Paraliż kalifornijskich portów morskich już odczuwają azjatyckie i europejskie biznesy. Od kilku tygodni spedycja portowa na Zachodnim Wybrzeżu praktycznie stoi w miejscu, a ilość kontenerów czekających na rozładunek widać nawet na zdjęciach satelitarnych. Najgorzej sytuacja wygląda w portach Los Angeles i sąsiednim Long Beach – tylko te dwa odpowiadają za około 40% krajowego importu. Każdego roku ponad 125 000 firm importuje ładunki przez port w Los Angeles, a kolejne 75 000 wysyła z tych z niego swoje produkty.
Branżyści szacują, że w tym momencie
na rozładunek czeka tam około pół miliona kontenerów.
Kilka tygodni temu na wpłynięcie do portu w Kalifornii czekały 73 statki, obecnie jest ich nieco ponad 20. W „zdrowych czasach” było maksymalnie kilka. W ciągu najbliższych trzech dni do portu w Los Angeles przypłynie kolejnych 20 statków, które będą oczekiwać na rozładunek na wodzie. Po ewentualnym rozładowaniu pojawiają kolejne komplikacje wynikające z niewystarczającej liczby ciężarówek i samych kierowców, którymi dysponują firmy kurierskie. To ci kierowcy są odpowiedzialni za wywiezienie kontenerów z terenów portów i magazynów portowych.
Kalifornia nie jest jedyna
Łańcuch dostaw to proces związany, a eksperci porównują go do ludzkiego organizmu. Przeciążone porty w Kalifornii powodują stopniowe obciążenie innych portów, nawet tych oddalonych o kilka tysięcy mil. W porcie w Savannah na rozładunek czeka niemal 80 tys. kontenerów – to o 50% więcej niż zwykle.
Powody. Winni sami Amerykanie?
Według danych Container Trades Statistics w ciągu pierwszych ośmiu miesięcy 2021 roku z Azji do USA wysłano około 25% więcej ładunków niż w porównaniu z tym samym okresem 2019 roku – czyli ostatniego przedpandemicznego. Wielkość tych relacji pomiędzy Azją a Europą utrzymuje się na niezmienionym poziomie. Import zwiększył się tylko do USA. Ma to swoje konsekwencje w eksporcie, bo przypływające kontenery, po rozładowaniu wypływają z USA z innymi ładunkami i do innych miejsc.
Biznes już to czuje
Statki, które czekają na rozładunek przewożą praktycznie wszystko - od zabawek dla dzieci po rakiety tenisowe i elektronikę. W zdecydowanej większości towary pochodzą z Azji, a na niektórych amerykańskich sklepowych półkach wybranych towarów brakuje już teraz. Te bardziej limitowane i importowane z Azji już drożeją i będą drożeć nadal. Na imporcie cierpi też wspomniany eksport. Na sytuację w kalifornijskich portach skarżą się m.in. Polacy, którzy z Zachodniego Wybrzeża eksportują do Europy uszkodzone samochody z aukcji ubezpieczeniowych. Większość z nich decyduje się na transport lądowy samochodów z Kalifornii do Teksasu – co nie jest rozwiązaniem tańszym, ale pozwala na zaoszczędzenie nawet 2 miesięcy transportu morskiego. Porty w Teksasie pracują póki co w normalnym trybie, bez utrudnień i przestojów.
Prezydent wyciąga rękę
W ubiegłym tygodniu prezydencka administracja poinformowała, że port w Los Angeles przejdzie do pracy całodobowej - 24/7, aby złagodzić wąskie gardła w łańcuchu dostaw i przyśpieszyć nadchodzący szał wysyłkowy związany ze świętami Bożego Narodzenia i „Black Friday”. Mimo deklaracji złożonej przez waszyngtońską administrację, dyrektor wykonawczy portu, Gene Seroka, powiedział, że finalna decyzja co do tego, kiedy zmiana harmonogramu faktycznie wejdzie w życie, jeszcze nie zapadła i nie wiadomo kiedy zapadnie.
„To nie jest pojedyncza dźwignia, którą możemy dziś podnieść, aby otworzyć wszystkie bramy. To proces. To nie będzie tak, że kiedy nagle się obudzimy i wszystko będzie funkcjonować 24 godziny na dobę” - mówi dyrektor portu.
Seroka twierdzi, że dla zarządzanego przez niego portu będzie to najbardziej pracowity rok w 114-letniej historii. Oprócz portu w los Angeles pełną parą i przez całą dobę mają pracować też dokerzy i firmy transportowe, które są odpowiedzialne za rozwiezienie kontenerów po kraju.