Na początku pandemii koronawirusa brakowało w sklepach wielu rzeczy, m.in. papieru toaletowego, ryżu i żeli do dezynfekcji rąk. Nikt się nie spodziewał, że zabraknie pieniędzy. Chodzi przede wszystkim o monety, czyli bilon.
Brakuje wszystkich nominałów – także dziesięciocentówek i ćwierćdolarówek. Z punktu widzenia relacji kasjer-klient nie ma zbyt wielu rozwiązań tego problemu. Pracownicy sklepów najczęściej zaokrąglają rachunki, tak aby nie trzeba było wydawać reszty - jak można się domyślać, często na niekorzyść klientów. Nadwyżkę sklepy najczęściej przeznaczają na cele charytatywne. Alternatywą są też różnego rodzaju karty podarunkowe i bony na kolejne zakupy.
Jak to możliwe, że XXI wieku, w jednym z największych państw na świecie brakuje monet? Przede wszystkim mennica Stanów Zjednoczonych, czyli zakład zajmujący się produkcją (biciem) monet miała opóźniania i przestoje w pracy ze względu na epidemię. Kolejny z powodów jest dosyć prozaiczny i dotyczy tzw. cyrkulacji gotówki, czyli zwykłych płatności w sklepach. Amerykanie, tak jak większość innych narodów ze względu na pandemię unikają płatności gotówkowych, a zamiast banknotów i monet w ruch poszły karty i telefony. To uzasadnione, bo na papierowych banknotach znajduje się najwięcej bakterii. Z drugiej strony niemal puste sklepowe kasy przekładają się na niewielkie dostawy utargów do banków w całej Ameryce. Problem zauważył już System Rezerwy Federalnej, który powołał specjalną komisję zadaniową w tej sprawie:
„Współpracujemy z mennicą w celu zwiększenia dostaw i współpracujemy z bankami rezerw, które powinny dostarczyć środki tam, gdzie są najbardziej potrzebne. Mamy nadzieję, że to sytuacja przejściowa” – powiedział prezes FED, Jerome Powell.
Nie czekając na reakcje władz centralnych rozwiązanie problemu zaproponował jeden z banków - Wisconsin Community State Bank. Jest to pomoc na szczeblu lokalnym, która ma wesprzeć przede wszystkim małych przedsiębiorców. Każdy obywatel, który dostarczy do jednej z siedmiu lokalizacji banku równowartość $100 w bilonie otrzyma premię w wysokości $5. Nie ma znaczenia czy jest się klientem banku, czy też nie. Za taką przysługę można zarobić maksymalnie $500.
„To, że nie zostało to zrobione wcześniej, nie oznacza, że nie działa” – powiedział wiceprezes banku Neil Buchanan i dodał, że kilka dni po uruchomieniu programu dużo ludzi zrezygnowało ze swoich oszczędności w tradycyjnej formie dostarczając je do jednego z oddziałów, a to w znaczący sposób ożywiło gospodarkę i zapewniło dopływ bilonu.
FK