FBI zakończyło śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci policyjnego małżeństwa z Chicago, sierżanta Donalda Markhama i jego żony Diny. Wiele pytań pozostało jednak bez odpowiedzi, a przynajmniej dwa śledztwa chicagowskiej policji, jak pisze “Chicago Tribune”, mogą zakończyć się postępowaniem dyscyplinarnym, a nawet zwolnieniem z pracy.
W ramach prawie rocznego śledztwa Federalne Biuro Śledcze zatrudniło ekspertów do analizy wyników autopsji i zdjęć z domu policyjnego małżeństwa na północnym-zachodzie Chicago, gdzie Donald Markham śmiertelnie postrzelił się w głowę 2 września 2015 roku po kłótni z żoną, Diną, także chicagowską policjantką.
Chociaż śmierć Donalda Markhama przez koronera powiatu Cook została uznana za samobójstwo, patolog zatrudniony przez FBI doszukał się niepokojących śladów nieuwzględnionych w raporcie. Na przykład w okolicach głowy Markhama znalazł ślady sugerujące, że ktoś dotykał, a nawet przesuwał ciało - wynika z informacji ze śledztwa uzyskanych przez “Chicago Tribune”.
Ponadto, ekspert FBI wskazał, że łuska po kuli z pistoletu Markhama została znaleziona w miejscu niezgodnym z pozycją jego ciała. Niepokoić mogło także to, gdzie znajdowała się broń sierżanta.
W przypadku samobójstwa pistolet spada po oddaniu śmiertelnego strzału. Z raportu chicagowskiej policji wynikało, że Donald Markham trzymał swojego półautomatycznego Glocka, kaliber.380, w prawej ręce, kiedy strzelił sobie w głowę. Wersję miały potwierdzić testy balistyczne przeprowadzone przez laboratorium stanowej policji.
Badania toksykologiczne wykazały, że poziom alkoholu we krwi miał znacznie powyżej .08 procent. Markham nie pozostawił listu pożegnalnego, ani nie próbował wcześniej popełnić samobójstwa. Nidy nie mówił też o takich zamiarach.
Sprawa szybkiego usunięcia zakrwawionego materaca z domu Markhamów i wyrzucenie go za posterunek policji w Jefferson Park to - jak pisał z kolei “Chicago Sun-Times” - inna nieprawidłowości w śledztwie.
Materac po interwencji kobiety podającej się za policjantkę trafił do jednej z miejskich niebieskich śmieciarek, a później na wysypisko i to w mniej niż cztery godziny po zgłoszeniu pod numer 911 przez żonę, że jej mąż nie oddycha.
Policja zajęła się materacem zanim biuro koronera przeprowadziło autopsję Donalda Markhama.
Agenci FBI przesłuchali w śledztwie 20 policjantów, którzy byli w domu sierżanta po jego śmierci. Okoliczności tajemniczej śmierci sierżanta zaczęto dokładnie analizować po tym, jak 28 maja ub. roku jego żona Dina Markham została znaleziona martwa w wannie w ich domu przy 5900 North Avenue Newark na północnym zachodzie Chicago. Jej śmierć uznano za nieszczęśliwy wypadek.
Odkrycia dokonał jeden z synów z piątki dzieci oraz przyjaciółka, do której kobieta wcześniej wysłała o godz. 4.00 rano smsa o treści: "Pomocy. Proszę... Nie żartuję”.
Dina Markham leżała naga w wannie. Jej nos był zanurzony w wodzie. Telefon komórkowy także był w wodzie. W jej sypialni policjanci znaleźli puste opakowanie po lekach antydepresyjnych. Z kolei w łazience leżały dwa naboje do broni kaliber .380. W sypialni znaleziono też kilka sztuk broni, ale żadna z nich nie znajdowała się w pobliżu ciała policjantki. Nie znaleziono listu pożegnalnego.
Sekcja zwłok potwierdziła, że poziom alkoholu we krwi Diny Markham wynosił .187 procent. Zgodnie z prawem stanowym, poziom .08 procent u kierowcy traktowany jest jako nietrzeźwość.
Na jej ciele nie było żadnych oznak przemocy. Niebieska koszula od munduru Markham znajdowała się na blacie, a torebka przy umywalce.
W sypialni znaleziono notkę od przyjaciółki, która przyszła sprawdzić wcześniej co się z nią dzieje, ale nie zdała sobie sprawy, że Dina Markham jest w wannie. Notatka brzmiała: "Hej, kochaj, zadzwoń" - wynika z raportu detektywa z miejsca zdarzenia.
Koroner orzekł, że doszło do utonięcia 47-letniej kobiety, która znajdowała się pod wpływem alkoholu i Xanaxu - leku antydepresyjnego. 9 sierpnia policja oficjalnie zamknęła śledztwo.
Policjantka przed śmiercią została przesłuchana przez FBI w ramach dochodzenia dotyczącego śmierci jej męża.
Oczekując na zakończenie śledztwa, rzecznik rodziny, Jim Bastian, powiedział w rozmowie udzielonej “Chicago Tribune”, że bliscy i dzieci małżonków “po prostu chcą prywatności i mają nadzieję, że zakończenie postępowania doprowadzi do końca tego wszystkiego”. Ponadto rodzina usilnie odrzuca wszelkie implikacje lub zarzuty w sprawie odpowiedzialności Diny za śmierć Dona - dodał.
“Śmierć Donalda Markhama była tragicznym samobójstwem, wszelkie inne informacje były produktem ubocznym dziennikarskich sensacji, plotek, insynuacji i spekulacji, które są naprawdę niesprawiedliwe dla rodziny i bliskich przyjaciół Dona i Diny" - stwierdził Bastian w wypowiedzi dla “Chicago Tribune”. Przyznał jednak, że istnieją uzasadnione obawy co do sposobu, w jaki policja z Chicago prowadziła śledztwo.
"To niefortunne, ponieważ można było uniknąć wielu bólów serca" - podsumował.
Donald i Dina Markham pobrali się w 1995 roku. Dla niego było to drugie małżeństwo. Ich pięcioro dzieci ma od 13 do 27 lat.
Donald Markham w 2007 r. przegrał wybory na radnego w 41. dzielnicy,
JT