----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 marca 2018

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Republikański kandydat do Białego Domu tylko w ostatnich kilku dniach wyraził otwartość dla usankcjonowania rosyjskiej inwazji na Krym, zaapelował o zmniejszenie pomocy dla Ukrainy, zniesienie sankcji wobec Moskwy, wyraził negatywną opinię o Konwencji Genewskiej, pochwalił tortury i pomylił demokratycznego kandydata na wiceprezydenta z politykiem z New Jersey, choć to ostatnie to już osobna sprawa. Wcześniej uznał NATO za niepotrzebne i zapowiedział, iż w razie ataku Rosji na będące członkami Sojuszu kraje bałtyckie, USA nie przyjdzie im z pomocą. W tym czasie demokraci przeżywali podczas konwencji kryzys związany z upublicznieniem wewnętrznych e-maili wskazujących na zaplanowane działanie partii przeciw Bernie Sandersowi. Co ważne, listy te zbierane były od dawna przez hakera, który według ustaleń FBI niemal z pewnością współpracował z rządem rosyjskim. Wszystko przyćmiła jednak konferencja prasowa, podczas której Donald Trump wyraził nadzieję, że władze obcego państwa posiadają wykradzione, tajne dokumenty dotyczące swej przeciwniczki w wyborach, po czym poprosił o ich ujawnienie.

Środowa konferencja prasowa była nietypowa, nawet wedle standardów narzuconych od niedawna przez republikańskiego kandydata. Do tego stopnia nietypowa, iż wielu jego zwolenników zaczęło się zastanawiać co jest silniejsze - ich miłość do kraju, lojalność wobec partii, czy też poparcie dla kandydata. Wielu wciąż się zastanawia.

Najdziwniejszy był moment, gdy zapytany został o podejrzenia, iż to rosyjscy hakerzy dokonali włamania na serwery partii demokratycznej i opublikowali wybrane listy, a także późniejsze sugestie, iż jest to próba wpływania przez reżim Putina (w przeszłości chwalonego przez Trumpa) na wynik wyborów w USA i wspieranie go w walce o prezydenturę.

Trump najpierw poddał w wątpliwość odpowiedzialność i winę Rosji, po czym powiedział, że ma nadzieję, iż udało im się też ukraść listy Hillary Clinton z okresu, gdy sprawowała funkcję Sekretarz Stanu:

"Przy okazji, jeśli się włamali, prawdopodobnie mają 33 tysiące e-maili. Mam nadzieję, że mają. Prawdopodobnie mają 33 tysiące e-maili, które zgubiła i skasowała. Bo w nich pewnie można znaleźć wiele fajnych rzeczy."

Kilka minut później powrócił do tego tematu zwracając się bezpośrednio do osób urzędujących na Kremlu:

"Powiem tak: Rosjo, jeśli słuchasz. Mam nadzieję, że jesteś w stanie znaleźć 30 tysięcy zagubionych e-maili."

Wydarzyło się coś niebywałego - kandydat na stanowisko prezydenta USA nawołujący rządy obcych państw nie tylko do włamania się na konta swego przeciwnika politycznego i opublikowanie zdobytych w ten sposób informacji, ale kandydat na prezydenta USA wyrażający nadzieję, że Rosjanie wykradli listy wysoko postawionych osób w kraju zawierające być może tajne informacje.

Próba uporządkowania informacji na temat relacji Trumpa z Putinem, a także jego opinii na temat Rosji jest niemożliwa. Najpierw krytykuje bowiem włamanie na serwery demokratów, po czym nawołuje do opublikowania zdobytych w ten sposób informacji. W odpowiedzi na inne pytanie mówi, że "nie zamierza mówić Putinowi, co ma robić", po czym stwierdza, iż nie ma z nim nic wspólnego, nic o nim nie wie, ale wie, że Putin będzie go szanował.

Jakiś czas temu Donald Trump publicznie stwierdził, iż dobrze zna prezydenta Rosji, bo obydwaj występowali w tym samym programie "60 minut". Potem okazało się, iż nagrania były od siebie niezależne i mężczyźni nigdy nie spotkali się na planie telewizyjnym.

We wtorek w udzielonym Newsweekowi wywiadzie Trump powiedział, iż nie prowadzi żadnych interesów z Rosją. Jednak w 2008 r. Donald Trump Jr. powiedział publicznie, iż "Rosjanie stanowią sporą grupę inwestorów" oraz "Widzimy mnóstwo pieniędzy płynących z Rosji".

Wcześniejsze doniesienia prasowe wskazywały na powiązania finansowe i polityczne z Rosją najważniejszych osób w otoczeniu kandydata. Choćby Paul Manafort, szef sztabu wyborczego i menadżer kampanii politycznej Trumpa. Nie jest żadną tajemnicą, iż przez lata jego firma doradcza świadczyła usługi wszystkim, których na to było stać, często dyktatorom z różnych części świata. Ostatnio jednak specjalizowała się w doradztwie partiom i politykom związanym z Kremlem. Wielkim dokonaniem Manaforta było ożywienie podupadającego politycznie Wiktora Janukowycza i pomoc w odzyskaniu prezydentury Ukrainy w 2010 roku, dzięki czemu kraj ten powrócił na orbitę wpływów Moskwy. Do końca rządów Janukowycza Manafort trzymał się blisko, był nawet jego partnerem podczas partyjek tenisa.

Rosja próbuje mieszać się w sprawy innych krajów nie od dziś. W okresie minionej dekady wspomagała prawicowe, populistyczne partie w Europie. Dobrze udokumentowane jest pożyczanie pieniędzy Marine Le Pen we Francji podczas jej starań o prezydenturę tego kraju. Moskwa wspomagała również polityków włoskich, choćby Berlusconiego, który dorobił się niemałej fortuny na umowach energetycznych pomiędzy tymi krajami. Prywatnie z Putinem wzniósł toast 240-letnim winem z Krymu, a na co dzień sypia w łożu podarowanym mu przez prezydenta Rosji.

Cel takich działań jest wyraźny: Putin stara się w niewidoczny, ale skuteczny sposób pomagać politykom przeciwnym Unii Europejskiej i nawołującym za rozwiązaniem NATO. W Grecji wspierał Złoty Świt, czyli grecką skrajnie prawicową partię i organizację neonazistowską. W Bułgarii na pomoc Rosji może liczyć ATAKA, partia polityczna o charakterze nacjonalistycznym utworzona w 2005 r. Na Węgrzech Putin pomagał nacjonalistycznej partii Jobbik, wielokrotnie określanej mianem neofaszystowskiej. Przykładów jest więcej, o wielu przypadkach nie wiemy.

Wielu politologów wskazuje na te działania, jako sposób na zerwanie wewnętrznych więzi zachodu i osłabienie siły militarnej NATO. Wspomagane przez Kreml partie to nic innego, jak narzędzia służące jednemu - przywróceniu siły i potęgi Rosji poprzez tworzenie pęknięć i rozłamów w wewnętrznych strukturach innych krajów i międzynarodowych organizacji.

Od wspomagania nacjonalistycznych partii europejskich do wpływania na prezydenckie wybory w USA droga daleka, przynajmniej teoretycznie. Ale czy jest to tak absurdalna myśl, że doskonale działająca i skuteczna propaganda Kremla nie próbuje tego robić?

Kiedy Donald Trump zapytany został przez dziennikarza CNN, czy poprosi Putina, by nie wtrącał się w amerykańskie wybory prezydenckie, kandydat na to stanowisko odpowiedział, iż nie zamierza mówić Putinowi co ma robić. Po publicznym apelu do Rosji o opublikowanie zagubionych e-maili, próbował nieco załagodzić sytuację pisząc na Twitterze, że jeśli rzeczywiście ktoś ma te listy, to niech przekaże je FBI. O ile pierwszy apel był nieco przerażający, o tyle ten drugi był już po prostu śmieszny.

Chwilę później Newt Gingrich, były przewodniczący Izby Reprezentantów i wielki zwolennik kandydatury Trumpa, przekonywał w programie telewizyjnym, iż słowa kandydata, choć niezbyt fortunne, mają jednak mniejsze znaczenie i wagę od nieporadności Hillary Clinton w zarządzaniu własną pocztą podczas sprawowania wysokiej funkcji państwowej.

Tak, trzeba z całą stanowczością przyznać, iż wybory dokonane przez Clinton podczas pełnienia funkcji Sekretarz Stanu zasługują na naganę. Mogło się zdarzyć, że jakieś tajne informacje dostały się w niepowołane ręce, zwłaszcza obcych agencji wywiadowczych. W związku z tym istnieje jakieś prawdopodobieństwo, iż może ona być narażona na szantaż lub manipulację. Na razie to jednak tylko domysły. Nie wiemy tego.

Z drugiej strony Trump zachowuje się coraz częściej jak reprezentant interesów Kremla. Nie chodzi już nawet o jego wielokrotne pochwały pod adresem Putina i sposobu sprawowania władzy. Kandydat ten realizując polityczne ambicje naraża bezpieczeństwo kraju, podkopuje sojusznicze umowy i odrzuca gwarancje militarne USA. Ostatni raz Stany Zjednoczone były świadkami czegoś podobnego w 1948 roku, gdy o prezydenturę starał się Henry Wallace, który otwarcie popierał w czasie kampanii interesy obcych, często wrogich krajów.

Jak zauważa wielu komentatorów politycznych, również zrzeszonych z partią republikańską lub z nią sympatyzujących, patriotyzm to coś więcej, niż wskazywanie na niewystarczającą liczbę amerykańskich flag na podium podczas Konwencji Demokratycznej, czy wpinanie jej miniaturki w klapę marynarki podczas telewizyjnych wywiadów. To również dbanie o interesy kraju w każdej sytuacji, nawet podczas zaognionej debaty przedwyborczej.

Oczywiście Donald Trump może to wszystko robić nieświadomie, bo łasy jest na komplementy i znaki przyjaźni, a tych mu prezydent Rosji nie szczędzi. Nazwał republikańskiego kandydata "bardzo utalentowanym", a jeden z jego doradców stwierdził, że "Trump rozumie problemy zwykłych Amerykanów". Popiera Trumpa oficjalna rosyjska prasa i rządowe agencje medialne. Jednocześnie Kreml działa na niekorzyść przeciwników politycznych Trumpa, nawet się z tym zbytnio nie kryjąc. Tuż po stwierdzeniu przez FBI, że za włamaniem do serwerów partii demokratycznej stoją Rosjanie, na Wikileaks pojawiły się wybrane, skatalogowane listy kompromitujące wewnętrzne działania w okresie przed konwencją mającą przyznać nominację Clinton. Do tego jak na zawołanie w formacie PDF obejrzeć tam można listę sponsorów Fundacji Clintonów.

Obce wywiady starają się zbierać jak najwięcej informacji podczas politycznych kampanii w USA. W końcu po to między innymi istnieją. Na przykład Chińczycy zaatakowali serwery Mitta Romneya w 2012 r. w poszukiwaniu wartościowych danych. Ale Rosjanie z włamań hakerskich i późniejszych publikacji szkodzących określonym osobom uczynili sztukę. Klasycznym przykładem jest nagranie rozmowy pomiędzy Tori Nuland z Departamentu Stanu, a ówczesnym ambasadorem USA w Kijowie, dotyczące zaangażowania USA na Ukrainie, a właściwie jego braku, w okresie rosyjskiej inwazji. Najpierw nagranie umieszczone zostało anonimowo w serwisie YouTube, po czym adres strony pojawił się na Twitterze. W ciągu godziny rozmowę tę puszczały wszystkie stacje radiowe i telewizyjne w USA. I choć do dziś nie ma stu procentowej pewności, mało kto w Białym Domu wątpi, że było to dzieło Kremla.

W tej chwili możemy się tylko domyślać, co jeszcze - jakie listy i dokumenty - posiadają służby rosyjskie. Możemy zgadywać, że jeśli nadarzy się okazja do zaszkodzenia komuś lub zyskania czegoś, na pewno ujrzą one światło dzienne. W końcu Fundacja Clintonów to dobry cel polityczny, zwłaszcza w okresie kampanii prezydenckiej. Julian Assange, twórca i właściciel Wikileaks, od kilku lat przebywający na terenie ambasady Ekwadoru w Londynie, gdzie uzyskał azyl, podczas niedawnego występu w programie emitowanym przez Russia Today powiedział: Mamy znacznie więcej materiałów dotyczących Hillary Clinton, które czekają na publikację.

Wyborcy w Stanach Zjednoczonych muszą zdawać sobie sprawę z jednego - są manipulowani. Czym innym jest popieranie jakiegoś kandydata w wyborach, czym innym podejmowanie decyzji na podstawie informacji przekazywanych przez służby obcych państw, hakerów działających na ich zlecenie, czy organizacje im podporządkowane. Celem Rosji jest destabilizacja zachodu, w tym USA. Obecne wybory są doskonałą ku temu okazją, a jeden z kandydatów wydaje się wymarzoną marionetką w rękach sprawnej maszyny, jaką jest putinowska propaganda.

Na podst. Slate, theatlantic, wikileaks, wikipedia, foxnews, CNN, Newsweek, nytimes, usatoday,

opr. Rafał Jurak

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor