Po raz kolejny prezydent odwołał się do tematu naszego miasta podczas dyskusji dotyczącej przemocy, ale tym razem nie docenił tego, jak poważny jest to problem.
Donald Trump, który już w czasie swojej kampanii prezydenckiej zwracał uwagę na poważny problem w kwestii przestępczości w Chicago, rozmawiał z absolwentami akademii FBI w piątek rano, kiedy znów wspomniał nasze miasto.
"Spójrzcie na to, co dzieje się w Chicago. Co do diabła się tam dzieje?" - powiedział prezydent podczas spotkania w Quantico, w stanie Wirginia. "To już drugi rok z rzędu, gdy w Chicago ktoś zostaje postrzelony co trzy godziny. Nie sądzicie, że osoby znajdujące się w tym pokoju są w stanie to powstrzymać? Oni mogą to zrobić".
Uwaga Trumpa na temat częstotliwości strzelanin niestety zaniża problem przemocy w mieście. Według danych opracowanych przez Chicago Tribune, do czwartku w Chicago postrzelonych zostało 3,456 osób. Liczba ta oznacza, że ktoś staje się ofiarą użycia broni palnej co 2 godziny i 25 minut.
Poziom przestępczości w 2016 roku był jeszcze gorszych, z wynikiem 4,369 postrzelonych osób, co stanowiło średnio jedną osobę co dwie godziny.
Również inne wypowiedzi prezydenta dotyczącego naszego miasta, nie były do końca zgodne z rzeczywistością. Na początku miesiąca Trump powtórzył obalone stwierdzenie, że Chicago ma najsurowsze prawo dotyczące broni w tym kraju, chociaż eksperci wskazują, że Los Angeles, San Francisco i jego rodzinny Nowy Jork, mają bardziej restrykcyjne przepisy w tej kwestii. Tump w przeszłości za wysokim poziom przestępczości w mieście obwiniał imigrantów, którzy przebywają w kraju nielegalnie, co było zupełnie bezpodstawne.
Ostatnie uwagi prezydenta zostały wygłoszone kilka dni po tym, jak burmistrz Rahm Emanuel skrytykował Trumpa podczas telewizyjnego wystąpienia. "Nasze motto: miasto, w którym nigdy nie będzie spał" - powiedział Emanuel o prezydencie, podczas występu w "The Late Show with Stephen Colbert", ogłaszając Chicago jako "Trum Free Zone".
Monitor