, zrobimy mniej, bo przecież też niezdrowo tak zajadać się wszystkim, próbować wszystkiego, rozpychać żołądek i chlapać sokiem żołądkowym, który wywoła co najmniej zgagę. Wiadomo, że w jednym roku rewolucji nie zrobimy, ale mówmy na głos o tym, że mniej potrzebujemy, że nie chcemy. Odważmy się powiedzieć, że coś nam po prostu nie smakuje.
Przy wigilijnym stole przede wszystkim powinniśmy zatroszczyć się o siebie?
Tak, bo zostaliśmy w większości wychowani przez egocentryków, którzy mówili, że oni są najważniejsi i mamy jeść, przyjechać na święta z końca świata, mamy być i koniec. To jest zadowalanie potrzeb tylko jednej strony. A w święta jest kilka stron. By były one udane musimy wyjść naprzeciw wszystkim potrzebom. Oczywiście, jeśli mamy starsze osoby wśród bliskich, to organizujemy spotkanie u nich, ale informujemy, że wpadniemy tylko na wieczerzę, czyli o godzinie 18.00 i wychodzimy o 20.00. Nie siedzimy trzy dni, bo takie osoby starsze zamęczymy.
Czy w takim razie spędzać święta tylko na własnych zasadach? Ucinać te toksyczne relacje, które szczególnie w dni świąteczne powracają do nas?
Ucinanie takich relacji to znowu jest rewolucja i narażenie się na wieczną wojnę, a nie o to chodzi. Można być asertywnym nawet z tą stuletnią babcią, nad którą stoją rodzice. A my wpadamy i wypadamy. Mówimy: było pysznie babciu, biorę tylko jeden makowiec i uciekam. Szukamy złotego środka. Nie obrażamy się. Nie zrywamy kontaktów. Znosimy, nawet jeśli są komentarze. Warto może wtedy powiedzieć: tak, wy macie swoją wersję wydarzeń, a ja mam swoją, ale cieszmy się tym, że się spotkaliśmy.
Stół wigilijny to także miejsce konfrontacji różnych spojrzeń na świat. Są tematy, o których nie chcemy rozmawiać - o naszych związkach, zbliżających się wyborach…
Jeśli w święta pojawia się niewygodny temat, to Boże Narodzenie daje nam kolędy. Każdą dyskusję można przerwać kolędą. Kiedy już niektórzy biorą się za łby, to my puszczamy oko do ulubionej ciotki i zaczynamy śpiewać. Nie ma rodziny, która by tego nie podchwyciła.
Nie wszyscy jednak chcą lub mogą spędzać święta z innymi. Jesteśmy coraz bardziej społeczeństwem ludzi samotnych. Jeśli wiemy, że ktoś za ścianą zostaje sam czy zapraszać go, czy uszanować to, że z wyboru nie przyjmuje nikogo?
Kontakt z człowiekiem jest miły. Jesteśmy istotami społecznymi i warto spotkać się, choć na chwilę. Ludzie samotni powinni wiedzieć, że jest tradycja różnych spotkań przedświątecznych, z których mogą korzystać.
Ale nie wyciągać z domu nikogo na siłę, nie uszczęśliwiać?
Można proponować spotkanie, ale niezobowiązująco, na godzinę, dwie. Nie narzucać się. Powiedzieć, że jak będziemy wracać od rodziny z makowcem i śledziem, to na chwilę przyjdziemy. Jeśli obok nas mieszkają starsze osoby i nikt ich nie odwiedza, zawsze można pójść, zastukać, zapytać, czy czegoś nie potrzebują. To jest miłe. Teraz zapominamy mówić sobie nawet „dzień dobry”. Siedzimy w chmurze i uczymy się tego, by ludzie się nami nie interesowali i my też się nimi nie interesujemy.
Coraz więcej też dzieci wokół nas z rodzin patchworkowych lub wychowywanych faktycznie przez jednego rodzica? Zastanawiam się jak one odnajdują się w tej świątecznej atmosferze?
Dobrze by było przedstawić dziecku święta z perspektywy tego, że otrzyma dwa zestawy prezentów. Wtedy jest szansa, że pomyśli, że ma lepiej niż inni, bo dostaje je w jednym i drugim domu. Dla dziecka na dalekim planie są emocje mamy i taty, atmosfera. To jeszcze nie jest dorosły człowiek. Dziecko chce jak najszybciej pobawić się nowymi zabawkami, usiąść do komputera.
Naprawdę tak jest? Nie tęskni za tym drugim rodzicem?
Oczywiście, że tęskni, ale dla dziecka ważne jest to, byśmy mieli uśmiechniętą twarz i byli zadowoleni. To dziecko naprawdę czeka na prezenty. Jego mózg jest jeszcze nie do końca rozwinięty. Nie przesadzajmy z użalaniem się nad nim, bo to jest smutne i może je krzywdzić. Pobawmy się, pośpiewajmy, pograjmy, powiedzmy, że zaraz wróci do drugiego domu, gdzie pewnie też czekają na niego prezenty.
Ale są też dzieci starsze, które już bardzo dużo rozumieją i nadal przeżywają rozstanie rodziców, to, że nie są już razem.
Przez te wszystkie dwadzieścia parę lat pracy jako psycholog nie znam nikogo, kto by żałował, że rodzice się rozwiedli. Tak naprawdę nasz mózg - płaty czołowe, czyli rozumienie przyczyn i skutków rozwija się do 25. roku życia, więc dzieci przeżywają rozwód w trakcie, ale jak już się skończy, to chcą mieć dobre relacje z obojgiem rodziców i by wszyscy dali im święty spokój. A tak naprawdę wszystkie dzieci na święta chcą mieć przede wszystkim święty spokój.
Ale przecież muszą dorosłym choć trochę pomóc?
Dlaczego muszą?
Skoro ugniatam to ciasto dla nas wszystkich, poza tym zawsze jest sympatyczniej robić coś razem…
Tak, pod warunkiem, że rzeczywiście jest miło. Słowo „muszą” oznacza, że być może nie będą chciały.
Czyli to słowo wykreślić, szczególnie przed świętami?
Lepiej zachęcać dziecko, a jeśli powie nam, że nie ma ochoty, ma zły dzień, nie pasuje mu teraz, to powiedzmy: dobrze, ale za godzinkę zajrzę do ciebie i zaproponuję ci lepienie pierników. Święta nie mogą być przymusem, bo wszystko, co nim jest, jest negatywnie odbierane. Atmosfera świąteczna to nie jest tydzień przy kuchni, ale miła rozmowa przy stole, uśmiechanie się, bycie asertywnym. Czy pojawi się na stole dwanaście dań, czy dwa, to nie robi różnicy.
Rozmawiała Klaudia Torchała
Źródło informacji: Serwis Zdrowie