To nie tylko slogan, ale polityczne credo, które na wiecach Donalda Trumpa wybrzmiewało jako zapowiedź taniej energii, niezależności USA i dominacji na globalnym rynku paliw. Hasło, zaczerpnięte z kampanii republikanów z 2008 roku, trafiało zarówno do konserwatywnego elektoratu, jak i sektora energetycznego liczącego na dalsze przywileje. Okazuje się jednak, że dziś to Wall Strett, a nie Biały Dom, w znacznie większym stopniu decyduje, czy ropy naftowej wydobywa się w USA więcej lub mniej, a także producenci z obfitującego w nią regionu Basenu Permskiego zlokalizowanego w Teksasie i Nowym Meksyku.
Hasło "drill, baby, drill" ("wierć, kochanie, wierć") powróciło ze zdwojoną siłą tuż przed wyborami, a w pierwszych dniach nowej administracji zaczęto je częściowo realizować za pomocą różnych dekretów. Jednak eksperci branżowi wskazują na szereg istotnych przeszkód, które mogą znacząco utrudnić realizację tej wizji.
Obecna sytuacja na rynku
Stany Zjednoczone już teraz są największym producentem ropy naftowej na świecie, wydobywając około 13,2 miliona baryłek dziennie - więcej niż Arabia Saudyjska czy Rosja. Jednak sama wielkość produkcji nie jest wystarczająca, by osiągnąć pełną niezależność energetyczną. Szczególnie widoczne jest to w regionie Basenu Permskiego (Permian Basin), gdzie producenci świadomie ograniczają tempo wzrostu wydobycia. W 2025 roku przewiduje się wprawdzie wzrost produkcji o kolejne 250-300 tysięcy baryłek dziennie, co jednak stanowi znaczące spowolnienie wzrostu w porównaniu z poprzednim rokiem.
Posiadanie dużej ilości zasobów nie wystarczy — Stany Zjednoczone nadal muszą zmagać się z siłami rynkowymi, ograniczeniami rafinerii, wyzwaniami geograficznymi i ostrożnymi inwestorami. Ponadto lokalne społeczności często sprzeciwiają się nowym projektom energetycznym.
Następnie jest OPEC+, sojusz krajów produkujących ropę naftową, który ma możliwość prowadzenia tak intensywnej i taktycznej wojny cenowej z USA, że niedawna sprzeczka Trumpa z Kanadą w sprawie taryf może wydać się małym problemem.
USA produkują dużo, ale to nieodpowiedni rodzaj ropy
Amerykańskie rafinerie, szczególnie te w regionie Środkowego Zachodu i wybrzeża Zatoki, zostały zaprojektowane do przetwarzania cięższej ropy - takiej jak ta pochodząca z kanadyjskich piasków roponośnych. Przestawienie się wyłącznie na lekką ropę amerykańską wymagałoby wielomiliardowych inwestycji i zajęłoby wiele lat. Dodatkowo, istniejąca infrastruktura rurociągów, zbudowana głównie do transportu ropy kanadyjskiej na południe, nie może być łatwo przekształcona lub rozbudowana.
Preferencje rynkowe
Paradoksalnie, lekka ropa wydobywana w USA nie jest tym, czego najbardziej potrzebuje światowy rynek. Globalni odbiorcy preferują średnią ropę z Bliskiego Wschodu, która jest bardziej wszechstronna w przetwarzaniu i pozwala na uzyskanie zrównoważonej gamy produktów, od benzyny po oleje opałowe. Co ciekawe, najlepsze rezultaty osiąga się często mieszając lekką ropę amerykańską z ciężką kanadyjską.
Wpływ OPEC+
Kartel OPEC+, skupiający głównych producentów ropy z Arabią Saudyjską i Rosją na czele, ma znaczące możliwości wpływania na rynek. Historia pokazuje, że potrafi skutecznie prowadzić wojny cenowe - jak w 2014 roku, gdy ceny ropy spadły ze 100 do poniżej 30 dolarów za baryłkę, doprowadzając wiele amerykańskich firm łupkowych do bankructwa. Obecnie OPEC+ dysponuje jeszcze bardziej wyrafinowanymi narzędziami, mogąc na przykład zwiększać eksport produktów rafinowanych, by wpływać na marże rafineryjne bez konieczności drastycznego obniżania cen ropy.
Ale możliwy jest też inny scenariusz: Trump powiedział, że chce wzrostu światowego wydobycia ropy naftowej i spadku cen, ale nie jest jasne, jak poradziłby sobie z kolejnym katastrofalnym załamaniem cen. Kraje OPEC+ już odpowiedziały na ten plan: To my ustalamy cenę.
