Pesymistycznym scenariuszem podzielili się dziennikarze "Wall Street Journal". Ich zdaniem nie wszystkie głosy oddane w wyborach prezydenckich metodą korespondencyjną, czyli listownie za pomocą poczty zostaną zwrócone do lokali – biur wyborczych na czas. Powodem jest opóźnienie w działaniu amerykańskiej poczty, a konsekwencją w skrajnym przypadku będzie nieuwzględnienie opóźnionych głosów, co może to mieć ogromne znacznie w przypadku tzw. „swing states” – stanów, których mieszkańcy są niezdecydowani i mają zmienne poglądy. Koniec końców najczęściej wybierają prezydenta i tak też się stało w 2016 roku.
Wall Street Journal donosi, że ponad siedem milionów kart wyborczych nie zostało zwróconych do biur wyborczych i istnieje realna obawa, że te głosy nie zostaną uznane, bo nie dotrą do nich na czas. Chodzi przede wszystkim o 13 stanów uchodzących za niezdecydowane, a według danych zebranych przez naukowców z Uniwersytetu Florydy, głosy potencjalnie nieważne mogą stanowić ponad jedną czwartą spośród 24 milionów kart wydanych w tych stanach. Wypełnione karty oddane w tzw. wcześniejszym głosowaniu w większości przypadków muszą dotrzeć do biur wyborczych najpóźniej 3 listopada.
Stany, które mogą w tym roku najbardziej ucierpieć to m.in. Michigan, Wisconsin, Arizona i Floryda. To te same, które w 2016 odgrywały znaczącą rolę i zdecydowały o ostatecznym wyniku wyborów. Dziennikarze zwracają szczególną uwagę na Michigan, w którym cztery lata temu Trump wygrał przewagą nieco ponad 10 tys. głosów. Do czwartku nie zwrócono tam ponad 700 tys. pakietów. Podobny problem ma miejsce Arizonie, gdzie w 2016 roku także zwyciężył urzędujący prezydent - pokonał Hillary Clinton o niecałe 100 tys. głosów. W Arizonie do czwartku nie zwrócono ponad 1.2 mln pakietów. Pojawia się wiele pytań - ile z tych kart dotrze na czas, a oddane głosy zostaną uznane za ważne?
Dziennikarze są pewni, że listonosze fizycznie nie będą w stanie dostarczyć wszystkich pakietów wysłanych przez obywateli do dnia wyborów. United States Postal Service (USPS) potwierdziło medialne doniesienia o kryzysie w kolportażu, a biuro prasowe agencji zapewnia, że robi wszystko, aby sytuację rozwiązać. Powodem jest zbyt duża ilość przesyłek, w zdecydowanej większości będących kartami do głosowania. Przedstawiciele agencji wydłużyli godziny pracy, zatrudnili dodatkowe osoby do kolportażu paczek w niedzielę – dzięki czemu sytuacja ma ulec poprawie. W stanach, w których poczta ma największe kłopoty ze sprawnym działaniem, na przesyłkę zwrotną lokale wyborcze muszą czekać od 7 do 10 dni. We wcześniejszym głosowaniu wzięło udział dotychczas ponad 90 mln. Amerykanów. Sama forma głosowania korespondencyjnego jest mocno kontrowersyjna, a jej przeciwnikiem był i jest prezydent Stanów Zjednoczonych:
„Powszechne głosowanie korespondencyjne sprawi, że wybory w 2020 roku będą najbardziej nieprawidłowymi i nieuczciwymi w historii. To będzie wielki wstyd dla Stanów Zjednoczonych” – napisał kilka miesięcy temu Donald Trump.
Prezydent zapowiedział, że jeżeli przegra wybory znaczną liczbą głosów oddanych korespondencyjnie to złoży protest do Sądu Najwyższego. Słowa o tym, że o wyniku wyborów mogą zdecydować sędziowie SN coraz częściej słychać z ust republikanów – zarówno tych z pierwszych stron gazet, jak i lokalnych polityków w szczególności pochodzących ze stanów niezdecydowanych (swing states).
W Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych większość stanowią sędziowie kojarzeni z partią republikańską. Niedawno nominowana Amy Coney Barrett jest trzecim, powołanym w skład SN za prezydentury Donalda Trumpa.
rj