Niektórzy będą ubiegać się o urząd. Inni będą rejestrować nowych wyborców. Jeszcze inni zapowiadają, że będą wpływać na swoich ustawodawców w Kongresie. Uczestnicy Marszu Kobiet, który odbył się w Chicago, Waszyngtonie i innych miastach dzień po zaprzysiężeniu 45. prezydenta, zapewniają , że nie była to ich ostatnia akcja protestacyjna wymierzona w planowaną politykę Donalda Trumpa. Czy oburzenie kobiet przekształci się w siłę polityczną? Opinie w tej sprawie są podzielone.
W Chicago - zdaniem organizatorów - manifestowało nawet 250,000 osób. Ponieważ obecność tak wielkiego tłumu uniemożliwiła przemarsz ulicami centrum, ostatecznie manifestacja przybrała formę wiecu w Parku Granta. Według policji tłum liczył 125 tys. osób. Najliczniejszy Marsz Kobiet odbył się w Waszyngtonie. Brało w nim udział - według organizatorów - pół miliona osób; według policji było ponad 200,000 osób.
Wielu demonstrantów przyjechało do stolicy specjalnymi autobusami m.in. z Chicago, z Filadelfii i z Bostonu, czy Nowego Jorku. Waszyngtońska demonstracja obfitowała w celebrytów. Madonna, Katy Pary, Scarlette Johansson, Julianne Moore, America Ferrera - zachęcały do demonstrowania różności, równości i praw kobiet.
Od marszów przeciwko wojnie w Iraku w 2003 roku do Occupy Wall Street, kilka dużych demonstracji nie przełożyło się bezpośrednio na zamiany.
W Wisconsin na przykład dziesiątki tysięcy ludzi protestowały na stanowym Kapitolu w 2011 roku przeciwko antyzwiązkowym inicjatywom gubernatora Scotta Walkera, który i tak został ponownie wybrany. Zresztą Donald Trump wygrał również w Wisconsin w listopadzie, a republikanie zwiększyli swoją pozycję w stanowym Kongresie.
Organizatorzy sobotnich marszów zapowiedzieli 10 dodatkowych akcji, które zamierzają zrealizować w ciągu pierwszych 100 dni prezydentury Trumpa. Będą pisać listy do swoich senatorów i kongresmenów. Obiecują kolejne wielotysięczne protesty.
"Lewica naprawdę przebudziła się" - powiedziała Jung Yong-Cho działacza grupy All of Us, która włączyła się w organizację Marszu Kobiet.
Saudi Garcia, 24-letnia studentka antropologii na New York University, określa się mianem weteranki ruchu Black Lives Matter. Pojechała do Waszyngtonu z wieloma długoletnimi działaczami mniejszości, aby protestować podczas inauguracji Donalda Trumpa.
Tłum, który brał udział w Marszu Kobiet, określiła jako głównie biały, z przewagą kobiet, z których wiele przyszło z małymi dziećmi. Garcia ma nadzieję, że pozostaną one zaangażowane w walkę z Trumpem.
"Musimy być jak Tea Party (partia herbaciana) w 2009 roku" - stwierdza Garcia. "Ci ludzie byli nieugięci, pojawiali się na spotkaniach rady miasta, wszędzie".
Stan A. Veuger z American Enterprise Insttute, konserwatywnego think tanku, jest współautorem studium nad protestami Tea Party, które doprowadziły do zwiększenia wpływów konserwatystów.
Jego zdaniem wyższa frekwencja na protestach przełożyła się na większy udział republikanów w wyborach w 2010 roku, kiedy to wygrała partia GOP i przejęła z powrotem Kongres.
Ale Veuger zastrzega, że nie było automatyczne. Działacze Tea Party współpracowali z lokalnymi organizacjami, które pomogły wpłynąć na wyborców.
"Protesty polityczne mogą mieć wpływ" - powiedział. "Ale nie ma żadnych gwarancji."
Zauważył, że Marsze Kobiet zmobilizowały nie tylko młode pokolenie, ale także starsze, które przeważnie nie wychodzi na ulicę. "To ludzie, którzy są bardziej skłonni do wolontariatu i udziału w głosowaniu" - ocenił Veuger.
Beth Andre, 29-latka, która pracuje w służbach ratowniczych w Austin w Teksasie, kupiła bilet do Waszyngtonu, aby zobaczyć inaugurację Hillary Clinton. Po tym, jak wygrał Trump, odwołała podróż.
Później było jej przykro, kiedy zdała sobie sprawę, że nie mogła uczestniczyć w Marszu Kobiet. Ale dowiedziała się od przyjaciół, że próbują podobny marsz zorganizować w Austin.
Andre nigdy nie angażowała się w żaden ruch. Tym razem spróbowała. Ciągle jest bardzo podekscytowana po sobotniej demonstracji i planuje uczestniczyć w warsztatach lobbingu lokalnej partii demokratycznej.
"Chcemy przekształcić tę energię i złość w coś dobrego" - podsumowała.
"Dziękuję za to, że trwacie, wypowiadacie się i demonstrujecie w imię naszych wartości" - napisała na Twitterze Hillary Clinton. Przegrana rywalka Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich podziękowała za zaangażowanie uczestnikom protestu.
"Krytyczne pozostaje pytanie: co dalej?" - zastanawia się dziennik "New York Times".
"Stojące przed organizatorami wyzwanie to próba wykorzystania tej determinacji i oburzenia do działań, które zaowocują zmianami politycznymi".
W ciągu kilku minut po marszu w Waszyngtonie jego przywódcy zorganizowali internetową sesję pod hasłem "Co będziemy robić dalej?".
Todd Gitlin, były prezes studenckiej organizacji wspierającej demokratów (Students for a Democratic Society) oraz stypendysta ruchów politycznych, zauważył, że Marsz na Waszyngton w 1963 roku był punktem kulminacyjnym po latach lokalnej aktywności, w tym obywatelskiego nieposłuszeństwa, rejestracji wyborców i działań na rzecz ich edukacji.
"To jest moment początku ożywienia ruchu kobiecego" - nie ma wątpliwości senator Kirsten Gillibrand, demokratka z Nowego Jorku. Jak mówiła do uczestniczek Marszu Wolności, kobiety ciągle muszą walczyć o równouprawnienie płacowe i urlopy macierzyńskie. "Tego nie da się załatwić dopóki nie będziemy lepiej reprezentowane w rządzie" - stwierdziła senator.
Kobiety stanowią ponad połowę populacji USA, ale posiadają mniej niż jedną czwartą miejsc w stanowych legislaturach - wynika z badań Center for American Women and Politics na Uniwersytecie Rutgersa.
"Dlaczego ci ludzie nie głosowali?" - podsumował Marsze Kobiet na Twitterze prezydent Donald Trump.
JT