Niektórzy być może już zapomnieli, ale jeszcze w styczniu tego roku poważnie zastanawiano się, czy Mark Zuckerberg będzie kandydował w wyborach prezydenckich w 2020 r. Nie był to wcale taki niedorzeczny pomysł, bo 33-letni założyciel i szef najpotężniejszej od czasu Microsoftu korporacji, działającej w branży, której liderzy uznawani są za wizjonerów, miałby spore szanse na sięgnięcie po najwyższy urząd. Zwłaszcza, że ubiegłoroczna, robocza podróż po całym kraju, odpowiednio nagłośniona w mediach, przyniosła mu spory rozgłos i zyskała wielu sympatyków.
Zmiany zachodzą błyskawicznie, zwłaszcza w sektorze technologicznym i polityce. W tym tygodniu Zuckerberg pojawił się w Waszyngtonie w całkowicie innej roli. Przez dwa dni odpowiadał na pytania legislatorów dotyczące prowadzonej przez niego firmy, zaniedbań w sferze ochrony danych osobowych, kontrolowania informacji, jakie trafiają do użytkowników, a także roli odegranej przez nią podczas niedawnych wyborów. Ale nie tylko.
Choć nie był oskarżonym, to w niektórych momentach przesłuchania przed komisjami Senatu i Izby Reprezentantów przybierały dość ostry ton. Zuckerberg siedział na grubej, twardej poduszce ułożonej na krześle, dzięki której sprawiał wrażenie wyższego, niż swoje 174 cm wzrostu. Próbował przekonać polityków, iż podległy mu Facebook przeprasza za wszelkie niedopatrzenia, czynnie pracuje nad naprawą sytuacji i otwarty jest na ewentualne zmiany prawa mające na celu uregulowanie zasad działania podobnych firm i podległych im portali społecznościowych. W tej ostatniej kwestii nie powiedział jednak zbyt dużo.
Pierwszego dnia, we wtorek, spotkał się z przedstawicielami Senatu. W zgodnej opinii osób obserwujących przesłuchania była to katastrofa dla większości zabierających głos legislatorów. Pokazali oni przede wszystkim, że chcą podjąć się regulowania czegoś, o czym nie mają bladego pojęcia. Poza nielicznymi wyjątkami senatorowie wykazali się niewiedzą na temat mediów społecznościowych i zasady ich działania.
W pewnym momencie 84-letni sen. Orrin Hatch ze stanu Utah zapytał, w jaki sposób Facebook zarabia pieniądze. „Senatorze, zamieszczamy w nim reklamy” – odpowiedział Zuckerberg, na którego twarzy obok szacunku dla urzędującego polityka odbiło się bezgraniczne zdumienie.
Ubrany w niebieski garnitur, nieśmiały z natury, stawił czoła prawie połowie urzędujących senatorów, którzy na zmianę i w zależności od przynależności partyjnej, wprost lub w zawoalowany sposób, czynili go odpowiedzialnym między innymi za zwycięstwo Donalda Trumpa, konflikty w innych częściach globu, istnienie ciasteczek internetowych, brak zaangażowania w walkę z monopolami, czy niechęć zdecydowanej większości społeczeństwa do czytania umów użytkownika pojawiających się przed korzystaniem z każdego programu, aplikacji i strony niemal od czasu wynalezienia komputera. Momentami można było odnieść wrażenie, iż wiekowi senatorowie pastwią się nad jakimś młodzieńcem nie do końca rozumiejąc, iż ich pytania i zarzuty nie mają większego sensu. Kilka razy Zuckerberg musiał zaprzeczać, iż nie popiera terroryzmu i tłumaczyć, że kontrolowanie wypowiedzi milionów internautów w innych częściach globu jest skomplikowanym zadaniem. Demokraci usilnie starali się dowiedzieć, w jakim stopniu Facebook przyczynił się do wyboru Trumpa, republikanie z kolei próbowali udowodnić, iż prezentuje on liberalną stronniczość.
Jedno z poważniejszych, sensownych pytań zadał senator Lindsey Graham, republikanin: Czy sądzi pan, że przeciętny użytkownik zdaje sobie sprawę z konsekwencji zapisania się do Facebooka?
Było to dobre pytanie, gdyż odpowiedź może być tylko jedna, absolutnie nie. Mało kto zadał sobie trud przeczytania umowy, jaką każdy podpisuje otwierając konto na jakimkolwiek portalu społecznościowym. Sami ich twórcy nie do końca są w stanie to ogarnąć. W końcu w każdej sekundzie, na całej planecie, miliony osób wysyłają wiadomości dotyczące polityki, spraw rodzinnych, przeceny w lokalnym sklepie spożywczym, czy adopcji szczeniaków.
“Założyłem Facebook, zarządzam nim i ja jestem odpowiedzialny za to co się stało” – powiedział Mark Zuckerberg przed komisją senacką podczas wtorkowych przesłuchań.
“Nie wystarczy łączyć ludzi, trzeba się upewnić, że te kontakty są pozytywne. Nie wystarczy dać innym głos, musimy zagwarantować, iż nie wykorzystają go do ranienia innych i szerzenia dezinformacji” – kontynuował szef największego portalu społecznościowego – „Odpowiedzialni jesteśmy nie tylko za budowę narzędzi, ale musimy upewnić się, że służą one dobrej sprawie.”
W środę pytania były bardziej konkretne, a nauczeni doświadczeniami z poprzedniego dnia politycy reprezentujący niższą izbę Kongresu ustrzegli się większych wpadek.
Tematy były różne, większość dotyczyła jednak powodu, dla którego Zuckerberg wezwany został do Waszyngtonu. Chodziło oczywiście o Cambridge Analytica i dane ponad 87 milionów osób, które przez mało znaną firmę analityczną wykorzystane zostały w celach politycznych. W czasie przesłuchań Mark Zuckerberg przyznał, że informacje na jego temat również się tam znalazły. Ten temat, a także fakt wykorzystywania portalu społecznościowego przez podstawiane osoby uprawiające propagandę na rzecz innych krajów, czy zamieszczane przez nie reklamy wprowadzające zamęt wśród amerykańskich wyborców, stanowiły trzon wtorkowej dyskusji. W jej wyniku każdy musiał zdać sobie w pewnym momencie sprawę, jak potężne są portale społecznościowe i jak wielki wpływ mają one na funkcjonowanie kraju takiego jak Stany Zjednoczone.
“Facebook stał się bardzo duży w krótkim czasie” – stwierdził reprezentant Bobby Rush z Illinois – „To już nie ta sama firma, którą założył pan w swoim pokoju w akademiku. Dziś to świadectwo wielkiego, amerykańskiego sukcesu. Możliwość tak wielkiego oddziaływania na innych wiąże się z wielką odpowiedzialnością społeczną, którą pan się nie wykazał.”
Rush, który w latach 60. aktywnie działał w ruchu na rzecz praw obywatelskich, przypomniał o programie COINTELPRO, którego sam padł ofiarą. Była to nadzorowana przez FBI akcja przeprowadzania tajnych i czasami nielegalnych operacji w celu śledzenia, infiltrowania i zakłócania działania amerykańskich organizacji politycznych. O ile początkowo chodziło o organizacje komunistyczne, czy nazistowskie, to dość szybko przekroczono określone granice i zlecono agentom monitorowanie działalności wszystkich, którzy zdaniem ówczesnego szefa Federalnego Biura Śledczego mogli stać na przeszkodzie realizacji celów politycznych władz USA, w tym na przykład Martina Luthera Kinga. W miarę nasilania się protestów przeciwko wojnie w Wietnamie, celem programu COINTELPRO stały się przede wszystkim ugrupowania antywojenne.
„Pańska organizacja, jej metody, są według mnie podobne” – powiedział Rush, po czym zapytał – „Panie Zuckerberg, jaka jest różnica pomiędzy metodologią Facebooka, a metodologią przyjętą przez politycznego wyrzutka, Edgara J. Hoovera?
“To ważne pytanie” – odpowiedział szef Facebooka.
Wielokrotnie pytany o to, w jaki sposób próbuje naprawić zaniedbania z przeszłości, Zuckerberg odpowiadał zdawkowo i powtarzał to samo zdanie: o kontrolach przeprowadzanych we współpracujących z Facebookiem firmach, które mogły mieć dostęp do niewłaściwych danych. W jaki sposób to robi nie zostało jednak wyjaśnione. Wielu członków komisji z Izby Reprezentantów obserwowało wtorkowe przesłuchania senackie. Przygotowani byli więc na tę grę i nie pozwalali zbytnio zbaczać z tematu i unikać odpowiedzi.
„Siedzimy tu już ponad 4 godziny i w dotychczasowej rozmowie powtarza się kilka rzeczy” – stwierdziła w pewnym momencie Debbie Dingell, demokratka reprezentująca stan Michigan – „Jako szef korporacji nie wiedział pan o podstawowych rzeczach. Ani o pozwach dotyczących przyjętej przez firmę polityki ochrony prywatnych danych, ani o wielu aplikacjach, jakie należało skontrolować”.
Po czym kontynuowała mówiąc:
„Wiemy natomiast, że macie programy do śledzenia użytkowników w niemal całej sieci. Niemal na każdej stronie internetowej znajduje się przycisk z logo Facebooka, za pomocą którego można się podzielić treścią lub ją polubić. Nie ma znaczenia, czy ma się konto na portalu, bo dzięki tym narzędziom Facebook jest w stanie zbierać dane o każdym z nas.”
Zuckerberg mówiąc o firmie, w rzeczywistości mówi o sobie. Ma 60 proc. udziałów i decydujący głos w każdej sprawie. Dlatego nie ukrywa, że za niedopatrzenia i zaniedbania sam jest w dużym stopniu odpowiedzialny. Może dlatego sam zobowiązał się do kilku zmian, co należy zapisać na jego korzyść. Przede wszystkim zmienione zostaną zasady zamieszczania politycznych reklam i ogłoszeń na portalu, a także zbierania informacji na temat użytkowników. Ponadto firma zatrudni 20 tysięcy osób, które pracować będą wyłącznie nad zabezpieczeniem danych osobowych. Dostęp do Facebooka i jego zasobów otrzymają naukowcy, którzy badać będą wpływ platformy na społeczeństwo i demokrację. Ich praca finansowana będzie przez różne organizacje, reprezentujące odmienne poglądy i cele. Facebook nie będzie miał wglądu w wyniki badań przed ich publikacją. Jest jeszcze kilka innych, mniej istotnych postanowień i zobowiązań.
Wszystko to cieszy, mówią specjaliści, pamiętajmy jednak, iż to dobrowolne zmiany i nie są narzucone prawem i ustawami. W każdej chwili, gdy okaże się, że szkodzą one firmie, mogą zostać unieważnione. Miejmy jednak nadzieję, że do tego nie dojdzie. W końcu Facebook i jej założyciel walczą o odzyskanie zaufania społecznego, a co się z tym wiąże, utraconych w wyniku ostatniej afery zysków.
Mimo niewygodnych pytań i niepełnych odpowiedzi, obserwatorzy notowań giełdowych zauważyli ciekawy trend:
W miarę upływu czasu wartość akcji Facebooka rosła.
Inwestorzy zwrócili uwagę, że w starciu z legislatorami Zuckerberg daje sobie świetnie radę, nie wypływają na światło dzienne żadne niewygodne fakty. Choć w oczach większości opinii publicznej i według polityków jest on osobą współodpowiedzialną za aferę z wykorzystaniem prywatnych danych kilkudziesięciu milionów Amerykanów, to jednak opuszcza Waszyngton w nienaruszonym stanie, może z lekko podbitym ego. Dwudniowe przesłuchania nie tylko nie przyniosły spodziewanych rezultatów w postaci zmiany obowiązującego prawa, ale wręcz rozładowały napiętą sytuację.
Przedstawiciele sektora technologicznego przekonali się przez te dwa dni, że Kongres nie do końca rozumie temat poruszany podczas rozmów, w związku z czym jakiekolwiek regulacje w branży prawdopodobnie nie nastąpią zbyt szybko.
Inni, zwracający większą uwagę na scenę polityczną doszli do wniosku, iż występujący przed kamerami politycy w większości ubiegać się będą wkrótce o reelekcję, w związku z czym chcieli wypaść jak najlepiej i potrzebowali kilku ujęć oraz wypowiedzi mogących posłużyć jako migawki w reklamach wyborczych.
Wiele osób zwróciło uwagę na podobieństwa w sposobach działania zarówno polityków oraz Zuckerberga. Przykładem powielanym przez media jest ta wypowiedź reprezentanta z Nowego Jorku, Paula Tonko:
“Podoba mi się, że Facebook gotowy jest do wprowadzenia zmian, obawiam się jednak, że robi pan to tylko po to, by chronić swój wizerunek.”
No właśnie...
Na podst.: time, theweek, wikiquote
opr. Rafał Jurak