Nauki Adama Smitha, filozofa i ekonomisty, uważanego za ojca współczesnego kapitalizmu, choć znane na całym świecie, to jednak traktowane były jako najważniejsze wskazówki i główne źródło wiedzy o gospodarce przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych. Przynajmniej do niedawna, bo od jakiegoś czasu, powoli, ale nieubłaganie, USA skręcają w drugą stronę – socjalizmu.
W tegorocznym wyścigu o demokratyczną nominację na stanowisko prezydenta, senator z Vermont, Bernie Sanders, samozwańczy „demokratyczny socjalista”, według niemal wszystkich sondaży stał się faworytem. Nie oznacza to jeszcze, że ostatecznie wygra walkę o nominację, a nawet jeśli, to że zwycięży w listopadowych wyborach. Jest to jednak znak, że popularność jego osoby oraz głoszonych poglądów jest coraz większa.
W połączeniu z poparciem uzyskiwanym w sondażach przez kandydatkę o podobnym programie, sen. Elizabeth Warren z Massachusetts, liczba osób gotowych poprzeć osobę o takich poglądach stanowi już ponad 50% elektoratu tej partii, co wynika choćby ze średniej wszystkich badań zbieranych i publikowanych przez Real Clear Politics.
Patrząc z perspektywy czasu, liczby te są znacznie wyższe niż te, którymi cieszył się prezydent Donald Trump podczas walki o nominację republikańską w 2016 roku. Są też wyższe od uzyskiwanych przez Sandersa 4 lata temu, podczas przegranej walki o nominację demokratyczną.
Przed laty słowo socjalizm było w amerykańskiej polityce brudnym określeniem, dziś w niektórych kręgach młodzieży progresywnej panuje przekonanie, iż jest to przyszłość partii demokratycznej. Na razie nie zanosi się, by była to realna prognoza, choć ugrupowanie zrzeszające hołdujących zasadom socjalizmu demokratycznego jest coraz liczniejsze.
Chodzi o pieniądze
Ten nowy socjalizm, właściwie socjalizm demokratyczny, podobnie jak populizm Trumpa, reprezentuje reakcję społeczeństwa na takie zjawiska, jak globalizacja, rosnąca siła finansów i zmiany technologiczne. Na całym świecie, również w Stanach Zjednoczonych, siły te pomagają w utrzymaniu systemu ekonomicznego, w którym udział bogactwa należącego do jednego procenta najlepiej zarabiających od 1980 roku podwoił się do prawie 40 procent. Największymi zwycięzcami jest górne 0.0001 procent, którego dochody wzrosły w tym okresie o 600 procent, podczas gdy płace klasy średniej i robotniczej uległy stagnacji.
Demokraci często nie chcą przyznać, że trend ten przyspieszył nieco w czasie rządów progresywnej administracji Baracka Obamy, która nałożyła ograniczenia regulacyjne na energetykę, produkcję i inne sektory przemysłowe, jednocześnie przyjmując pomysły Wall Street i pokrewnych im firm technologicznych. Zarówno Sanders podczas wyścigu o nominację z Hillary Clinton w 2016 roku, jak i Donald Trump w czasie ostatnich wyborów, w zasadzie ubiegali się o głosy wyborców prezentując alternatywę dla tego typu nierównej ekonomii.
Późniejszy wybór Donalda Trumpa wpłynął na zmianę wielu przepisów regulujących działalność kilku sektorów gospodarki i odnotować należy, że po raz pierwszy od wielu lat płace pracowników fizycznych rosną szybciej, niż osób zajmujących wyższe stanowiska. To jednak zmiana bardzo niewielka i mimo to przyszłość dla większości pracujących rodzin, obciążonej rosnącymi kosztami życia, wciąż pozostaje niepewna. Według najnowszego raportu instytutu Brookings, prawie 44 procent amerykańskich pracowników w wieku od 18 do 64 lat ledwo wiąże koniec z końcem.
Jak podaje portal Five Thirty Eight, od wyborów w 2016 roku znacząco wzrósł polityczny i kulturowy wpływ lewicy. Wraz z nim wzrosło członkostwo w organizacji Democratic Socialists of America (Demokratyczni Socjaliści Ameryki), o której więcej za chwilę. W znacznej mierze przyczynił się do tego wspomniany wcześniej Bernie Sanders i jego poglądy. Według Five Thiry Eight, pogłębienie lewicowości partii demokratycznej wynika w znacznej mierze z załamania rynków finansowych, do jakiego doszło podczas kadencji George'a Busha. Wówczas też wzrosło bezrobocie i bezdomność. Upadły wielkie instytucje finansowe, uznawane zresztą za współwinne kryzysu. Jednak ich przedstawiciele nie trafili za kratki. To właśnie przeciwko wielkim instytucjom finansowym, takim jak banki, obraca się gniew amerykańskiej lewicy. Do tego gniewu przyczyniły się niewątpliwie same wielkie korporacje i ich dotowanie przez państwo. Jednak lekarstwo proponowane przez socjalizm niczego nie wyleczy - zdławienie wolności gospodarczej i przedsiębiorczości nie jest bowiem w stanie zbudować powszechnego dobrobytu.
Nowa, czerwona fala?
Niepewną naturę „nowej” amerykańskiej gospodarki najgłębiej odczuwają młodzi wyborcy, których duża liczba obecnie faworyzuje Sandersa. Pokolenie tzw. millenialsów, czyli urodzonych po 1982 r., pozostaje opóźnione w stosunku do pokolenia swoich rodziców, gdy chodzi o możliwości tzw. mobilności pionowej i w tym zakresie nic się nie zmienia od ostatniego kryzysu finansowego.
Dla młodych ludzi recesja sprzed 13 lat oznaczała przekreślenie wielu planów życiowych. Radzą sobie oni znacznie gorzej niż ich rodzice w tym samym wieku, mają do spłacenia wielkie pożyczki zaciągnięte na studia i słabe perspektywy otrzymania dobrze płatnej i stałej pracy w wybranym zawodzie. Czynnikiem napędzającym ten trend są pogłębiające się nierówności społeczne, obserwowane zwłaszcza w kojarzonych z młodymi profesjonalistami w dziedzinach – choćby technologiach, gdzie znana wszystkim Dolina Krzemowa przestała być egalitarną krainą i stała się miejscem, w którym właściciele stają się miliarderami, a zwykli pracownicy tanimi najemnikami. Wielu młodych ludzi dość cynicznie podchodzi dziś do kapitalizmu i tzw. American dream, określenia te nie oznaczają dla nich tego samego, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu dla ich dziadków i rodziców.
Według ostatnich badań Brookingsa większość osób poniżej 40 roku życia nie osiągnie w życiu tak wiele, jak ich rodzice należący do wyżu demograficznego lub nawet przedstawiciele pokolenia X. Podobne zależności i trendy można zaobserwować w innych krajach, choćby Australii, Francji i Wielkiej Brytanii, gdzie skrajnie lewicowi kandydaci radzili sobie bardzo dobrze wśród młodszych wyborców.
Pokolenie to, często edukowane przez wyznających taki światopogląd wykładowców akademickich, wie niewiele o tragicznej historii krajów, które postanowiły w praktyce te teorie zastosować. Więc nie powinno dziwić, iż poparcie dla kapitalizmu wśród millenialsów i pokolenia Z, czyli młodszych pokoleń, spadło z 66 procent w 2010 r. do zaledwie 51 procent dzisiaj – donosi Gallup. Starsze pokolenia, których wielu przedstawicieli było świadkami ogromnych niepowodzeń państw komunistycznych, nadal faworyzują wolną przedsiębiorczość w stosunku 2 do 1.
Polityka redystrybucyjna Sandersa zyskuje także poparcie wśród mniejszości etnicznych, stanowiących coraz większą część populacji USA. Wsparcie wśród Latynosów jest kluczowym źródłem jego obecnej przewagi w wielu stanach. Wiele osób, nie tylko młodych, ale żyjących tu od pokoleń białych, należy do tzw. „biednych pracujących” i pociąga ich pomysł redystrybucji dochodów i lepszej ochrony pracowników.
Socjalizm demokratyczny. Co to jest?
Definicji jest kilka. Nie należy jednak mylić go z socjaldemokracją. W wielkim skrócie jest to nurt, który opowiada się za socjalizmem jako ustrojem gospodarczym i demokracją jako formą rządów w państwie. Postuluje, aby środki produkcji były w posiadaniu całej populacji, a władza w rękach ludu kontrolującego w sposób demokratyczny procesy gospodarcze. Demokratyczny socjalizm odnosi się do wszelkich usiłowań wprowadzenia socjalizmu w drodze pokojowych demokratycznych zmian, w przeciwieństwie do sposobu nagłego i brutalnego, do czego nawołuje socjalizm rewolucyjny. Sytuuje się na lewo od socjaldemokracji, postulując zniesienie kapitalizmu, nie zaś tylko jego reformę, za czym opowiadają się socjaldemokraci. Tyle definicja.
Na gruncie amerykańskim mamy Bernie Sandersa, który uznaje własną wersję tego nurtu za różną od marksizmu nawołującego do własności państwowej i nadzoru środków prywatnych. Sanders chce, by Stany Zjednoczone przyjęły model podobny do krajów skandynawskich, choćby Danii i Norwegii, gdzie silnie rozwinięty system opieki społecznej opiera się na ekonomii wolnorynkowej.
By USA były w stanie ponieść koszt podobnych przywilejów jak w wymienionych krajach, na przykład darmowej opieki zdrowotnej i wyższej edukacji, Sanders proponuje zebranie biliona dolarów rocznie poprzez wyższe podatki nakładane na większość osób i korporacji.
Ostatnio na straży podobnych poglądów stanęła organizacja Democratic Socialists of America, w skrócie DSA, o której słyszymy coraz częściej. Tylko podobnych, gdyż jej członkowie chcieliby posunąć się jeszcze dalej w lewo niż Sanders.
Choć wciąż bardzo mała, DSA rozrasta się w zaskakującym tempie. W 2015 r. organizacja liczyła zaledwie 5 tysięcy płacących składki członków. W sierpniu 2018 roku było ich już 45 tysięcy. Dane z listopada 2019 mówią o ponad 57 tysiącach członków. Ponadto DSA dysponuje już 180 lokalnymi biurami na terenie całego kraju. Jej program nawołuje do całkowitego odrzucenia kapitalizmu, upaństwowienia służby zdrowia, odgórnie zarządzanej gospodarki, wyeliminowania wpływu pieniędzy na politykę, czy naprawy i wyrównania nierówności. Na pewno wielu osobom hasła te wydadzą się znajome, w końcu nawołują do czasów wydawałoby się minionych i eksperymentów polityczno-ekonomicznych niemal całego bloku wschodniego.
Socjalizm kulturowy
Co ciekawe, poglądy takie zyskują zwolenników nawet wśród przedstawicieli wyższej klasy średniej i wśród oligarchii. Jednym z kluczowych elementów jest zniechęcenie wszystkim, co wiąże się z obecnym prezydentem. Zaobserwować to można nawet wśród szefów wielkich korporacji, z których większość – zgodnie z niedawną ankietą Chief Executive – chciała jego impeachmentu. Korporacyjna Ameryka coraz częściej przychylna jest pojęciu gwarantowanego dochodu i zajmuje politycznie poprawne stanowisko w takich kwestiach jak imigracja, co można zwłaszcza zaobserwować na Wall Street i w firmach technologicznych.
Arbuzy
Jednym z najważniejszych czynników napędzających socjalizm demokratyczny jest rozwijający się ruch zielonych. Ekolodzy, od dawna zdominowani przez przedstawicieli klasy elitarnej, często nazywani są arbuzami - zieloni na zewnątrz, czerwoni w środku. Na przykład tak zwany „Nowy, zielony ład” - przyjęty przez Sandersa, Warren i licznych oligarchów - reprezentuje, jak sugeruje jego autor Saikat Chakrabarti, nie tyle klimat, co przepis na zmianę gospodarki.
Jeszcze nie można mówić o zwycięstwie takich poglądów, można jednak już mówić o rosnącym ich wpływie. Należy wyciągnąć więc wniosek, że ideologia, którą historia zdawałaby się wrzuciła już do śmietnika, może w przyszłości zmienić kraj, który tak mocno wyznawał jeszcze niedawno teorie Adama Smitha.
Nna podst. Daily Telegraph, NG, pch24, fivethirtyeight, brookings, arch. Monitor
opr. Rafał Jurak