----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Dla wielu postępowców Donald Trump nie jest wyłącznie kolejnym republikańskim prezydentem. Według sondażu Suffolk z września ubiegłego roku, aż 76 procent demokratów uważa go za rasistę. W marcu w podobnym badaniu przeprowadzonym przez YouGov 71 procent sympatyków partii demokratycznej wskazało, iż jego kampania wyborcza zawierała „faszystowskie podteksty”. Pojawia się więc pytanie, na które od jakiegoś czasu wielu poszukuje odpowiedzi – jeśli osoby o poglądach progresywnych wierzą, iż stoi on na czele ruchu zagrażającego nie tylko prawom, ale wręcz życiu innych, to jak daleko posuną się, by go powstrzymać?

W Waszyngtonie odpowiedzią na to pytanie może być postawa niektórych członków Kongresu sprzeciwiających się polityce prezydenta i blokujących jego inicjatywy, czy działania demokratów mające na celu przejęcie Izby Reprezentantów w kolejnych wyborach i nieustanne nawoływania do impeachmentu.

Poza stolicą jednak bojówki o poglądach lewicowych podsuwają inną odpowiedź na to samo pytanie – siłą. W dniu inauguracji Trumpa lider białych suprematystów, Richard Spencer, publicznie dostał w twarz od zamaskowanego aktywisty. W lutym gwałtownie zaprotestowano przeciw planowanemu wystąpieniu na UC Berkeley prowokatora Milo Yiannopoulosa, byłego dziennikarza prawicowego portalu Breitbart. W marcu doszło do przepychanek w Middlebury College podczas przemównienia konserwatywnego naukowca, Charlesa Murraya. Kolejne miesiące przynosiły coraz częstsze i coraz ostrzejsze akcje tego typu, aż doszło do tego, że każde zgromadzenie neonazistów, białych nacjonalistów, radykalnej prawicy, a nawet pokojowo nastawionych zwolenników Trumpa spotykało się z gwałtowną, agresywną reakcją znacznie liczniejszej grupy o przeciwnych poglądach. Ostatni weekend znów był niespokojny dla Berkeley. Pojawiły się maski na twarzach, a w dłoniach świece dymne i kije. Czegoś podobnego Stany Zjednoczone nie widziały od lat 60. Przynajmniej nie na taką skalę.

Antifa

Ludzi biorących udział w tych zamieszkach wydaje się łączyć ruch nazywany „antifa”, co jest skrótem od „antifascist” lub raczej “Anti-Fascist Action”. Współcześnych antyfaszystów trudno jest zdefiniować, wiadomo jednak, że gwałtownie rośnie ich siła i wpływy w erze panowania Donalda Trumpa, choć przecież ich korzeni szukać należy znacznie wcześniej i gdzie indziej.

Już w latach 20. i 30. ubiegłego wieku lewicujące bojówki ścierały się z faszystami na ulicach Niemiec, Włoch i Hiszpanii. Gdy po II wojnie światowej faszyzm niemal zniknął, zniknęła również antifa. Pojawiła się ponownie w latach 70. i 80. gdy z brytyjskiego punk-rocka wyłonili się na nowo skinheadzi, tym razem o nacjonalistycznych poglądach, głoszący „czystość”, „zdyscyplinowanie” i „silny charakter”, związani z pseudokibicami i prawicową partią National Front. Po upadku muru berlińskiego neonaziści zaczęli zyskiwać na znaczeniu również w Niemczech. W odpowiedzi zastępy młodych ludzi o lewicowych poglądach, włączając w to wielu anarchistów i fanów punka, ożywiło tradycję ulicznego antyfaszyzmu.

W późnych latach 80. podobny ruch zaobserwowano w Stanach Zjednoczonych, z tym że początkowo jego nazwa brzmiała Anti-Racist Action. Grupy te doszły bowiem do wniosku, iż Amerykanie łatwiej zrozumieją walką z rasizmem, niż faszyzmem. Pierwotnie aktywiści pojawiali się na koncertach popularnych, muzycznych zespołów alternatywych w latach 90. starając się nie dopuścić do rekrutacji fanów przez coraz bardziej aktywne grupy neonazistowskie. Jednak w 2002 r. podczas przemówienia założyciela Światowego Kościoła Stwórcy, będącego przykrywką białych suprematystów z Pensylwanii, doszło do rozruchów w wyniku których aresztowano 25 osób. Aktywiści ruchu zwrócili w ten sposób na siebie uwagę innych i zyskali znaczące wsparcie głównego nurtu politycznej lewicy.

Wtedy też dzięki rozwojowi internetu i kontaktom z podobnymi ruchami w Europie zaczęto coraz częściej używać również w USA określenia „antifa”. Mimo rozpoznania i wsparcia jej członkowie i zwolennicy pozostawali w cieniu innych lewicowych bojówek. Za czasów Clintona, Busha i Obamy o wiele ważniejsza była bowiem walka z kapitalizmem i globalizmem. 

Wszystko zmienił Donald Trump

Wynik ubiegłorocznych wyborów prezydenckich w USA wpłynął na odrodzenie antify. W okresie zaledwie trzech pierwszych tygodni stycznia liczba użytkowników Twittera śledzących tę grupę wzrosła czterokrotnie. Na początku lata wynosiła już 15 tysięcy, w tej chwili liczona jest w dziesiątkach tysięcy. O nieco zapomnianych aktywistach antyfaszystowskich przypomniano sobie na lewicy. Zewsząd popłynęły słowa wsparcia i zachęta do działania. Ruchy antyfaszystowskie nagle posłużyły określonym celom, a kilku dziennikarzy i blogerów zaczęło używać wobec nich określenia „ruch polityczny”.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Ponieważ antifa to dziś w większości anarchiści, a więc ludzie o poglądach antyrządowych, uznający władzę za współwinną podsycania nastrojów faszystowskich i rasistowskich, preferują oni bezpośrednie działania. Choćby poprzez domaganie się odmowy wynajmowania miejsca na spotkania białych suprematystów. Czy próby zmuszenia pracodawców do ich zwolnienia, lub wymówienia wynajmu mieszkania przez właścicieli nieruchomości. A jeśli ludziom i grupom uznanym przez nich za rasistów lub faszystów uda się zebrać, aktywiści antify pojawiają się tam w przeważającej liczbie i starają się przeszkodzić na wszelkie sposoby, z użyciem siły włącznie.

Taktyka przyjęta przez aktywistów antify i ich działania spodobała się wielu. Cios zadany w twarz neonaziście Spencerowi podczas inauguracji nazwano „kinetycznym pięknem”, a w internecie pojawiły się dziesiątki klipów, w których nagranie tego zdarzenia z różnymi podkładami muzycznymi przez chwilę biło rekordy popularności. Każde starcie grupy z neonazistami, Ku Klux Klanem, białymi suprematystami, etc. obserwowane było uważnie przez miliony osób, w zdecydowanej większości sympatyków antify i jej działań.

Gdy kilka miesięcy temu protestowano na uniwersytecie w Berkeley przeciw zaproszeniu Yiannopoulosa, kamienie i koktajle mołotowa poleciały w stronę witryn sklepowych, samochodów i policji. Kilka dni później grupy alt-right zorganizowały „marsz w obronie wolności słowa” podczas którego 41- letni Kyle Chapman, w hełmie futbolowym na głowie, okularach narciarskich i w masce na twarzy, zdzielił w głowę aktywistę antify drewanianą pałą. Nagle prawicowe grupy miały swoje wideo będące odpowiednikiem ataku na Spencera i własne grono internetowych naśladowców. W krótkim czasie zebrano ponad 80 tysięcy dolarów na pomoc prawą dla Chapmana, który odpowiadał będzie za zagrażający życiu atak. Jedna i druga strona sprawiają wrażenie, że nie chodzi już o poglądy, ale o sam akt przemocy, często wyłącznie dla rozrywki.

Jednak przemoc skierowana została nie tylko na zagorzałych rasistów i neonazistów jak Spencer. W czerwcu grupa protestujących - wśród których część stanowili aktywiści antify – obrzuciła jajkami osoby opuszczające wiec z udziałem Donalda Trumpa w San Jose w Kalifornii. Artykuł w portalu sympatyzyjącym z ruchem nazwał to zdarzenie „sprawiedliwą karą”. Kilkukrotnie próbowano, często skutecznie, przerwać pokojowe manifestacje zwolenników Trumpa.

Kilka dni temu w kalifornijskim Berkeley w parku im. Martina Luthera Kinga zgromadzili się konserwatywni zwolennicy polityki obecnej administracji i przeciwnicy antify głosząc hasło „Stop marksizmowi”.  Manifestacja przebiegała pokojowo i co warto dodać, nie była zorganizowana przez naonazistów i białych nacjonalistów. W tym samym czasie inna gupa licząca około 7 tysięcy osób postanowiła obok zamanifestować poglądy odmienne organizując kontrmanifestację. I pewnie na tym by się skończyło, gdyby w pewnym momencie nie pojawiła się setka zamaskowaych anarchistów z antify, która najpierw wmieszła się w tłum przeciwników prezydenta, a następnie brutalnie zaatakowała jego zwolenników.

Obrona, czy atak?

Antyfaszyści przekonują, że ich działania to obrona przed mową nienawiści, która bezpośrenio prowadzi do przemocy wobec bezbronnych mniejszości. Historia uczy, że tak rzeczywiście bywa. Z drugiej strony zwolennicy prezydenta i biali nacjonaliści postrzegają działania antify jako zamach na ich prawo do zgromadzeń i wyrażania poglądów i dla podkreślenia swych słów zwołują takie spotkania coraz częściej. Te próby wzajemnego udowodnienia własnych racji kończą się tragicznie. Są już ofiary śmiertelne, wielu trafia do szpitali, setki do aresztu. Starcia bojówek obydwu stron zaczynają przypominać lata 60.

Trudno nie zauważyć, iż antifa stała się moralnym odpowiednikiem zwalczanych przez nią ugrupowań neonazistowskich. Też nie uznają odmiennych poglądów, również sięgają po przemoc i robią to w imię obrony wyznawanych przez siebie wartości. Bez wątpienia czasami posuwają się za daleko.

Wydarzenia ostatnich miesięcy wyrobiły wśród zwolenników polityki obecnej administracji przekonanie, iż liberalne miasta i stany nie chcą bronić ich prawa do wyrażania poglądów i zgromadzeń. Coraz częściej zdarza się, że organizatorzy takich wieców i manifestacji zapraszają na nie we własnym zakresie prawicowe ugrupowania paramilitarne mające pełnić rolę ochroniarzy. Według nich uczestnicy takich spotkań nie czują sie bezpiecznie, a policja na polecenie lokalnych władz nie robi nic, by powstrzymać ataki anarchistów.

Antifa wierzy, że występuje przeciw autorytaryzmowi. Wielu aktywistów tej grupy przeciwna jest jakiejkolwiek formie centralnej władzy. Jednak teoretycznie chroniąc słabszych, amerykańscy antyfaszyści przyznali sobie prawo decydowania, które zgromadzenie uliczne jest słuszne, a które nie. Przekonanie to nie ma żadnych demokratycznych podstaw, bo przecież w przeciwieństwie do polityków wobec których występują nie można członków antify odwołać ze stanowiska. Nie znamy nawet ich danych osobowych, a jedynie maski zasłaniające twarze kobiet i mężczyzn należących do ruchu.

Strach, gniew i agresja zawsze były elementem ekstremalnej walki politycznej. Prezydentura Donalda Trumpa i niektóre jego słowa oraz decyzje tylko dolewają oliwy do płonącego już ognia. Z jednej strony pokojowe metody ograniczenia władzy polegają na wykorzystaniu demokratycznych i legalnych metod – to ma miejsce w Waszyngtonie. Z drugiej na nielegalnym ograniczaniu praw tzw. alternatywnej prawicy, czyli ultrakonserwatywnego obozu wspierającego prezydenta, co znacznie częściej wybierają ludzie młodzi.

Należy im jednak uświadomić konsekwencje tych działań. Przede wszystkim prezentują poglądy zbliżone do totalitaryzmu – nikt o innym światopogladzie nie ma prawa do wyrażania opinii. Zwalczając ugrupowania wywodzące się z nazistowskiej ideologii same zaczynają niebezpiecznie przypominać bojówki komunistyczne znane z okresu panowania Stalina. Stany Zjednoczone w przeszłości poradziły sobie z obydwoma ideologiami, a dziś wydaje sią, że walka zaczyna się na nowo. Dla wielu mieszkańców tego kraju smutny i niepokojący jest fakt, że hasła i sztandary obydwu grup znów pojawiły się po przeciwnych stronach barykady.

Na podst. theatlantic, washingtonpost, foxnews, wikipedia,
Rafał Jurak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor