----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

15 lutego 2023

Udostępnij znajomym:

W Stanach Zjednoczonych obowiązują różne przepisy, które nie pozwalają składać fałszywych zeznań, głosić nieprawdy i stosować wprowadzających w błąd twierdzeń oraz praktyk mających na celu oszukanie i wykorzystywanie ludzi.

Przepisy te mają jednak na celu ochronę konsumentów przed potencjalnie nieuczciwymi biznesami, a nie wyborców przed potencjalnie nieuczciwymi politykami.

„Sprzedawane w sklepach suplementy nie mogą fałszywie twierdzić, że leczą raka, a firmy pożyczkowe nie mogą fałszywie zaniżać swoich stóp procentowych. Dlaczego więc politycy mogą składać ewidentnie fałszywe twierdzenia – na przykład o oszustwach wyborczych?” - pyta Sally Greenberg, dyrektor National Consumers League.

Odpowiedź na to jest prosta: mowa polityczna i mowa handlowa różnią się w świetle prawa.

Wypowiedzi polityczne są objęte większą ochroną, ponieważ ustalenie, czy polityk celowo kłamie, może być trudne, podczas gdy fałszywe informacje na temat produktów i usług łatwo zweryfikować.

Mimo to intrygujące jest przyjrzenie się niektórym prawom, które mają zapobiegać fałszywym twierdzeniom w świecie biznesu, i zastanowienie się — nawet w ramach eksperymentu myślowego — w jaki sposób takie przepisy mogłyby posłużyć jako szablon do ograniczenia kłamliwych wypowiedzi politycznych.

Zgodnie z ustawą o Federalnej Komisji Handlu (FTC) „nieuczciwe metody konkurencji oraz nieuczciwe lub oszukańcze działania lub praktyki w handlu albo wpływające na handel są uznane za niezgodne z prawem”.

FTC spędza dużo czasu na egzekwowaniu tego przepisu, co chwilę słyszymy lub widzimy na ten temat wzmianki medialne. Niedawny przykład: kilka firm z Kalifornii zostało w zeszłym miesiącu objętych karami za sprzedaż produktów zawierających kannabidiol lub CBD, składnik marihuany, który nie powoduje odurzenia, ale według nich ma właściwości lecznicze.

Według FTC firmy rzekomo przedstawiły „szeroki zakres niepotwierdzonych naukowo twierdzeń na temat ich zdolności do leczenia poważnych schorzeń, w tym raka, chorób serca, nadciśnienia, choroby Alzheimera i innych”.

To niezgodne z prawem. Nie można wysuwać takich twierdzeń bez dowodów na ich poparcie.

Porównajmy to teraz do wielu oświadczeń głoszonych przez polityków, choćby niedawno zaprzysiężonego reprezentanta George Santosa, który uzyskał zwycięstwo w wyborach dzięki serii poważnych kłamstw na swój temat, czy Kari Lake, która przegrała wybory na stanowisko gubernatora i utrzymuje, bez jakichkolwiek dowodów, że stało się tak w wyniku wielkiego oszustwa wyborczego - zresztą oszustwo wyborcze to nagminnie powtarzane zdanie przegrywających kandydatów.

Brennan Center for Justice, bezpartyjny instytut zajmujący się prawem i polityką, przestudiował lata takich twierdzeń i uznał, że prawie wszystkie nie mają potwierdzenia w rzeczywistości:

„Szeroko zakrojone badania pokazują, że oszustwa wyborcze są bardzo rzadkie, podszywanie się pod wyborców praktycznie nie istnieje, a wiele przypadków rzekomych oszustw to w rzeczywistości błędy wyborców lub administratorów” – stwierdziło centrum.

Kłamstwo jako codzienność

Ważne jest, aby pamiętać, że ludzie kłamią przez cały czas. Niektóre badania pokazują, że przeciętny człowiek kłamie dwa razy dziennie.

Nie jest to pozbawione zalet. W rzeczywistości ci, którzy są brutalnie szczerzy, mogą znaleźć się w społecznie niezręcznych sytuacjach („Wyglądasz okropnie w tych spodniach, kochanie”).

Większość kłamstw jest nieszkodliwa i służy głównie uniknięciu nieprzyjemnych sytuacji, zrobieniu dobrego wrażenia lub poprawie samopoczucia swojego lub innych. Ale oczywiście kłamstwa mogą być również poważniejsze. Na przykład, kiedy chcemy kogoś zmusić do jakiegoś niebezpiecznego lub niezgodnego z prawem zachowania.

Politycy, którzy kłamią

Kłamstw można użyć, aby skłonić innych do tworzenia fałszywych przekonań i zdobycia ich poparcia. Powszechnie wiadomo, że fałszywe informacje mogą wpływać na sposób myślenia ludzi, nawet jeśli zdadzą sobie oni sprawę, że są one fałszywe.

To sprawia, że szczególnie niepokojące jest to, kiedy kłamią ludzie na stanowiskach. Ale czy nie tego właśnie oczekujemy od polityków? Przekręcają prawdę, aby sprawiać wrażenie bardziej zdolnych i odnoszących sukcesy, każdemu mówią to, co ten chce usłyszeć, nawet jeśli stoi to w całkowitej sprzeczności z wcześniej głoszonym zdaniem. Składają obietnice, o których wiedzą, że nie będą w stanie ich dotrzymać. A mimo to oddajemy na nich głos, gdy przychodzi czas wyborów.

Czy kandydaci mogą po prostu kłamać w swoich płatnych reklamach?

Krótka odpowiedź brzmi: tak.

„Niestety wolno im kłamać” — powiedział Tom Wheeler, były przewodniczący Federalnej Komisji Łączności.

Niektórzy politycy i działacze wzywali do powołania komisji, która nadzorowałaby wypowiedzi polityczne, ale w Kongresie nie ma powszechnej zgody na coś takiego.

Różne sądy wielokrotnie podtrzymywały prawo kandydatów wynikające z Pierwszej Poprawki do mówienia tego, co chcą. Lokalne stacje telewizyjne nadające w paśmie powietrznym (np. ABC, NBC, CBS) nie mogą odrzucać reklam, nawet jeśli są one rażąco fałszywe.

Jednak mogą to robić kanały telewizji kablowej, które nie mieszczą się w tym samym parasolu prawnym. Kilka zrobiło to w ostatnich latach w stosunku do kilku reklam z grup zewnętrznych, które nie kandydują, ale wspierają kandydatów, często wykonując brudną robotę w kampaniach, emitując najbardziej negatywne reklamy.

Jeśli chodzi o reklamę cyfrową, platformy takie jak Facebook i Twitter mają szeroką swobodę w zakresie zakazywania reklam i zasadniczo nie ma regulujących to przepisów federalnych, ponieważ te przepisy te powstały przed narodzinami mediów społecznościowych.

Wspomniany przed chwilą Tom Wheeler, były przewodniczący Federalnej Komisji Łączności w rozmowie z NPR wyjaśnia, że największym problemem jest ujawnienie, kto sponsoruje daną reklamę polityczną.

Gdy jest to reklama płatków kukurydzianych, wiadomo, iż to firma Kellog. Problem polega na tym, że reklama polityczna sponsorowana przez na przykład organizację o nazwie Americans for Puppies and Flag nie mówi nam, kto to jest. Nie wiemy, kto daje pieniądze na tę reklamę, kto za nią stoi. Wielu polityków nienawidzi pomysłu ujawnienia takich informacji, bo straciliby źródło finansowania.

Z drugiej strony rządu wkraczającego i mówiącego: „To jest dobra reklama, a ta jest zła" też chcemy uniknąć.

Powinniśmy być w stanie dowiedzieć się, kto wyłożył wielką sumę pieniędzy niezbędną do rozpowszechnienia danej wiadomości. A jeśli się ukrywa, musimy przede wszystkim zadać sobie pytanie, dlaczego tak robi - uważa Tom Wheeler.

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor