Utrata wielu miejsc pracy jest wynikiem globalizacji. Nie ma co do tego wątpliwości. Potwierdzają to wieloletnie obserwacje i badania, choćby prowadzone przez ekonomistów z uznanego i szanowanego Massachusetts Institute of Technology (MIT). Według opublikowanych niedawno wyników prac grupy naukowców z tej uczelni, tylko w wyniku przyjęcia Chin do Światowej Organizacji Handlu liczba miejsc pracy w USA spadła o prawie 2 i pół miliona. Osoby mieszkające i pracujące w rejonach kraju najbardziej dotkniętych importem różnych dóbr tracą zatrudnienie i dobre wynagrodzenie często dożywotnio. Mimo to autorzy badania przekonują, że na dłuższą metę bardziej szkodliwa dla miejsc pracy jest nie globalizacja, ale automatyzacja.
Kiedy Greg Hayes, szef United Technologies, zgodził się niedawno po rozmowie z nową administracją w Waszyngtonie zainwestować 16 milionów dolarów w jedną z podległych mu firm w Indianie – Carrier Corp. – głośno było o wstrzymaniu przenosin produkcji do Meksyku i ratowaniu zatrudnienia w kraju. Nie mówiło się już jednak o tym, że kilkunastomilionowa inwestycja na miejscu dotyczyć będzie automatyzacji pracy w tej fabryce. W udzielonym nieco później wywiadzie sam przyznał, że w rzeczywistości liczba zatrudnionych w Indianie spadnie.
Przykładem może być też przemysł stalowy, w którym w latach 1962 – 2005 pracę straciło ok. 400 tysięcy osób, czyli 75 proc. pierwotnie zatrudnionych. Jednak według ubiegłorocznego raportu American Economic Review ilość sprzedawanej stali amerykańskiej nie spadła. Nie tylko azjatyckie stalownie odebrały miejsca pracy, ale także, a może przede wszystkim,wynalezienie niewielkich, zasilanych energią elektryczną pieców hutniczych.
Analiza przeprowadzona przez Ball State University wykazała z kolei, że ok. 13 proc. utraty zatrudnienia w przemyśle w ostatnich latach jest wynikiem umów handlowych, resztę natomiast przypisać należy automatyzacji.
Podobnych przykładów jest wiele. Wskazują one, że o ile umowy handlowe i różnice w kosztach produkcji w różnych zakątkach globu wpływają na liczbę zatrudnionych, to zacznie większe szkody na rynku pracy mogą przynieść technologie wyręczające człowieka. Mogą, ale nie muszą...
Nie wszystkie zajęcia oddajemy bowiem maszynom z niechęcią. Wykorzystujemy je często do zajęć niebezpiecznych, trudnych, wymagających precyzji. W miejsce utraconych powstają nowe zawody, choć niestety, zwykle nie dla pierwszego pokolenia zwalnianych pracowników. Często jednak nowe technologie nie wpływają negatywnie na rynek pracy, wręcz go wzbogacają.
Autorzy wspomnianego na początku raportu MIT poruszyli ten wątek w swym opracowaniu:
„Dziennikarze i komentatorzy często wyolbrzymiają proces wypierania ludzkiej pracy przez maszyny” – uważa David Autor z Massachusetts Institute of Technology – “ Czego nie zauważają, to zwiększanie produktywności, zarobków i zapotrzebowania na nowe zawody w wyniku wprowadzania automatyzacji i nowych technologii”.
Gdy kilka miesięcy temu University of Maine po raz pierwszy wprowadziło do swej oferty klasy dla operatorów komercyjnych dronów, zainteresowanie przerosło najśmielsze oczekiwania. Wśród kilkudziesięciu studentów znalazło się wielu hodowców bydła, sprzedawców nieruchomości, menadżerów z firm budowlanych, a nawet jeden fotograf. Wszyscy oni znaleźli zastosowanie dla dronów w swojej pracy, do tego uzyskując federalną licencję pozwalającą na ich obsługę, a tym samym wykonywanie nowego zawodu. Bezzałogowe maszyny latające kontrolują dziś uprawy, stan wód w rzekach i jeziorach, służą geodetom, budowniczym, a w Nevadzie dostarczają nawet napoje z sieci 7-Eleven. Co ważne – nie zabierając nikomu pracy.
Jednak większość pozostałych przykładów nie jest tak pozytywnych. W czasie niedawnej kampanii wyborczej słyszeliśmy o zabierających pracę imigrantach, szkodliwych umowach handlowych, wypływaniu kapitału za granicę. Nikt nie mówił o rodzimej automatyzacji, która za wiele problemów odpowiedzialna jest w podobnym, jeśli nie większym stopniu.
35-letni mężczyzna z podstawowym wykształceniem mieszkający w Indianie od 15 lat zajmował się w lokalnej fabryce pakowaniem wyprodukowanych w niej narzędzi i metalowych części. Pewnego dnia stracił pracę, bo firma zakupiła urządzenie do pakowania. Zastąpiło ono pracę kilkunastu osób. Dzięki redukcji zatrudnienia udało się uratować firmę i utrzymać pracę pozostałych. Duża sieć restauracji szybkiej obsługi ograniczyła o połowę liczbę pracowników, gdy zamontowane zostały w jej punktach automaty do przyjmowania zamówień. W całym kraju na rzecz zmyślnych urządzeń pracę tracą osoby sortujące towary, zajmujące się montażem podzespołów, przygotowujące żywność, itp.
Uwielbiamy nowe technologie. W większości przypadków ułatwiają życie. Ale czasami płacimy za to określoną cenę. Choćby rezygnując z pewnych zawodów. Nie jest to zjawisko nowe, bo kto ostatnio widział operatora windy lub sprzedawcę encyklopedii? Tak jak oni, znikną pewnie w przyszłości zawody wydawałoby się dziś trudne do zastąpienia. Ocenia się, że do 2025 r. w samych Stanach Zjednoczonych dotknie to prawie 23 miliony osób.
„Wielkie korporacje interesują dwie rzeczy. Redukcja kosztów i wchodząca na ich teren konkurencja. Pierwsze osiągnąć można najczęściej ograniczając zatrudnienie. Drugiemu zapobiec poprzez nowoczesność i utrzymywanie pozycji lidera. Obydwa problemy rozwiązuje automatyzacja” – mówi analityk z Forrester Research, Craig LeClair.
Choć technologie wyeliminują z rynku wiele zawodów i miejsc pracy, to analitycy przekonani są, że w ich miejsce powstaną nowe. Forrester Research mówi o 13 milionach w okresie najbliższych 10 lat. Większość z nich wymagała będzie dobrego przygotowania, wykształcenia i konkretnych umiejętności.
Wiele zawodów jest bezpiecznych. Najczęściej tych, gdzie dochodzi do kontaktu międzyludzkiego. O swe prace nie musza się jeszcze długo martwić lekarze, pielęgniarki, opiekunowie dzieci i osób starszych, masażyści, terapeuci, etc. Również osoby wykonujące pracę kreatywną, związaną ze sztuką, wzornictwem, rozrywką.
Tak więc w pierwszej kolejności zaczną znikać prace najmniej płatne i niewymagające specjalnego przygotowania i wiedzy. Ale w przyszłości również związane z analizą danych, księgowością i finansami. To jednak, przekonują specjaliści, jeszcze chwilę potrwa. Ile? Może 10 lat.
Kierowca – zawód ginący?
Dziś za wcześnie na takie pytanie, ale już za kilkanaście lat możemy zacząć je zadawać. W grudniu ubiegłego roku Biały Dom opublikował raport przewidujący, iż w wyniku automatyzacji w całym kraju pracę straci od 1.3 do 1.7 miliona kierowców ciężarówek komercyjnych. To ponad 80 proc. obecnie zatrudnionych w tym zawodzie. W dokumencie nie określono dokładnie, kiedy to się stanie, ale obecne technologie już częściowo na to pozwalają.
W 2015 r. Daimler otrzymał od władz Nevady zezwolenie na testowanie na stanowych drogach w pełni autonomicznej ciężarówki – nazywa się Freightliner Inspiration – i jak na razie testy wypadają pomyślnie. Inny samochód ciężarowy poruszający się bez udziału kierowcy należący do firmy Otto w październiku dostarczył pierwszą partię piwa Budweiser do Colorado Springs.
Specjaliści z firmy Navigant Research przewidują, iż firmy transportowe zaczną stopniowo wprowadzać tę technologię w okresie najbliższych 5 – 10 lat. Prawdopodobnie dużo wcześniej pojawią się autonomiczne taksówki, co stanowić będzie utratę kolejnych milionów miejsc pracy. Tych miejsc pracy, bo w ich miejsce pojawią się nowe.
Urządzenia te same się nie stworzą, nie zreperują. Do usuwania pojawiających się problemów, do projektowania nowych rozwiązań, potrzebna będzie armia ludzi. Być może człowiek nie będzie prowadził ciężarówki, ale w jego miejsce dwie osoby będą musiały ją monitorować. Problem w tym, że będzie to wymagało innych umiejętności, których nie każdy kilkudziesięcioletni kierowca będzie w stanie się nauczyć.
Nie powinniśmy jednak rwać włosów z głowy, bo to kolejny element ewolucji w tym zawodzie. W latach 60. kierowca ciężarówki zarabiał bardzo dobrze, miał zwykle pracę związkową z pełnymi świadczeniami. W latach 80. w wyniku federalnych deregulacji zaczęły spadać zarobki kierowców komercyjnych, coraz mniej było zrzeszających ich związków zawodowych, pojawiały się nowe, małe firmy zatrudniające na zlecenie. Ludzie zaczęli opuszczać ten zawód. Jednak w związku z wciąż sporym zapotrzebowaniem pojawiły się na każdym rogu szkoły pomagające w zdobyciu prawa jazdy kategorii CDL i obiecujące kosmiczne zarobki oraz ciekawy styl życia.
Wielu przekonało się, że to tylko marketingowy chwyt i zwykle kończyło z tym zawodem po kilku miesiącach. Zostawało niewielu. Dlatego dziś wiele firm transportowych na jedno miejsce kierowcy zatrudnia często dwie – trzy osoby w okresie jednego roku. Choć są oczywiście kompanie traktujące swych pracowników dobrze, a ci z kolei uwielbiają swoją pracę. Takim najtrudniej będzie pożegnać się kiedyś z zawodem.
Zajmujące się rynkiem pracy Bureau of Labor Statistics przewiduje, że do roku 2024 najszybciej rozwijać się będzie opieka zdrowotna. Czy to oznacza, że właśnie tam młodzi ludzie powinni szukać pracy i już teraz się do niej przygotowywać? Trudno powiedzieć. Bo może przyszłością jest programowanie komputerowe, obsługa dronów, czy technologie transportowe.
Wiemy jedno, doświadczenia z przekształceń w przemyśle nauczyły nas, że rząd federalny nie potrafi przewidzieć i dostosować się do zmian na czas. Nie potrafi nas przygotować i odpowiednio zabezpieczyć. W okresie ostatnich dwóch dekad rynek utracił miliony miejsc pracy, część w wyniku automatyzacji, część globalizacji. Niewiele osób w tym czasie zdobyło nowy zawód, czy przeniosło się w rejony pozwalające na łatwiejsze znalezienie zatrudnienia. Zamiast na dokształcanie, miliardy dolarów wydane zostały na pomoc i świadczenia. Większość wciąż żyje nadzieją na powrót wielkich fabryk i dobrze płatne w nich zajęcia. Z różnych powodów nie ma na to szans.
Na podst.: foxbusiness, theatlantic, theweek,
opr. Rafał Jurak