Pomysł, by OPEC+ otworzył kurki, aby pomóc spełnić obietnicę wyborczą prezydenta USA na temat taniej energii jest mało realny. Saudyjski następca tronu może być przyjacielem Donalda Trumpa, ale ma własne priorytety, w tym finansowanie własnego projektu Vision 2030, do czego potrzebuje wyższych — a nie niższych — cen ropy i dalszej współpracy z Rosją.
Następnie jest problem krajowy: niskie ceny ropy to nie to, co amerykańskie firmy wydobywcze chcą usłyszeć lub zobaczyć. Lubią one obecne ceny i nie miałyby nic przeciwko temu, żeby jeszcze wzrosły. Tak więc cele Białego Domu dotyczące tańszej energii i większej produkcji ropy naftowej i gazu w USA stoją w bezpośredniej i dość ostrej sprzeczności z priorytetami OPEC, a także lokalnych producentów.
Ostrożność inwestorów
Wall Street, a nie Biały Dom, dyktuje warunki inwestycji w sektorze energetycznym. Inwestorzy nie są zainteresowani finansowaniem kolejnego boomu łupkowego, preferując zwroty z inwestycji w formie dywidend. Jak obrazowo ujmuje to jeden z ekspertów, wydobycie z łupków przypomina "kręcenie talerzami" - łatwe przy małej skali, ale coraz trudniejsze w miarę rozszerzania działalności.
Poza tym w przeciwieństwie do Saudi Aramco, które podlega królowi, amerykańskie firmy energetyczne odpowiadają przed akcjonariuszami, którzy oczekują zysków, a nie kosztownych projektów.
Wyzwania geograficzne i środowiskowe
Szczególnie problematyczne mogą okazać się plany zwiększenia wydobycia na Alasce i w strefie przybrzeżnej Zatoki. Alaska stawia przed producentami ekstremalne wyzwania logistyczne i klimatyczne, przekładające się na wysokie koszty operacyjne. Z kolei wiercenia przybrzeżne napotykają na silny opór ze strony społeczności lokalnych i organizacji ekologicznych.
Prognozy
Mimo że dekrety wykonawcze prezydenta Trumpa prawdopodobnie przyczynią się do pewnego wzrostu produkcji w najbliższych latach, to skala tego wzrostu może być znacznie mniejsza niż zakładana. Złożoność rynku energetycznego, ograniczenia technologiczne, ostrożność inwestorów oraz globalna konkurencja sugerują, że droga do pełnej niezależności energetycznej USA może być znacznie dłuższa i bardziej wyboista, niż sugerują to prezydenckie deklaracje.
Paradoksalnie, obecna sytuacja pokazuje, jak ważna dla amerykańskiego sektora energetycznego pozostaje współpraca z Kanadą. Połączenie amerykańskiej ropy lekkiej z kanadyjską ciężką tworzy optymalną mieszankę dla amerykańskich rafinerii, a istniejąca infrastruktura jest zoptymalizowana pod kątem takiej właśnie współpracy. W obecnych warunkach rynkowych, dążenie do całkowitej niezależności energetycznej może okazać się nie tylko trudne do osiągnięcia, ale również ekonomicznie nieuzasadnione.
Czy cena ropy spadnie?
Możliwe, ale z innego powodu. Ponieważ popyt na ropę słabnie na kilku dużych rynkach - najważniejszym z nich są Chiny - a nowe strumienie produkcji pochodzą z obu Ameryk, spodziewana jest nadwyżka ropy naftowej w 2025 r., co może obniżyć ceny, być może poniżej 70 dolarów po raz pierwszy od pandemii. Dodajmy do tego zwiększenie produkcji w USA, a ceny mogą spaść do poziomów nieobserwowanych od czasu wojny cenowej rozpoczętej przez Saudyjczyków w 2014 r. Jednak wydaje się, że realia znacznie różnią się od oczekiwań, a obietnice pozostaną obietnicami, głównie z powodu... amerykańskich producentów.
Wiadomość, którą przekazali ostatnio dyrektorzy największych firm naftowych w USA (Big Oil), jest jasna: „będziemy wiercić więcej… jeśli cena będzie odpowiednia”. Ale cena nie jest odpowiednia i musiałyby osiągnąć 80 dolarów lub więcej.
na podst. oilprice.com, cbc.ca, cleantechnica.com
rj