Pierwsza amerykańska agencja szpiegowska została oficjalnie powołana do życia w czasie II wojny światowej, tuż po ataku na Pearl Harbor, choć nieoficjalnie już wcześniej znajdywano kreatywne sposoby szpiegowania wrogów i sojuszników.
Na początku II wojny światowej Stany Zjednoczone nie posiadały oficjalnie żadnej agencji powołanej do zbierania informacji na temat innych państw. Nieprawdą jest jednak, że USA wcześniej nie szpiegowały, bo własne departamenty tego typu miały zarówno armia jak i marynarka wojenna. Nawet prywatne firmy, choćby General Electric, sponsorowały szpiegostwo, choć głównie w zakresie przemysłowym.
Ówczesne władze kraju, złożone głównie z dystyngowanych absolwentów Ivy League, uznawały takie działania za niemoralne, wręcz niedozwolone. Sekretarz wojny w administracji Roosevelta, Henry Stimson, powiedział kiedyś, że „dżentelmeni nie czytają sobie nawzajem listów”. O ile bardzo szlachetne, o tyle takie podejście stawiało USA w bardzo niekorzystnej sytuacji w stosunku do Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Rosji, które miały zaawansowane biura wywiadu i od lat z przyjemnością i radością szpiegowały wszystkich wokół, niezależnie od rodzaju utrzymywanych z danym krajem kontaktów.
Niespodziewany atak na Pearl Harbor wykazał słabość amerykańskiego wywiadu i zmusił w końcu władze USA do stworzenia komórki rządowej zajmującej się szpiegostwem. Tak powstał Office of Strategic Services, w skrócie OSS, który po latach przerodził się w funkcjonujące do dziś CIA.
OSS zajmowało się nie tylko zbieraniem informacji, ale również przeprowadzało akcje paramilitarne poza granicami i często torowało drogę wojskowym oddziałom specjalnym.
Za twórców amerykańskiego wywiadu uznaje się dwóch ludzi – pierwszego dyrektora OSS, którym został William “Wild Bill” Donovan, a także naczelnego naukowca oddziału, Stanleya Lovella.
Donovan zyskał sławę w czasie I wojny światowej, gdy wbrew rozkazom poprowadził niemal samobójczy atak na wojska niemieckie w Lesie Argońskim. Jego manewr wbrew wszelkim założeniom strategicznym powiódł się i Donovan powrócił do kraju jako bohater, gdzie otrzymał kongresowy Medal Honoru i wiele innych odznaczeń.
W momencie wybuchu II wojny światowej pracował w kancelarii prawnej w Nowym Jorku. Wcześniej studiował na Columbii wraz z Fraklinem D. Rooseveltem. Prezydent wysłał w 1940 r. swego zaufanego kolegę ze szkolnej ławy do Anglii na przeszpiegi, po czym nakazał mu stworzenie formacji szpiegowskiej na wzór europejski. Tak się zaczęło...
Donovan miał wizję i chęci, ale brakowało mu elementarnych umiejętności zarządzania agencją rządową. W krótkim czasie zapanował tam więc chaos, zwłaszcza gdy chodziło o zatrudnianych w OSS ludzi. Przede wszystkim pojawili się tam w pierwszej kolejności jego koledzy z różnych elitarnych szkół nowojorskich, czyli potomkowie znanych rodzin, w których płynęła błękitna, arystokratyczna krew. Ówczesne media naśmiewały się, że skrót OSS pochodził od słów „Oh, So Social!”.
Z drugiej strony trzeba przyznać, że kompletowanie załogi spośród elit miało trochę sensu. Ludzie ci zwykle porozumiewali się kilkoma językami, znali kraje europejskie, mieli kontakty za granicą. Jednak wakacje na Rivierze dalekie były od prowadzenia wojny i - jak zauważył jeden z reporterów opisujących pracę nowego departamentu - umiejętność prowadzenia rozmowy po francusku w garniturze na wystawnym przyjęciu w niewielkim stopniu pomagała w przygotowaniu spadochroniarzy do desantu i wysadzenia mostu.
Bardziej od arystokracji Donovan kochał jednak wszelkich odmieńców i dziwaków, zwłaszcza posiadających niecodzienne talenty. Dlatego wśród zatrudnionych w OSS znaleźli się mordercy mafijni i profesorowie teologii, barmani i antropologowie, ornitolodzy i ortodonci, zapaśnicy i przebywający na warunkowym zwolnieniu z federalnych więzień przestępcy. W działalność OSS zaangażowali się na pewien czas: Marlene Dietrich, Julia Child, John Steinbeck, John Wayne, wnuk Lwa Tołstoja, a nawet spadkobiercy cyrku Ringling Bros. Dlatego w niektórych kręgach pierwsza agencja wywiadowcza USA nazywana była „St. Elizabeths”, co było bezpośrednim nawiązaniem do nazwy znanego w okolicach Waszyngtonu zamkniętego zakładu dla chorych psychicznie.
Drugim ojcem założycielem OSS był wspomniany już Stanley Lovell. Błyskotliwy naukowiec, którego poproszono, by był odpowiednikiem prof. Moriarty z książek o Sherlocku Holmesie. Spróbował i okazało się, że bliżej mu było do genialnego Q z powieści o Jamesie Bondzie.
Jego prawdziwy talent ujawnił się podczas tworzenia wymyślnych urządzeń i zabawek szpiegowskich. Były bomby w kształcie małży przyczepiane do burt statków, buty i ubrania ze schowkami na dokumenty, strzelające pociskami długopisy i papierosy. Jego grupa stworzyła proszek o konsystencji mąki, który zmieszany z wodą można było bezpiecznie wykorzystać w pieczeniu ciasta, zjeść nawet, jednak niebezpieczny i wybuchowy stawał się przy użyciu zapalnika. Była też broń w kształcie kozich bobków, którymi miała być ewentualnie zbombardowana Afryka. Ich działanie polegało na przyciągnięciu roznoszących zakaźne choroby much. Była też substancja wsypywana do baku na benzynę, która skuteczniej od cukru lub piasku unieruchamiała silniki pojazdów. Był też odrażająco śmierdzący płyn, którego nigdy nie zastosowano, oraz bardzo wiele innych wynalazków.
Pokonać Hitlera
Oczywiście głównym celem powołanego w czasie wojny OSS była walka z Niemcami. Gdy naczelny wynalazca amerykańskiej agencji szpiegowskiej dowiedział się, że Hitler i Mussolini mają spotkać się w zameczku na przełęczy Brenner, wymyślił przebiegły, choć dość skomplikowany plan odsunięcia od władzy obydwu przywódców.
Do wazonu z kwiatami w pokoju konferencyjnym miała być wrzucona fiolka ze żrącym płynem. Po 20 minutach całość zamienić się miała w gaz musztardowy, który miał trwale oślepić wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu. Lovell sugerował, by wcześniej skontaktować się z papieżem i namówić go do wygłoszenia przepowiedni. Otóż wedle proroctwa Bóg miał oślepić faszystów za złamanie 10 przykazań. Gdy mieszkańcy Niemiec i Włoch to usłyszą, a następnie dowiedzą się o wydarzeniach na przełęczy, wówczas dojdzie do rewolucji i końca wojny – argumentował wynalazca. Niestety, nie było okazji do sprawdzenia tej strategii w praktyce, gdyż miejsce spotkania Hitlera i Mussoliniego zmieniono w ostatniej chwili. Niektórzy twierdzą, że Amerykanów uprzedził włoski wywiad.
Lovell próbował dalej. Powołując się na wątpliwą teorię Freuda wyizolował kilka żeńskich hormonów w nadziei na zmianę płci przywódcy III Rzeszy. To nie żart. Miał zamiar naszpikować tymi substancjami warzywa rosnące w prywatnym ogródku Hitlera – marchew, buraki, dynie, etc. Lovell miał nadzieję, że w wyniku działania hormonów piersi Hitlera urosną, odpadną mu charakterystyczne wąsy, a jego głos podniesie się o kilka oktaw. Plan zrealizowano. Przekupiono jednego z ogrodników i wręczono mu strzykawkę ze specyfikiem. Nie wiadomo jednak, czy hormony nie zadziałały, czy też ogrodnik po wzięciu pieniędzy nie wyrzucił ich po prostu do śmieci.
Podobnych opowieści znaleźć można wiele. W co z pewnością trudno uwierzyć, wiele z nich okazało się bardzo skutecznych. Historycy twierdzą, że to zasługa Donovana, który potrafił zachęcić do działania z wykorzystaniem niecodziennych pomysłów, oraz Lovella potrafiącego te wizje realizować.
John Ford, znany reżyser, zdobywca czterech Oskarów, a także zrekrutowany agent OSS powiedział kiedyś, iż według Donovana prawdziwa akcja powinna polegać na desancie na Francję, wysadzeniu kilku mostów, nasikaniu do zbiorników na paliwo w niemieckich czołgach i potańcówce na dach hotelu St. Regis. Na 20 pomysłów Lovella kilka zdawało egzamin i skutecznie dezorganizowało działania państw Osi.
Zimna wojna
Po wojnie Office of Strategic Services zaczęto w niektórych kręgach nazywać amerykańskim gestapo i nadszedł czas na reformę organizacji. W 1947 r. prez. Truman podpisał odpowiedni dokument, który w miejsce OSS powoływał do życia CIA. Rozbudowana i znajdująca się pod ściślejsza kontrolą organizacja działała jednak podobnie. Zwłaszcza, gdy chodziło o pomysły wywiadowcze.
Jednym z nich było wykorzystanie kota do szpiegowania ambasady radzieckiej w Waszyngtonie. Naukowcy otworzyli brzuch kota i umieścili w nim obok organów urządzenia nagrywające, baterię, z ogona zrobili antenę, po czym zwierzę zaszyli i w jego sierści umieścili różne czujniki. Był to skomplikowany, pracochłonny i niesamowicie drogi proces kosztujący ok. 10 milionów ówczesnych dolarów, opisany dokładnie w wydanej w 2001 r. książce „Czarodzieje z Langley” autorstwa Jeffreya Richelsona.
Przygotowania trwały miesiącami, musiano poddać takim operacjom kilka zwierząt, by w końcu uzyskać spodziewany efekt. W końcu gotowy do akcji, potwornie okaleczony kot, podwieziony został w ciemnej furgonetce w pobliże ambasady ZSRR, gdzie planowano podrzucić go na jej teren z nadzieją, iż dostanie się do środka i zacznie karierę szpiegowską. Akcja nosiła kryptonim:
Akustyczny kot
Nie trwała długo i zakończyła się totalną klęską. Wypuszczone z furgonetki stojącej w pobliżu muru ambasady zwierzę zaczęło zbliżać się do celu. Jednak zamiast wybrać drogę prostą, bezpieczną, weszło na chwilę na ulicę, gdzie zginęło pod kołami przejeżdżającej właśnie waszyngtońskiej taksówki.
Choć szpiegostwo kojarzy się nam z ukrytymi aparatami i kamerami, szminkami z mikrofonem i pistoletami w długopisie, to w życiu najlepsze wyniki osiąga się za pomocą tradycyjnych metod wywiadowczych. Stany Zjednoczone zawsze korzystały z technologicznej przewagi i szpiegowały nie tylko wrogów, ale również sojuszników. Gdy kilka lat temu wyszło na jaw, iż NSA podsłuchuje prezydentów Francji, świat zareagował z oburzeniem, ale bez zaskoczenia. Od lat do zbierania informacji wykorzystywano transmisyjne kable międzykontynentalne, satelity, telefony komórkowe, a wcześniej telegraf.
Telegraficzna cenzura
W 1862 r. prezydent Abraham Lincoln pozwolił swemu sekretarzowi wojny, Edwinowi Statonowi, na kontrolowanie przekazów telegraficznych. Chodziło o czuwanie nad wiadomościami przesyłanymi przez pracowników rządowych, dziennikarzy, biznesmenów i osoby prywatne. Ówczesny New York Times nazwał to „totalną kontrolą” i wywołał ogólnokrajową dyskusję. Uprawnienia Stantona były tak wielkie, że potrafił wpływać na treść artykułów prasowych, co skończyło się przesłuchaniami w Kongresie na temat „cenzurowania telegrafu”.
Musimy mieć świadomość, że podsłuchiwani są wszyscy i wszędzie, jeśli tylko istnieje taka możliwość. W końcu USA przekonało trzy największe firmy telekomunikacyjne do przekazywania wszystkich wiadomości przesyłanych do i z kraju w czasie II wojny światowej. NSA podsłuchiwało telefon komórkowy Angeli Merkel. Śledziło miliardy wiadomości wysyłanych rzez obywateli własnego kraju. Wykorzystywało do szpiegowania koty, delfiny, psy i gołębie. Jeśli istnieje jakieś urządzenie komunikacyjne, na pewno służy ono do szpiegowania.
Na podst.: theatlantic, spiegel.de, nytimes,
Rafał Jurak