Historia wygląda trochę jak scenariusz filmu sensacyjnego: Tajemnicza firma wspierana przez ekscentrycznego miliardera korzysta z zastrzeżonych danych zebranych przez badacza z Uniwersytetu Cambridge. Następnie wykorzystując te informacje pomaga w zdobyciu prezydenckiego fotela konserwatywnemu kandydatowi, który podziwia przywódcę Rosji, Władimira Putina. Do tego wspomniany naukowiec pracował przez chwilę dla uniwersytetu w Sankt Petersburgu, a w badaniach zajmował się tworzeniem profili psychologicznych i sposobami manipulowania ludźmi... Spokojnie, zanim zapędzimy się za daleko, warto przyjrzeć się całej aferze, a także poznać rzeczywiste zagrożenie związane z pojawiającymi się w mediach informacjami na ten temat.
W czerwcu 2014 r. naukowiec o imieniu Aleksandr Kogan stworzył składającą się z szeregu pytań aplikację będącą testem osobowości, bazującą na podobnym quizie opracowanym przez Psychometric Centre z Cambridge University. Umieścił ją na portalu społecznościowym Facebook, gdzie w krótkim czasie setki tysięcy użytkowników zainstalowało aplikację, a Kogan zbierał dane nie tylko na ich temat, ale również wszystkich przyjaciół z którymi utrzymywali oni kontakt. Po jakimś czasie naukowiec miał dostęp do bazy danych zawierających profile ponad 50 milionów użytkowników w USA. Dane te, przynajmniej teoretycznie, powinny być niemal natychmiast kasowane, jednak w tym przypadku trafiały na jego prywatny serwer. W 2016 r., czyli podczas kampanii prezydenckiej, wszystkie te informacje przekazane zostały firmie Cambridge Analytica, zajmującej się profilowaniem wyborców i pracującej w tym czasie między innymi dla kandydata na stanowisko prezydenta, Donalda Trumpa.
Brzmi poważnie, prawda? Problem w tym, że profilowaniem zajmują się firmy spożywcze, producenci samochodów, wydawnictwa, właściwie wszyscy starający się nam coś sprzedać. Polityka nie jest wyjątkiem, w końcu chodzi o dotarcie do wyborcy wszelkimi sposobami.
Jest afera, ale jaka?
Ostatnie kilka dni to temat Cambridge Analytica. W mediach i na korytarzach Capitolu trwa dyskusja na temat politycznej firmy konsultingowej, która wykorzystując dane z Facebooka tworzyła profile psychologiczne wyborców. Wielu krytyków takiego działania wychodzi z założenia, że sprawa jest nowa. W rzeczywistości problem istnieje od lat, a wykorzystanie i komercjalizacja danych osobowych jest w wielu przypadkach celem istnienia portali społecznościowych.
Facebook będzie musiał odpowiedzieć na wiele trudnych pytań. Jego założyciel, Mark Zuckerberg, oraz kilka osób z zarządu niemal na pewno zeznawać będą w tej sprawie przed komisją Kongresu. Na razie ograniczono osobom z zewnątrz dostęp do danych i zmieniono kilka przepisów.
Donald Trump i jego administracja odcinają się od firmy konsultingowej, co jest zrozumiałe. Nie tylko ze względu na nielegalne przekazywanie danych, ale również z innych powodów. Choćby w związku z dochodzeniem dziennikarskim, które ujawniło nieetyczne i nielegalne metody jej działania. Podający się za potencjalnego klienta reporter nagrał rozmowę z szefem Cambridge Analytica, w której opisywał on metody działania firmy. Podstawianie prostytutek, wmieszanie przeciwników w machlojki finansowe, czy wypuszczanie w świat fałszywych wiadomości. Nawet jeśli Donald Trump z tych usług nie korzystał, a szefostwo firmy zmyślało na potrzeby nowego klienta, to dalsze utrzymywanie jakichkolwiek kontaktów z Cambridge Analytica jest dla każdego polityka niebezpieczne.
Natomiast nikogo chyba nie dziwi, że Facebook pozwolił na dostęp do danych osobowych ponad 50 milionów użytkowników? W końcu robi to od lat.
Facebook jest wciąż jedną z najbardziej wartościowych firm na świecie. Każdego dnia odwiedza go prawie 1.5 miliarda użytkowników, którzy nic nie płacą za dostęp, ale w zamian muszą stawić czoła ogłoszeniodawcom. Dzięki szczegółowym profilom tworzonym w oparciu o zamieszczane przez nas zdjęcia, teksty i inne dane, portal jest w stanie dostarczyć swym klientom konkretną grupę docelową. Jeśli ktoś poszukuje białych mężczyzn, o konserwatywnych poglądach, posiadających dom w Kansas, nie ma problemu. A może kobiet pochodzenia azjatyckiego w wieku 35–45 zamieszkałych w okolicach Nowego Jorku lub emerytów w Japonii? Facebook ich ma i potrafi dokładnie wskazać swym klientom. Ten największy na świecie portal społecznościowy sprzedaje ogłoszenia bazując na tym, co wie na nasz temat. To jest główny cel jego działalności, a nie łączenie przyjaciół, czy wymiana informacji.
Inni też mają do tych danych dostęp. W 2007 r. Zuckerberg udostępnił swą platformę zewnętrznym firmom, które zaczęły tworzyć aplikacje czy gry dla użytkowników. W ten sposób same zbierały informacje, a dzięki sieci przyjaciół nie tylko na temat korzystających z ich produktów, ale wszystkich mających z nimi kontakt. To potężne narzędzie, dzięki któremu Cambridge Analytica zamieniło 272 tysiące użytkowników jednej aplikacji w dane na temat 50-ciu milionów.
Nic za darmo
Gdybyś był drzewem, to jakim? Co mówi o tobie twój pies? Jakie miasto byłoby dla ciebie najlepsze? Z którym aktorem najlepiej byś się dogadał przy piwie? Właśnie takie testy i quizy pojawiające się w internecie służą zdobywaniu wiedzy na nasz temat. Bawiąc się nie zwracamy uwagi na zagrożenia, w końcu co złego w udzieleniu odpowiedzi na kilka prostych i niewinnych pytań?
Prawda jest taka, że są one tworzone przez specjalistów, którzy w ten sposób poznają nasze najgłębsze tajemnice. Jak pokazuje przykład Cambridge Analytica, dane te mogą też posłużyć do brudnych rozgrywek politycznych. Każdy wpis, zdjęcie, cytat, opinia zamieszczona przez nas kiedykolwiek w sieci gdzieś trafia, jest analizowana i wykorzystana. W nieodpowiednich rękach może nam zaszkodzić. Dlatego właśnie w opinii wielu ekspertów prawdziwym skandalem nie było działanie firmy konsultingowej, ale raczej sposób w jaki zdobyła ona dane i źródło, z którego one pochodziły.
Warto pamiętać, że dane, z jakich korzystała C. Analytica nie zostały skradzione w wyniku hakerskiego włamania, ani nie nastąpił ich niekontrolowany wyciek. Wyglądało to mniej dramatycznie, bo doszło do wymiany handlowej, która choć wyglądająca niewinnie, powinna nas jednak martwić.
Już w 2011 r. Federalna Komisja Handlu prowadziła dochodzenie dotyczące Facebooka. Chodziło o ochronę naszej prywatności. Przed związanymi z tym zagrożeniami ostrzegali już wtedy specjaliści i politycy. W 2012 r. Barack Obama wykorzystywał w niemal identyczny sposób dane wyborców, choć za pomocą specjalnie dla niego stworzonej aplikacji, która funkcjonowała poza portalami społecznościowymi. Nie podnoszono wtedy rabanu, bo były to początki wykorzystywania danych w ten sposób i wielu osobom bardziej imponowało zastosowanie technologii, niż straszenie nią. Poza tym Obama był bardziej lubiany. Jednak już wtedy zbieranie prywatnych danych było problemem, a dziś jest jeszcze większym.
W 2012 r. Facebook był u szczytu popularności. Każdego dnia przyłączały się do niego setki tysięcy nowych użytkowników, twórcom przynosił fortunę, był najważniejszą platformą w internecie. W latach 2010–2015 portal był wielkim eksporterem danych osobowych. Zbierano je nie tylko za pomocą opisanych wcześniej testów, ale również popularnych gier. Pamiętacie choćby FarmVille, Mafia Wars, albo bardzo znany program Words with Friends? Wszyscy w to grali, a przy okazji zgadzali się na eksport najbardziej poufnych informacji na swój temat. Otóż instalując grę na profilu musieliśmy zgodzić się na spisane warunki. Ponieważ nikt tych umów nie czyta, umieszczono w niej zgodę na pobieranie i eksportowanie danych. Nie tylko naszych, ale również wszystkich naszych przyjaciół i ludzi, z którymi mieliśmy kontakt.
W tamtych czasach Facebook starał się zachęcić do zapisania jak najwięcej osób, pragnął również, byśmy spędzali na portalu społecznościowym więcej czasu. Dzięki grom, zabawom i testom udało się cel osiągnąć. Dziś ma 215 mln. użytkowników w Stanach Zjednoczonych i ponad 2.2 mld. na całym świecie.
Czy ktoś się może kiedyś zastanawiał, dlaczego tak wielka platforma, przynosząca wielkie dochody, pozostaje bezpłatna? Bo zarabia na reklamach, a te kierowane są do odpowiednich osób bazując na ich profilach. Sprytne algorytmy oceniają nasze wpisy, zdjęcia, odwiedzane miejsca, zakupy, etc. i na tej podstawie dostosowują promocje produktów. Ktoś, kto ma dostęp do tych informacji, jest w stanie ocenić co lubimy, czego nie, czy jesteśmy wierzący, jakie mamy poglądy polityczne, czy jesteśmy szczęśliwi w małżeństwie, itd.
Zbieranie danych jest zgodne z prawem, robienie tego bez naszej wiedzy już nie. Władze uznały, że w wielu przypadkach zostaliśmy podstępnie zmuszeni do wyrażenia zgody, choćby z pomocą umów pojawiających się podczas instalacji gier i testów. Komisja Handlu wydała w tej sprawie raport, debatował nad tym Kongres, Facebook został upomniany i w 2015 r. zmienił zasady pobierania danych osobowych nakazując osobom trzecim zniszczenie już posiadanych informacji na nasz temat. Zobowiązano też portal, by nadzorował wszystkie współpracujące z nim podmioty, jak Kogana, komitet wyborczy Obamy, czy twórców FarmVille i pilnował, by jakiekolwiek dane nie dostały się w ręce zewnętrznych firm, na przykład tworzących profile psychologiczne wyborców. Dziś wiemy, że z zobowiązania się nie wywiązano. W końcu w aferze, o jakiej mówi się od kilku dni, wykorzystano informacje, które po 2015 r. nie powinny być osiągalne.
C. Analytica i Trump
W całej sprawie mamy dwa wątki. Pierwszy, szczegółowo opisany wcześniej to dostęp do danych osobowych i ich wykorzystanie. Drugim są powiązania prezydenta z firmą znajdująca się w środku afery. Trudno powiedzieć, który bardziej rozgrzewa dyskutujących na ten temat dziennikarzy i polityków. Wydaje się, że ważniejszym jest pierwszy, choć o drugim słyszymy częściej.
Cambridge Analytica jest blisko związana z niektórymi współpracownikami i doradcami prezydenta. Rebekah Mercer, współwłaścicielka konserwatywnego portalu Breitbart News i sponsor wielu republikańskich kampanii wyborczych, zasiada w radzie nadzorczej C. Analytica. jej ojciec, Robert Mercer, zainwestował w tę polityczną firmę konsultingową 15 milionów dolarów. Zrobił to pod wpływem rekomendacji Steve Banona, założyciela Breitbart i byłego doradcy Trumpa.
Choć powstała dopiero w 2013 r. to nie można jednak powiedzieć, co sugerują niektórzy, że firma założona została wyłącznie na potrzeby kampanii obecnego prezydenta, bo wcześniej doradzała innym kandydatom republikańskim na to stanowisko, takim jak choćby Ted Cruz, którego popierał Robert Mercer. Dopiero po wycofaniu się tego polityka z wyścigu, z jej usług skorzystał sztab Trumpa. Poza tym pierwszy jej oddział powstał w Wielkiej Brytanii, a dopiero później zaczęła funkcjonować na rynku USA. Cambridge Analytica wykorzystała podobne metody podczas kampanii dotyczącej Brexitu, realizując zamówienia partii i działaczy nawołujących do wyjścia z Unii Europejskiej. Oferowała swe wielu kilku innym politykom i korporacjom.
Czy jej działania są skuteczne? Opinie są różne. Żaden z jej klientów jak dotąd tego nie potwierdził. Z drugiej strony zamówień nie brakuje. Czy ewentualna skuteczność ma związek z wykorzystaniem danych zbieranych na portalach społecznościowych, a może ze sposobami działania ujawnionymi dzięki potajemnie nagranej rozmowie z jej byłym szefem? Na razie odpowiedzi na te pytania nie są znane. W opinii wielu ekspertów są też mniej istotne. W całej aferze mniejszy problem stanowi jej wpływ na kampanię wyborczą, czy osoby dla których realizowała zamówienia. O wiele ważniejszy wydaje się wątek poruszony w pierwszej części, czyli ochrona informacji na nasz temat. A ważne pytania brzmią: kto je zbiera, gdzie są przechowywane, kto ma do nich dostęp i w jaki sposób może je w przyszłości wykorzystać.
Na podst.: slate, theweek, salon,
opr. Rafał Jurak