----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Głośno zrobiło się ostatnio o University of Chicago za sprawą listu, jaki otrzymali rozpoczynający tam naukę studenci. Dla jednych był on dowodem na ciągłe istnienie ośrodków wolnej myśli i słowa. Dla innych groźbą pod adresem skrzywdzonych przez los i życie młodych ludzi.

W ubiegłym roku w tym samym miejscu opisywaliśmy zataczający coraz szersze kręgi ruch, którego celem było wyeliminowanie z terenu szkół wyższych słów, pomysłów, czy tematów mogących wywołać czyjś dyskomfort lub obrazić uczucia.

Chodziło o tzw. mikroagresje oraz “trigger warnings”, czyli ostrzeżenia przed słowami mogącymi wywołać silne reakcje emocjonalne.

Te pierwsze to niewielkie gesty lub słowa, w normalnych okolicznościach niewinne, które odebrane mogą być jako agresywne. Na przykład zapytanie Amerykanina pochodzenia azjatyckiego lub latynoskiego o miejsce urodzenia uznawane jest przez wiele osób za mikroagresję. Pytanie to sugeruje bowiem, że osoba ta nie jest prawdziwym Amerykaninem.

Te drugie to słowa, obrazy, etc. wywołujące silne reakcje na drodze skojarzeń. Może to być na przykład opis przestępstwa w książce, rasistowskie określenie, scena z przemocą domową. Uczniowie, którzy w przeszłości mieli z tym w życiu styczność, mogą ominąć wtedy daną lekturę, by nie wywołała ona u nich zaburzeń emocjonalnych.

Wiele uczelni, zresztą na wyraźną prośbę studentów wymaga, by ostrzeżenia przed takimi słowami i opisami zalazły się we wstępie do lektury lub wykładu. Wiele placówek wyciąga później surowe konsekwencje wobec wykładowców, którzy nie ostrzegli, iż podczas wykładu coś takiego może się pojawić.

Rok temu problem wciąż dotyczył części szkół. Dziś poddaje się temu większość. Dlatego dyskusja wokół listu jest tak ważna. Może się bowiem okazać, iż będzie on oczekiwanym zwrotem i powolnym odchodzeniem od politycznej poprawności na uczelniach, lub też w wyniku zmasowanej krytyki ostatnim aktem walki środowiska akademickiego z niepokojącym, wręcz groźnym trendem.

List wysłany do rozpoczynających naukę na University of Chicago zawierał kilka bardzo ważnych informacji. Przede wszystkim zaznaczał, iż uczelnia nie ogranicza swobody myśli i wypowiedzi, wręcz nakłania do mówienia, pisania, słuchania, zadawania pytań bez obaw o cenzurę.

Dalej dyrekcja szkoły wyjaśniała, że nie jest zwolennikiem wprowadzania jakichkolwiek ostrzeżeń, odwoływania gościnnych wykładów tylko dlatego, że ich treść może wywołać kontrowersje. Mowa jest też o tzw. bezpiecznych strefach, które są schronieniem dla osób unikających tematów sprzecznych z ich własnym światopoglądem.

Tu warto dodać, że bezpieczne strefy wyglądają różnie. Czasami są to oddzielne pomieszczenia, gdzie student “chroni” się przed niemiłym sobie wykładem, dyskusją, etc. Czasami to stos poduszek na środku korytarza pełniących podobną funkcję. Czasami nie ma żadnego pomieszczenia, a jedynie zgoda na nieobecność.

Tak, na wielu uczelniach młodzi ludzie mogą legalnie schronić się w takim miejscu, na przykład przed wykładem na temat okrucieństw wojny, jeśli opisy takich okrucieństw wywołują u nich silne reakcje emocjonalne. Nie muszą to być zresztą tak poważne tematy. Wystarczy, by nie były zgodne z przekonaniami i odczuciami studenta. Wszystko, co może wywołać jakikolwiek, nawet najmniejszy, stan emocjonalny.

W amerykańskich mediach wspomniany list opisywany był jako silny cios w polityczną poprawność i poparcie dla niczym nieskrępowanej wolności słowa na uczelniach i wokół nich. Trwająca od kilku lat dyskusja odżyła więc na nowo. Znów słychać zewsząd argument zwolenników i przeciwników. Nikt nie potrafi jednak odpowiedzieć na pytanie, czy ewentualna ochrona młodych ludzi przed nieprzyjemnymi dla nich treściami, poglądami, słowami nawet na dłuższą metę pomaga im, czy też wywołuje jeszcze więcej szkody.

“Dla tych, którzy systematycznie krytykują polityczną poprawność list był przekazem, na który od dawna czekali. Jednak dla pozostałych była to ingerencja w program i system, na którym nauczyli się polegać studenci” – przeczytać można w opracowaniu Inside Higher Ed sprzed kilku dni.

No cóż, warto wspomnieć też niewymienionych tu ludzi, czyli tych, którzy nie utożsamiają się z żadną z powyższych grup. Dla nich zapowiedź wolnego przepływu myśli, swobodnego wyrażania opinii to podstawa dobrze funkcjonującej szkoły wyższej. Z drugiej strony odrzucenie modnych ostatnio bezpiecznych stref i kontrowersyjnych treści odebrane może być jako obojętność szkoły wobec uczniów po przejściach. A tak przecież nie jest.

Prowadzone od jakiegoś czasu badania sygnalizują, iż większości młodych ludzi odpowiada liberalny koncept wolności słowa, jednak atakowani z lewa i prawa nie wypowiadają się na ten temat tak głośno, jak mniej liczne grupy aktywistów.

By jednak w pełni zrozumieć istotę problemu, należy posłuchać obydwu stron. Krytycy wspomnianego listu, który urósł już do ogólnokrajowego symbolu walki z ograniczeniami wolności, przekonują iż władze uniwersytetu nie w pełni rozumieją pojęcia przeciw którym się wypowiadają.

“Bezpieczne strefy i ostrzeżenia przed kontrowersyjnymi treściami mają pomagać w budowie uczelni otwartych dla ludzi ze wszystkich środowisk, różnie doświadczonych przez życie. Nie chodzi o ochronę przed kontrowersyjnymi materiałami, ale ostrzeżenie przed treściami potencjalnie bolesnymi dla części z nich tak, by byli na to przygotowani” – przeczytać można w jednym z komentarzy.

“Dla kogoś, kto doświadczył przemocy seksualnej lub określeń rasistowskich, ostrzeżenie przed pojawiającym się w tekście opisem gwałtu lub językiem naszpikowanym takimi słowami pozwala przygotować psychicznie na to zderzenie” – pisze inny komentator zdecydowanie przeciwny treści listu.

Problem w tym, że na razie nie ma bezsprzecznych dowodów, iż taka ochrona pozwala studentom przygotować się psychicznie na cokolwiek. Z drugiej strony wielu zajmujących się tematem naukowców podejrzewa, że unikanie trudnych i kontrowersyjnych treści osłabia odporność na stres w dorosłym życiu.

Poza tym ostrzeżenia mogą być bardzo różne i czasami łatwo jest się posunąć za daleko. Jako przykład weźmy film wojenny, który u byłego żołnierza może pogłębić klinicznie rozpoznany zespół stresu pourazowego. Nie trzeba chyba w czołówce filmu wojennego umieszczać ostrzeżenia, iż znajdują się w nim sceny batalistyczne. A tego domagają się niektórzy.

Inny przykład pochodzi z Rutger University, gdzie jeden(!) student zażądał, by uczniowie mający właśnie w ramach programu poznać lekturę Wielkiego Gatsbiego, czyli powieści z 1925 roku, ostrzeżeni byli przed opisem samobójstwa i brutalnej przemocy. Wykładowca literatury ugiął się pod tym żądaniem i zepsuł wszystkim pozostałym przyjemność poznawania wielkiego dzieła opisując, co znajdą w książce.

Nawet jeśli takie ostrzeżenia pomogą jednej osobie w uniknięciu stresu, to z pedagogicznego punktu widzenia zepsują kilkuset pozostałym lekturę poprzez przedwczesne wyjawienie kilku głównych wątków noweli.

Ostrzeżenia takie nie mogą pozostać neutralne. W pewnym momencie dojdzie do tego, że wykładowca będzie musiał ostrzegać przed wszystkim. Nie tylko pogłębieniem stresu pourazowego. W końcu chodzi o jakiekolwiek treści mogące wywołać emocjonalną huśtawkę.

Jak zareagować na prośbę konserwatywnie wychowanego ucznia o wyznaniu ewangelickim, który chce, by we wstępie do książki Tajemnice Brokeback Mountain zamieszczono ostrzeżenia przed aktami homoseksualnymi, w Monologach Waginy przed dyskusją na temat żeńskich organów płciowych, a przed darwinowskim Powstawaniem Gatunków informację, iż wszystko wewnątrz dzieła to herezja?

Trudne do określenia jest też pojęcie tzw. bezpiecznej strefy. Może to być bowiem miejsce, gdzie gwarantowane jest bezpieczeństwo cielesne, albo grupa wsparcia dla ofiar gwałtów. Lub, jak zrobiono to na jednej uczelni, otaczanie się ciastkami, poduszkami, łagodną muzyka, kolorowankami i filmami dla dzieci podczas spotkań z wykładowcami prezentującymi kontrowersyjne tematy. To i tak lepiej, niż w wielu innych miejscach, gdzie po prostu zakazuje się ich poruszania.

“Jeśli dzisiaj pozwala mi się na zagłuszanie wyrażających inne poglądy, to jutro ktoś skorzysta z tego prawa i zagłuszy mnie” – mówi jeden z profesorów znanej uczelni – Zasada neutralności chroni nas wszystkich, żadnego ograniczania pomysłów, myśli i słów.”

W przeszłości studenci i wykładowcy nie bali się wyrażania kontrowersyjnych poglądów. Ryzyko było niewielkie. Dziś zapisane to zostaje w cyberprzestrzeni, obiega świat i nagle pojawia się lata później podczas rozmowy kwalifikacyjnej o pracę lub w innych okolicznościach.

Wielu przyznaje, że słowna odwaga się dziś nie opłaca. Według ostatnich sondaży połowa amerykańskich studentów uważa wyrażanie niepopularnych opinii za niebezpieczne. Podobnie twierdzą wykładowcy. Być może dlatego wspominany dziś list stanowi dla wielu osób tak ważny symbol walki z ograniczaniem wolności słowa.

Może warto zacytować list jednej z byłych absolwentek chicagowskiej uczelni, która podobnie jak setki innych włączyła się do ogólnokrajowej dyskusji:

“Jestem bardzo dumna z tego, jak ciężko pracowałam jako studentka UofC.(…). Nikt nie trzymał mnie za rękę, musiałam czytać, zrozumieć, dyskutować na każdy temat – od Platona i Marksa, po masakrę w My Lai dokonaną podczas wojny Wietnamskiej przez amerykańskich żołnierzy. Lektury były trudne i bardzo często bolesne były poruszane w nich tematy.”

Dyskusja na ten temat trwa i warto się nią zainteresować. Na koniec przypomnę tylko, że media opisujące to zjawisko mylnie określają je jako nowe wcielenie tzw. politycznej poprawności. W latach 80. i 90., uznawanych za początek poprawności politycznej, chodziło rzeczywiście o ograniczenie niektórych wypowiedzi, zwłaszcza mowy nienawiści marginalizującej określone grupy. Jednocześnie rzucano wyzwanie kanonom literackim, filozoficznym i historycznym, starając się rozszerzyć je i uwzględnić w nich spojrzenie z innej perspektywy.

Obecny ruch, któremu przeciwstawia się University of Chicago, dotyczy przede wszystkim samopoczucia emocjonalnego. Zakłada niezwykłą kruchość i wrażliwość studenckiego umysłu i stara się chronić go przed psychologiczną krzywdą. Chodzi o stworzenie bezpiecznych stref, gdzie młodzi ludzie chronieni są przed słowami, gestami i ideami wywołującymi najmniejszy choćby dyskomfort psychiczny. Co jeszcze różni nowy ruch od tego z minionych lat, to dążenie do ukarania osób posługujących się zakazanym językiem, choćby nawet czyniących to przypadkowo. W ten sposób tworzone jest społeczeństwo, w którym każdy zmuszony będzie pomyśleć dwa razy zanim się odezwie, jeśli nie chce ponieść kary za brak taktu, słowną agresję lub inne, jeszcze “gorsze” wykroczenia.

Zainteresowanych tematem odsyłam do archiwum tygodnika Monitor na stronie infolinia.com i odszukanie w nim ubiegłorocznego artykułu zatytułowanego “Rozpieszczanie młodych umysłów”.

Na podst. theatlantic, Chicago Tribune, arch. wł.

Opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor